Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Opowiastka I: Labirynt

Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Kącik Zabaw
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

Jeanne
Klub Pojedynków




Dołączył: 04 Wrz 2009
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:13, 25 Paź 2011    Temat postu:

Miałam długi komentarz i mi go zjadło. Jestem zła dlatego teraz wklejam tylko zakończenie.
Komentarz dopiszę jak będę miała czas [a pisałam go przeszło pół godziny, dammit!]
Powiem tylko, że tak. Chcemy kolejną opowiastkę ^^

***

- Nie - warknęli obaj dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że raz – zgodzili się w czymś, dwa – zrobili to jednomyślnie. Harry'emu nie podobało się to co insynuował Malfoy i vice versa. Obaj byli zdania, że Charlie należy do nich, jednak nie wiedzieli, że tak naprawdę Charlie jest Snape! A nie, przepraszam, to Snape tak sobie ubzdurał.

W ogóle pomieszane to i poplątane! O.

W całej tej zbieraninie szmat oraz kurzu, który ponownie wznieśli dookoła sobie bijący się teraz chłopcy znajdował się rudzielec. Nie wiedząc co zrobić usiadł w kącie i przymknął oczy wsłuchując się w te stęki i jęki, jakie z siebie tamci wydawali. Brzmiały one niemal erotycznie, gdyby nie świadomość co tak naprawdę robią. Trudno było określić, który z nich obecnie wygrywa, ponieważ sytuacja dość szybko się zmieniała. Zadziwiające jest to, że Potter, po całej podróży oraz pojedynku dalej miał siły. Możliwe, że powodowała to adrenalina czy też po prostu czysta chęć wygranej oraz triumfowanie nad Ślizgoniem, ale żar w oczach Harry'ego przykuł uwagę starszego czarodzieja. Zastanawiał się czy Harry zawsze tak zapalczywie oraz zawzięcie walczy o to co chce.

- Króliczek? - szepnął do samego siebie mężczyzna tęskniąc nagle za futrzaną maskotką. Chciał się przytulić, a tamta dwójka zajęła się tylko sobą! Pff.

- Jak o mnie zapomnieliście, to znajdę sobie kogo... - zaczął, ale został zmuszony do przerwania zdania w połowie, ponieważ jego donośniejsze, niż wcześniej słowa zdołały wyrwać bijących się z ich zawirowanej czynności.

- Nie! - zgodzili się ponownie, po raz kolejny ciskając w siebie błyskawicami z oczu, ale nie rzucając się już na siebie z pięściami. Harry zastanawiał się dlaczego Draco tak zależy na Charliem - przecież ten zawsze gardził jego rodziną, wyśmiewał oraz obrażał. No i nienawidził rudzielców. Przecież to nie możliwe by upodobania tak szybko się zmieniały! Sam doskonale pamiętał kiedy pierwszy raz spodobali mu się chłopcy. Na samo wspomnienie tego co widział zarumienił się jak piwonia, spuszczając wzrok i przegrywając niemą walkę z blondynem, co tamten skrzętnie wykorzystał i wstał z klęczki otrzepując przy tym kolana. Harry chciał powiedzieć coś na ten temat, ale zanim zdołał wydobyć głos, ubiegł go pogromca smoków.

- Wiecie, że kłamałem, że Smok to transmutowany koców? - zadał pytanie retoryczne od razu przechodząc dalej. - Nie mogłem pozwolić by Hagrid się o tym dowiedział, jeszcze by zaczął ubolewać nam, że nie będzie małych smoczątek - parsknął krzyżując dłonie na piersi, co przykuło uwagę pozostałe dwójki. Obserwowali jak skóra napina się na mięśniach, powodując tym samym, ze blizny na jego ciele były doskonale widoczne. Obserwowany sam nie wyczuł na sobie pożądliwego spojrzenie nastoletnich młodzieńców, dalej nie potrafiących kontrolować swoich hormonów.

- Ja już go widziałem kiedyś, wiecie? Z drugim smokiem, większym. I tak się do siebie łasiły... - zaczął z lekkim westchnieniem przypominając sobie jak ich łuski tańczyły w świetle księżyca, a z paszcz wydobywały kłęby czarnego dymu w przypływie euforii oraz tego czegoś jeszcze. - To ja go transmutowałem w kocura, a później czar prysnął. Sprytne, nie? - odparł puszczając im oczko.

Cała sytuację najlepiej przyjął chyba Draco, ponieważ jego rysy twarzy zmiękczyły się, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. On bardzo lubił smoki. Szczególnie lubił obserwować jak są poskramiane. I tylko Snape zauważył tą analogię, której Draco nie mógł dostrzec - mianowicie chłopak był takim smokiem, a Charlie zachowywał się przy nim dokładnie jak pogromca przy smoku - był czujny, ale też opiekuńczy, pilnował go i walczył, wspierał i karał kiedy było trzeba.

Skoro o Snape mowa...

Profesor pojawił się tak cicho, że Weasley nawet go nie dostrzegł - a może dostrzec nie chciał? Draco wstał i podszedł do mężczyzny by podać mu dłoń oraz pomóc podnieść się z ziemi. Zagadał go cicho, a jego oczy koncentrowały się na Charliem. Mistrz Eliksirów zauważył, że Potter na nowo się denerwuje, ale postanowił zapobiec wszystkiemu zdążywszy zakryć usta chłopaka swoją dłonią. Skrzywił się na uczucie miękkich, ciepłych warg na swojej skórze, ale to dla dobra jego chrześniaka. Draco również miał prawo do szczęścia, a życie go nie rozpieszczało.

- Cicho, bachorze - warknął prosto do jego ucha, przytrzymując drugą dłonią w biodrach, tak by tamten nie mógł mu się wyrwać. Harry zesztywniał czując skórę mężczyzny na swoich nagich teraz plecach. Jego myśli wirowały dookoła, a głos nauczyciela słyszał jak z oddali.

- Nie widzisz, że los już dawno ich złączył? - mówił, mając na myśli znaczenie imienia Malfoya oraz ścieżkę kariery jaką obrał rudy czarodziej. - Nie widzisz, że mimo wszystko ciągnie ich do siebie? Spójrz głupi - warknął i mocnym ruchem szczęki, nie rozluźniając uścisku, skierował jego twarz tak, by ten mógł widzieć jak Malfoy czerwienieje oraz nieśmiało, NIEŚMIAŁO!, się uśmiecha po tym co szeptał do niego Charlie.

A Potter ze Snape'm dalej niezauważeni, byli pogrążeni w swojej własnej rozmowie i fantazji.

- Daj im, a sam nie pożałujesz... - powiedział nauczyciel mocniej przyciskając biodra dzieciaka do swoich. Nie pozwalając mu się samemu ruszyć, zaczął prowadzić go w stronę wyjście z obietnicą dalszej części.

- Zostaw ich i bądź mój.

***

zakończenie otwarte i wyjaśniam, dlaczego z mojej str nie ma parodii - łatwy powód - ja nie umiem ich pisać! xD i chciałam zakończenie troszkę poważniejsze zrobić ^^ Nie gniewacie się? Mam nadzieję, że nie zawiodłam oczekiwań.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeanne dnia Wto 22:28, 25 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora

Joker
Moderator
Moderator




Dołączył: 27 Wrz 2008
Posty: 607
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:57, 27 Paź 2011    Temat postu:

Moje drogie Autorki i Czytelnicy. Podsumowanie.
W pierwszej edycji Opowiastki brało udział osiem autorek. Były to w kolejności alfabetycznej: Euphoria, Jeanne, Joker, kamante, Lonley, Merkucja, Noctem, selen. Pomijając oczywisty fakt, że nie lubię pisać o sobie samej w trzeciej osobie, chcę podziękować każdej z nich za to, że wzięły udział w zabawie i sprawiły, że nasze dni były rozświetlone zupełnie pogmatwaną ideą smoków, kociąt, i radosnego czworokącika, który okazał się być trójkątem i każdą inną figurą, jaka tylko możecie sobie wyobrazić.
Zabawa była przednia, flądry odchodzą w niepamięć (hm, jak tylko selen pozbędzie się tego różu...), a w mojej głowie już powstaje idea i harmonogram kolejnej Opowiastki.

Ale do czasu, kiedy znowu będziecie mogli/mogły po raz kolejny zabawić się we wspólne pisanie - niech złożona w całość i wygładzona Opowiastka pt. Labirynt umili Wam czas.

Zapomniałabym dodać: nasza opowiastka ma 17 stron TNR 12, 6509 słów! Nieźle!

PS Warunki również wklejam. Nagle okazało się, że pisząc, podeszliśmy do nich dość... luźno. I tekst zaczął żyć własnym życiem, jak to zgrabnie ujęła Burza.

Fandom: Harry Potter

Tytuł: Labirynt

Główna postać: Harry Potter

Gatunek: romans

So enjoy!




Hagrid pod osłoną nocy przedzierał się przez gęste zarośla w głębi Zakazanego Lasu. Poprzedniego wieczoru znalazł na progu swojej chaty list, jak podejrzewał, zostawiony tam przez centaury, który zawierał pewną niepokojącą informację. Zanim jednak poszedł z tym do dyrektora, chciał się upewnić, że to nie żaden głupi żart zrobiony mu przez uczniów, dlatego tuż po zmierzchu wyruszył na poszukiwania. Noc była bezksiężycowa i ciepła, a migoczący płomień lampy, którą gajowy oświetlał sobie drogę, sprawiał, że cienie rzucane przez gałęzie wydawały się tańczyć. Hagrid wetknął wolną rękę do kieszeni i wydobył z niej czekoladową żabę. Przysunął ją do ust i już miał odgryźć spory kawałek, gdy nagle gęstwina po prostu się skończyła a gajowy znalazł się na skraju polany. Podniósł wzrok. Jego ręka zawisła w powietrzu, a usta pozostały rozchylone.

- O cholibka – powiedział pod nosem. Opis z listu nawet w połowie nie oddawał tego, co właśnie zobaczył. Teraz z jednej strony kusiło go, żeby iść dalej, z drugiej zaś chciał jak najszybciej powiadomić o znalezisku dyrektora. W końcu obrócił się na pięcie i zerkając jeszcze przez ramię, ponownie zanurzył się w zarośla. Świtało, gdy dotarł na błonia. Poranna rosa osadziła się na trawie i teraz pierwsze promienie słońca odbijały się od kropelek wody. Hagrid pospieszył w stronę zamku.

***
Harry obudził się, gdy jeszcze było ciemno. Poprzedniego dnia zdrzemnął się po południu i teraz był całkowicie wypoczęty. Nie chcąc budzić kolegów, wyszedł do pokoju wspólnego i wziął się za lekturę książki do Zaklęć, ale nie mógł skupić myśli. Burczało mu w brzuchu. Po przeczytaniu jednego rozdziału, z którego nie zapamiętał w zasadzie ani słowa, zrezygnowany zatrzasnął okładki. Chyba będę musiał skoczyć do kuchni na wyjątkowo wczesne śniadanie… Wyjął z kieszeni Mapę Huncwotów i stuknął w nią różdżką. Korytarze były całkowicie puste, tylko Pani Norris spacerowała po jednym z nieużywanych korytarzy – pewnie szukając okazji do polowania.

Harry zarzucił Pelerynę Niewidkę i przeszedł przez dziurę za obrazem. Po cichu dotarł do wejścia do kuchni i połaskotał gruszkę. O tak wczesnej porze nawet skrzaty nie były jeszcze na nogach. Na szczęście nie pochowały całego jedzenia. Na wygaszonym palenisku stał garnek kompotu, a na blacie pod ścianą Harry znalazł talerz z kilkoma kawałkami ciasta. Pałaszując ze smakiem, niewidzącym wzrok wlepił w Mapę. Nagle na błoniach zauważył dwie wędrujące kropki. Pochylił się, by przeczytać, kto urządza sobie poranne spacery.

- Hagrid i Dumbledore? – Harry uniósł brwi. Połknął ostatni kęs ciasta, popił sporym łykiem kompotu i zarzucił pelerynę. – To nie wróży nic dobrego.

***
Dumbledore smacznie spał, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Niechętnie otworzył oczy i wsunął na nos okulary. Brodę miał zaplecioną w warkocz, by nie potargała się w ciągu nocy. Rozplótł ją szybko, zanim otworzył drzwi. U progu stał Hagrid. Wiadomość, którą przyniósł, ostatecznie obudziła dyrektora. Staruszek szybko zarzucił szatę i pelerynę i wraz z gajowym wyszli z zamku. W milczeniu pokonali błonia i zanurzyli się między drzewa Zakazanego Lasu. Dumbledore odezwał się dopiero, gdy dotarli do polany.
– Hagridzie, musimy czym prędzej posłać po Charliego Weasleya – dobiegło do uszu schowanego za drzewami Harry’ego Pottera.
– Po Charliego Weasleya? A nie po Billa? – zdziwił się Hagrid, odwracając się od znaleziska, by spojrzeć na Dumbledore'a.
– Po Billa? A dlaczegóż mielibyśmy sprowadzać Billa?
– No bo ten... – zaczął półolbrzym w zakłopotaniu. – On zawsze lubił smoki.
– Charlie, Hagridzie. To Charlie lubił smoki. Bill łamał klątwy w Egipcie. Ktoś tu musi sobie odświeżyć kanon, nieprawdaż?
Hagrid spuścił wzrok na swoje buty i odburknął jakąś odpowiedź, a uszu Dumbledore'a dobiegło jedynie coś w rodzaju "jak te króliki".
– Aczkolwiek, możesz mieć rację, Hagridzie. W tej sytuacji mogą być oni obaj potrzebni. Czy ty również odnosisz wrażenie, że ten Rogogon Węgierski zachowuje się nader intrygująco?

Hagrid ciągle lekko zły na Dumbledore'a za wytknięcie mu małego niedociągnięcia, spojrzał jeszcze raz na polankę i jeszcze raz ujrzał ten sam obraz. Płomień lampy lekko oświetlał dorosłego smoka, którego Dumbledore zidentyfikował jako rogogona węgierskiego. Smok leżał zwinięty na ziemi w otoczeniu... pięciu małych kotków. Trzy wydawały się być pogrążone we śnie, wtulone w brzuch bestii, jedyne niepokryte łuskami miejsce. Pozostała dwójka próbowała się wdrapać na zbyt duże, jak dla nich, przednie łapy smoka. Drugą łapą gadzina przytulała jajo, wielkości dwóch dorosłych kotów. Bestia poruszyła się nagle, powodując, że serce Harry’ego raptownie przyspieszyło ze strachu. Już chciał podbiec do Dumbledore’a i Hagrida i ich jakoś odepchnąć, lecz smok jedynie poruszył głową tak, by nosem podsadzić dwa stworzonka, po czym ułożył się w tej samej pozycji, co przed chwilą.

– Sugeruje pan psor, że rzucono na nią klątwę? – zapytał Hagrid, z lekkim oburzeniem. - To, że odezwał się w niej instynkt macierzyński nie musi oznaczać, że coś z nią nie tak! A inaczej bidulka pewnie się nie spełni w macierzyństwie. Samiec rogogona to dzisiaj taka rzadkość...
– Ależ Hagridzie, nie stąd się biorą moje obawy. Otóż ja nie sądzę, byśmy mieli tu do czynienia ze smokiem płci żeńskiej...
– No, ale panie psorze, ja się tego, no, na zwierzaczkach znam! Chyba pan nie chce powiedzieć, że ta smoczyca to nie kobitka, tylko facet! Wtedy on musiałby mieć coś nie tak z tym… no! Tym, no wie pan… – zawiesił się Hagrid, nie potrafiąc przypomnieć sobie słów.
– Instynktem macierzyńskim? – podsunął uprzejmie dyrektor. Ten to się znał na mądrych wyrazach.
– Musiałaby być tym całym… gejem – gdzieś z otchłani brody wydostało się to lekko przyduszone określenie.
– No i tu właśnie zaczyna się cały nasz problem, Hagridzie – odparł zamyślony czarodziej.

Harry owinął się szczelniej peleryną. Nie, żeby chciał się ukryć jeszcze bardziej. Gdzieś w głębi umysłu podejrzewał, że Dumbledore gdyby tylko chciał, mógłby przejrzeć przez Niewidkę. Hmpf. Zimno coś dzisiaj, stwierdził, nie mogąc nadziwić się genialności swego umysłu. W dodatku cholera wie, czemu jakiś smok stoi sobie zwyczajnie w środku lasu. No i te koty. Coś się dzieje, nie ma co.

Pół godziny głębokich kontemplacji później zjawił się Charlie. Lekko zziajany wylądował swoją starą miotłą na polance i podbiegł do nauczycieli. Silnym uściskiem dłoni przywitał się z dyrektorem i gajowym.

– Więc co takiego się wydarzyło? – zapytał, marszcząc brwi. Jeśli Dumbledore po niego wzywał, musiało stać się coś poważnego.
– Widzisz, Charlie, najprawdopodobniej mamy przed sobą dziki okaz homoseksualnego rogogona węgierskiego z przebudzonym w tajemniczych okolicznościach, instynktem macierzyńskim do kotów – dyrektor powiedział wesoło, ze swoimi standardowymi iskierkami w oczach.
Młody Weasley spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora.

A Harry spojrzał na Charliego. I, cholibka, wcale nie dziwił się, że smoki mogą być homoseksualne, jeśli może zajmować się nimi taki mężczyzna!

Nie dość, że Charlie był umięśniony, to dodatkowo te jego blizny! Opiekowanie się smokami spowodowało, że od ostatniego czasu gdy Harry go widział, przybyło ich trochę. Szczególnie na przedramionach, teraz odsłoniętych, zauważył dość świeżo zagojoną ranę. Wbrew pozorom one wcale nie oszpecały mężczyzny, a jedynie dodawały mu swoistej aury oraz uroku. Poza tym Weasley sam nosił je z niekłamaną dumą. Były dowodem jego ciężkiej pracy z tymi zwierzętami.

Rozmyślania chłopaka zostały przerwane przez ruch, który przykuł jego uwagę. Charlie ostrożnie obszedł smoka, by zbadać jajo, którego ten tak ochronnie pilnował.

– Nie każdy smok z instynktem musi być gejem – odparł mężczyzna spoglądając z uniesionym kącikiem ust to na Hagrida, to na dyrektora. Wydawało mu się, że kto jak kto, ale Albus powinien wiedzieć takie sprawy. Z drugiej jednak strony, czyżby Dumbledore zauważył coś, czego on nie był w wstanie? Interesujące.
– Dyrektor miał jednak rację co do jego anormalnego zachowania.

Widok był zaiste niespotykany. Można powiedzieć, że abstrakcyjny - pojęcie smok i kotki były takimi przeciwieństwami, że sam fakt zestawienia ich razem mógłby być niebezpieczny. Dla tych drugich oczywiście.

Nagle uwagę zgromadzonych przykuł trzask łamanej gałęzi.

Harry, ukryty pod peleryną i między gałązkami niskich krzewów, również zareagował na trzask. Oczom zgromadzonych ukazał się... Draco Malfoy! Najzwyczajniej w świecie podszedł do Charliego, lekko skłonił głowę i uścisnął dłoń, równocześnie wpatrując się w jego oczy - i robił to, jak stwierdził Harry - o co najmniej trzy lata świetlne za długo.

Hagrid poklepał blondyna po ramieniu i odszedł, mrucząc coś o obowiązkach. Harry'emu wydało się również, że olbrzym wymamrotał odchodząc coś w stylu "na co tu ja, stary".

– Gdzie jajo? – rzucił beznamiętnie Ślizgon, a Charlie zaprowadził go do smoka i z bezpiecznej odległości pokazał mu je oraz zaznajomił chłopaka z zaistniałą sytuacją - obecnością kociąt - i jej prawdopodobnymi przyczynami.

Harry zadrżał z gniewu, a jego dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści. Był wściekły. Co on tu robił?! I czemu rozmawiał z Charliem tak, jak gdyby znał go od lat? I od kiedy, do jasnej cholery, Malfoy robi za specjalistę od smoków?!

Tymczasem Dumbledore odwrócił się nieznacznie w stronę Harry'ego, zmrużył oczy i przez moment intensywnie wpatrywał w punkt, gdzie znajdował się Gryfon. Ten nawet tego nie dostrzegł, skupiony na obserwacji tresera smoków i krążącego wokół niego i jaja rogogona, przybierającego wszystkie najmądrzejsze (w jego uznaniu) miny, Dracona.

W końcu Charlie rzucił:
– No to chodźmy!

A Draco zaczął podążać za nim w kierunku gęstwiny.

W umyśle Harry'ego, spoconego już porządnie pod peleryną, widniały tylko trzy słowa, rozjarzone milionem czerwonych diod - "What the fuck"?

– Oczywiście – usłyszał głos dyrektora. – Pozwolicie, że dołączę do was za moment?

Draco, zapatrzony w twarz Wesley'a, wyrzucił z siebie potok słów, chcąc chyba zakomunikować coś w rodzaju "tak-pewnie-jasne-bo-my-niech-ależ-niech-się-profesor-nie-śpieszy". Następnie oddalili się, Draco z - o Merlinie! - dłonią na ramieniu Charliego.

Harry, wciąż drżąc z gniewu i niepewności, podsycanej faktem, iż para (czemu w myślach nazywał ich parą?!) odeszła poza zasięg jego kiepskiego wzroku, nie zauważył nawet, gdy Dumbledore podszedł i z całej siły pchnął go wyprostowanymi rękoma.

– Wrau! – wypluł z siebie Potter, staczając się po niewielkim wzgórku. Peleryna zaczepiła o wystający korzeń, więc leżał teraz przed profesorem na plecach, zaczerwieniony, ubłocony i przede wszystkim - całkowicie widzialny.

Rogogon obudził się i tak jak wszystkie przytulone do niego kocięta, spojrzał w jego kierunku z zainteresowaniem. Przyglądał mu się również Dumbledore.

Dyrektor stał tuż obok, górując nad nim w każdy możliwy sposób. Uważnie zlustrował spojrzeniem zadartą koszulę, podwinięte spodnie i zarumienioną twarz o błyszczących podnieceniem (obraz Charliego wciąż wibrował mu w głowie) oczach.
W końcu rzucił tylko stanowcze:

– Rozbierz się.
– Yyy.. Hę.. Co? – wybąkał Harry, a wewnątrz jego podbrzusza coś przewróciło się na drugą stronę.
Rogogon warknął.
– Po prostu się rozbierz, Potter, o ile nie chcesz, żebym ci w tym pomógł.

Harry patrzył tępo na dyrektora. Któremu ze stresu chyba odbiło. Właściwie może to jemu odbijało…?

– Potter, czy ty mnie słyszysz? W tej chwili wyskakuj z tej piżamy. To jest sytuacja kryzysowa i trzeba działać radykalnie!
– Ymm, ale, huh… czemu? – wykrztusił Harry.
– Bo mamy tu śmiertelnie niebezpiecznego, niezabezpieczonego smoka obłożonego kociętami!
– Nie, ale czemu mam się rozebrać?
– A, to. Chodzi o to, że jakimś cudem twoja piżama prześwituje przez Pelerynę Niewidkę, a musisz pozostać niezauważony, jeśli masz nam pomóc.
– Ja pomóc? Smok? Nago?
– Słuchaj Potter, nie interesuje mnie, czy się wstydzisz. Mamy poważny problem i nie możemy dopuścić, żeby ministerstwo się dowiedziało, bo tu przyjadą i wyda się o wiele większa tajemnica. A teraz odwrócę się do ciebie tyłem, a ty grzecznie zdejmiesz piżamkę i włożysz pelerynę. I nie próbuj uciekać, nie ma czasu do stracenia. – Postać dyrektora faktycznie wykonała zamaszysty w tył zwrot.

No żeby piorun strzelił tę noc, ten dzień, tego kretyna Pottera i te kocięta… myślał sobie Snape, a przede wszystkim dyrektora i te jego nawroty uzależnienia od dropsów w środku roku szkolnego. Już drugi raz w tym semestrze musiał się wielosokować w Dumbledore’a, żeby Ministerstwo nie dotarło do najpilniej strzeżonej tajemnicy Hogwartu - że Albus co i rusz opuszcza szkołę, by robić odwyki w jakimś ośrodku prowadzonym przez tybetańskich mnichów… I za każdym razem przywoził nowe ubrania… Nieważne.

– Jesteś już przebrany, Potter?
– T...tak.
– Dobrze. Ech, masz szczęście, że jest ciepło. A teraz podejdź dyskretnie do smoka i zobacz, czy da się jakoś delikatnie usunąć te koty.
Harry nie wierzył w absurd, w którym uczestniczył. Stawiając ostrożnie stopy, z duszą na ramieniu, podkradł się do pyska bestii. Kocięta grzały się w oddechu smoka, który trochę zalatywał siarką.
Spojrzał przez ramię na dyrektora. Zastanawiał się właśnie, co ma zrobić. A potem Dumbledore zaczął wymachiwać rękami. Harry odwrócił się, a jego oczy spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem smoka. Spokojnie Harry, spokojnie, on cię nie widzi… powiedział do siebie w duchu. Oczy smoka były dziwne. Żółte, z pionowymi źrenicami.

Smok prychnął i Harry znów poczuł siarkę. A potem smok miauknął. Potter zdezorientowany zrobił krok w tył, nadepnął na rąbek peleryny, potknął się i poleciał w przód, prosto w paszczę… kota? Absurd sytuacji sięgnął zenitu. Harry poczuł, że odpływa. Gdy się ocknął, zobaczył pochylające się nad nim postaci Dyrektora, Draco i Charliego.

– Harry? Harry! Słyszysz mnie? – dopytywał Charlie. – Ile widzisz palców? – pomachał mu ręką przed twarzą.
– Draco, mój chłopcze – powiedział Dumbledore. Zechciałbyś pójść ze mną po Hagrida? Trzeba przetransportować jakoś te koty do zamku, no i wciąż mamy tu jajo. – Dyrektor i Malfoy wstali i oddalili się.
– A co ze smokiem? – spytał przytomnie Harry.
– Okazuje się, że to był transmutowany w smoka kocur. Nie wiem, kto to zrobił, ale doceniam dbałość o szczegóły, ten odcień łusek… – Charlie urwał. – Harry, musisz się ubrać!

Harry przerażony uniósł się na łokciach. Na szczęście od pasa w dół nadal okryty był swoją peleryną.

– Mmm, gdzie moja piżama? – spytał, rozglądając się wokół mało przytomnym wzrokiem. W sumie sam już nie wiedział, co się dzieje i czy w ogóle się dzieje, czy tylko mu się śni.
– Nie wiem, czekaj, weźmiesz mój płaszcz… Harry! Masz rozcięte ramię! Będziesz miał bliznę!
– To nie będzie moja pierwsza – odrzekł Harry, nieco zdziwiony nagłym zapałem Charliego. Nasunął na siebie swoją pelerynę-niewidkę aż pod szyję. Teraz wydawało się, że sama głowa Harry’ego leży na ziemi.
– Oj Harry, nie zasłaniaj się tak. Daj popatrzeć – zaczął prosić Charlie. Wyrwał materiał z rąk Harry’ego i odsłonił jego ciało aż do linii niebezpiecznie-bliskiej-wiadomo-której-części-ciała. – Blizny są seksi!
– Eee... Charlie? Mógłbyś mnie nie rozbierać? Poza tym, chyba masz swoje blizny. Może pogap się na nie?
– Tak, wiem. Są ekstra, no nie? Ale ja chcę zobaczyć twoje! – powiedziawszy to zaczął dotykać blizn na rękach i brzuchu chłopca, co rusz wydając z siebie okrzyki pełne aprobaty i radości.
- Ach, Charlie! Przestań, to łaskocze! – wyrzucił z siebie Harry pomiędzy chichotem a próbami zaczerpnięcia powietrza. Mężczyzna z ociąganiem zabrał swoje ręce, ale cały czas pochłaniał wzrokiem blizny chłopca z tą samą iskierką w oku. Lecz na nieszczęście Harry’ego, zwabione chichotem podeszły kocięta i zaczęły się ocierać o ciało biedaka, powodując tym u niego jeszcze większy atak śmiechu.
– Harry, wyglądasz tak uroczo! Gdybym był pewien, że Draco mi nic nie zrobi, to bym... Ach, nieważne!
Cały czas chichocząc, Harry podniósł się z kupki kociąt, które jak jeden mąż spojrzały na niego wzrokiem, którego by się nie powstydził ich kolega ze Shreka (w końcu to koty!). Założył zaoferowany mu wcześniej płaszcz Charliego, odsunął się nieco i oparł o najbliższy pień drzewa. Zaczął obserwować Weasleya, który wyciągnąwszy swoje ramiona ku czworonogom, chyba próbował zdobyć nowe blizny. Pech chciał, że stworzonka były nastawiono pokojowo. Harry starał się nie myśleć o tym, że w świetle wyczarowanym uprzednio przez dyrektora, bardzo dobrze było widać opięty ciasnymi spodniami tyłek Charliego.

– Podoba ci się, Potter? – Harry gwałtownie odwrócił się. Centymetry od jego twarzy stał Malfoy ze swoim nieodłącznym uśmieszkiem na twarzy. Nie usłyszał nadejścia czarodziejów. Zerknął w stronę Charliego, gdzie teraz Hagrid i Dumbledore upychali kocięta do klatki. – Bo jeśli tak, to zapraszam jutro w nocy do Pokoju Życzeń. Z Weasleyem mamy jutro tam... spotkanie.
Harry już otworzył usta, by wyrazić swój sprzeciw, obrzydzenie i dezaprobatę, ale Draco uciszył go, kładąc mu palec na usta.
– Ćśś, nic nie mów. Zabawa się zaczyna o dwudziestej trzeciej.

Harry stwierdził, że przy dwóch członkach grona pedagogicznego, w środku nocy i w środku lasu nie ma sensu się kłócić, tudzież dopytywać o zamiary blondyna. Udając brak zainteresowania najdziwniejszą propozycją, jaką dostał w swoim życiu, spojrzał na pozostałych zebranych. Charlie właśnie podszedł do jaja smoka i zawołał Draco na naradę.

Cały kolejny dzień Potter nie potrafił się skupić. Irytowały go ukradkowe spojrzenia i uśmieszki przeklętego Malfoya, ponad to przy śniadaniu zauważył Charliego przy stole prezydialnym. Łowca smoków puścił mu piękne perskie oko, przez co Harry zaczął się zdradziecko czerwienić.
Nie zauważył przez to dziwnego spojrzenia, jakie posłał mu Dumbledore.
W czasie obiadu wcale nie było lepiej. Nawet Hermiona zauważyła, że coś jest nie tak – jej przyjaciel był cały czerwony, rozpalony i rozkojarzony. A Harry tak się starał, by wyglądać naturalnie. Zastanawiał się, co powie Ronowi, kiedy ten zapyta, gdzie Potter się wybiera – bo oczywistym było, że skorzysta z propozycji Malfoya. Chociażby po to, by sprawdzić, czy ten ślizgoński gad nie zrobi nic złego Charliemu. A przynajmniej tak to sobie samemu tłumaczył.

– Harry, pamiętasz o dzisiejszym treningu? – zapytała Ginny, wyrywając go z zamyślenia. Uśmiechała się w identyczny sposób, jak Charlie, przez co zagapił się na nią z idiotyczną miną.
– Co? Jaki trening?
– Quidditch – powiedziała spokojnie, jakby tłumaczyła coś dziecku. – Jesteś szukającym. Trening o osiemnastej.

Wewnętrznie jęknął. Miał dwa wyjścia - albo drużyna będzie wieszać na nim psy przez najbliższy weekend, albo zadba o bezpieczeństwo Weasleya. Oczywiście znał odpowiedź na swój dylemat od samego początku, w końcu był głupio odważnym Gryfonem. Mecz przeciw Puchonom wygrają nawet, jeśli nie pojawi się na żadnym treningu, a Charliego nie da się wskrzesić, jeśli Malfoy go zabije w seksualnym szaleństwie.
Moment, czy on właśnie pomyślał o tym, o czym pomyślał? Potrząsnął głową i zganił się. Musiał wiedzieć, co Draco i Charlie będą robić w Pokoju Życzeń. Pozostał tylko problem wymówki z treningu. A to, jak się okazało wieczorem, wcale nie było takie trudne. Wybawienie nadeszło w krytycznym momencie, kiedy Potter otwierał usta, by zaczął zmyślać własnym przyjaciołom i drużynie. W dziurze za portretem ukazał się dyrektor i z dziwnie kwaśną miną skinął na chłopca, by poszedł za nim. Harry tylko wzruszył ramionami i burknął cicho przeprosiny.
I już go nie było.

Odetchnął z ulgą, gdy portret Grubej Damy zatrzasnął się tuż za nim. Teraz wystarczyło jakoś wymknąć się spod czujnego oka Dyrektora i udać do pokoju życzeń. Musi przecież ocalić Charliego zanim Malfoy… No właśnie zanim, co Malfoy zrobi? Przecież pomysł, aby ta cholerna fretka w jakikolwiek intymny sposób dotykała tego nieprzyzwoicie przystojnego i cudownego… Słodki Melinie. Jestem skończonym idiotą.

– Miło, że jednak zdajesz sobie z tego sprawę, Potter. – Harry momentalnie zaczerwienił się, zdając sobie sprawę, że ostatnią myśl wypowiedział na głos. – Za mną.
– Gdzie idziemy, profesorze?
– A jak ci się zdaje? – Harry spojrzał na niego zaskoczony. Dumbledore zachowywał się co najmniej dziwnie. Po chwali stary czarodziej westchnął z irytacją. – Tam, gdzie dziś się wybierałeś.
Harry z paniką cofnął się o krok.
– Ja… wcale… nie…

Dumbledore chwycił go za ramię i popchnął w ciemny zaułek, zakrywając mu dłonią usta. Przerażony Harry chciał się wyszarpać, ale czarodziej przed nim był zdecydowanie silniejszy i wyższy. Nagle coś zaczęło się zmieniać i w miejsce jasnoniebieskich oczu pojawiły się dwa czarne węgle. Harry znieruchomiał. Zupełnie oszołomiony wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w… Snape’a!

– Będziesz cicho?
Profesor praktycznie wysyczał mu te słowa w twarz i Harry nie miał innego wyjścia, jak przytaknąć skinieniem głowy.
– Ty… Gdzie jest…
– Dyrektor Dumbledore? — dokończył niecierpliwie za niego Snape. — Jest, jakby to ująć… chwilowo niedysponowany, to powinno zaspokoić twoją irytującą wręcz ciekawość.
Harry zmrużył oczy.
– W takim razie, co teraz?
– Zaiste, co… Ja również chciałbym znać na to odpowiedzieć – odparł mężczyzna, jakby do siebie. Powoli zbliżył się ku Harry’emu, który instynktownie cofnął się, wpadając na zimną ścianę. Nagle zdał sobie sprawę, że znalazł się w potrzasku. Snape uniósł prawą brew i wykrzywił usta w lekko ironicznym uśmieszku. – Czyżby bohater czarodziejskiego świata czegoś się lękał?

Harry zagryzł zęby, zaciskając dłonie w pięści. Uniósł dumnie głowę i, nie spuszczając wzroku z czarnych niczym obsydian oczu, wysyczał chłodno:
– Bynajmniej nie pana, profesorze Snape.

Nagle wąskie wargi wykrzywiły się w nadzwyczaj niepokojący sposób. Harry wstrzymał powietrze, gdy czarne kosmyki długich włosów musnęły jego policzek, a pochylający się nad nim mężczyzna wyszeptał mu wprost do ucha:
– A powinieneś, Potter.
Zapach jaśminu oszołomił go na krótki moment.
– Profesorze…
Harry zadrżał i Snape odstąpił od niego. Spojrzał na bezbronnego, opartego o ścianę chłopca i prychnął z rozbawieniem.
– Muszę przyznać Draco rację – odparł niby to do Harry’ego, niby to do siebie. – Rusz się, Potter. Nie mamy na to całej… nocy.
Chwycił go za ramię i wyciągnął z zaułka na pusty korytarz.
– Gdzie idziemy? – zapytał z lekką paniką, wyrywając ramię z uścisku.
– Och, daruj sobie, Potter – warknął tym razem z poirytowaniem Snape, popychając go przed siebie. – Myślisz, że nie wiem o propozycji pana Malfoya? Jeden tylko Merlin wie, co go do tego skłoniło.
– Propozycji?
– Rusz się wreszcie zanim się rozmyślę i dam ci szlaban, który zresztą słusznie ci się należy. Twoja wczorajsza eskapada mogła się dla ciebie bardzo źle skończyć.

Harry zamilkł i ruszył przed siebie, w kierunku, gdzie znajdował się pokój życzeń. W trakcie tej pogrążonej w ciszy drogi po głowie kołatały mu się różne myśli. Snape, Charlie, Malfoy… Rozmowa w lesie z fretką. Cholera. W co tak naprawdę się wpakował?

Nagle, wcześniej niżby tego chciał, stanął przed drzwiami do pokoju życzeń, które otworzyły się na oścież. Harry wszedł pierwszy do środka i stanął jak wryty. A po chwili… Jedynie dzięki wrodzonemu instynktowi udało mu się uchylić, gdy niespodziewanie tuż przy jego głowie przeleciała klątwa ognista, która w efekcie rozprysła się o ścianę.

– O! Harry! – krzyknął z przejęciem Charlie, opuszczając różdżkę. Podbiegł do Harry’ego i nim ten zdołał się otrząsnąć z chwilowego szoku, para ciepłych i silnych dłoni uchwyciła jego własne i mocno ścisnęła. – Nic ci nie jest? Nie drasnęła cię? To moja wina, zbyt dużo mocy włożyłem w to zaklęcie. Draco! – krzyknął oskarżycielsko, odwracając głowę w kierunku blondyna, którego Harry dopiero teraz dostrzegł w pomieszczeniu. Malfoy, jak gdyby nigdy nic, stał z założonymi rękami na piersi i bawił się trzymaną w dłoni różdżką, przyglądając się całej tej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. Charlie spojrzał na niego z pewnym rozczarowaniem. – Jak mogłeś do tego dopuścić! Powinieneś z łatwością zablokować ten urok. Ćwiczyliśmy go już nie raz, miałeś to opanowane.
– Tak… – odparł blondyn, rozkładając ręce w pozornym akcje bezradności. – Teraz to oczywiście moja wina? Cóż, tak wyszło. Poza tym zwróć uwagę, że jemu nic się nie stało, jak zwykle z resztą – dodał z pewnego rodzaju znudzeniem. – Tak więc, możesz już go puścić.

Harry zarumienił się, gdy dotarł do niego sens słów Malfoya. Wysunął gwałtownie swoje dłonie z uścisku Charliego. Nie mógł przy tym nie dostrzec opalonej skóry, która była wyraźnie widoczna spod lekko rozchylonej koszuli, którą miał na sobie młodzieniec. Cienki materiał przylgnął do jego napiętych mięśni torsu i brzucha, a granatowe dżinsy… Merlinie, co jest ze mną nie tak?

Malfoy, jakby odgadując jego myśli, wywrócił teatralnie oczami i podszedł do Harry’ego, uśmiechając się złośliwie.

– Podoba ci się, co? Mówiłem, że mamy tu dziś – zniżył głos do szeptu, przybliżając się do Harry’ego – małe spotkanie...

– Pan Malfoy, panie Potter, ma na myśli trening – doszedł go jedwabisty głos, gdzieś z prawej strony pomieszczenia, co natychmiast przypomniało mu o Snape’ie. Harry z obawą spojrzał w kierunku, skąd dochodził znienawidzony głos, i jego zielone oczy rozszerzyły się gwałtownie. Przed nim stał mężczyzna ubrany w czarne, obcisłe spodnie i zieloną koszulę. W duchu i całkowicie wbrew sobie musiał przyznać, że pozbycie się długiej szaty wierzchniej wpłynęło bardzo korzystnie na wygląd znienawidzonego mistrza eliksirów. Wyglądał całkiem… Delikatny rumieniec znów zagościł na jego policzkach. Zamknął oczy. Może nie jest jeszcze za późno, aby wziąć nogi za pas? Pomyślał z desperacją zupełnie nie jak Gryfon, ale przecież w sytuacji takiej jak ta, to z całą pewnością zostanie mu wybaczone, prawda? — Prywatny trening Domu Slytherina.

– W takim razie, co ja tu robię? – zapytał lekko poirytowany Harry.

Cała ta sytuacja wydawał mu się nie tyle śmieszna, co w dziwny sposób krępująca.

– Dzisiejszego wieczoru, jak już z pewnością zdążyłeś zauważyć, brak nam jednego do pary – odparł miękko Snape i skierował na nic nieświadomego Gryfona różdżkę, używając przy tym zaklęcia niewerbalnego. Ku zaskoczeniu i nagłej wściekłości Harry’ego jego szaty Gryffindoru zostały zamienione w znacznie luźniejszy strój, bardziej odpowiedni do pojedynków: czarne spodnie i koszulę równie zieloną, co w tej chwili miał na sobie Snape. Harry z wściekłością zatopił wzrok w czarnych oczach i zacisnął dłoń na swojej różdżce. Wpakował się, nie ma co. Nie miał wyjścia, musiał zostać i wziąć udział w tym… treningu. Tak, pokaże im, na co go stać, a później - jak oczywiście przeżyje - odpowiednio się zajmie tą wyleniałą fretką, która go w to wpakowała. – Cóż, zobaczmy na co cię stać, Potter. Jestem niezmiernie ciekawy czy twoje umiejętności dorównują sławie, która cię otacza.

– No Harry – zawołał radośnie Charlie, ustawiając się naprzeciw Draco. – Daj z siebie wszystko!

Snape jedynie prychnął, a Harry zarumienił się z zażenowania. Z rezygnacją odwrócił wzrok od uroczo rozpromienionej żywym podekscytowaniem twarzy Charliego, aby spojrzeć w pełne pogardy spojrzenie znienawidzonego profesora; cóż za niewyobrażalny kontrast. Jęknął w duchu. Jednak z jakiegoś powodu poczuł, że również i pod tym lodowatym spojrzeniem robi mu się gorąco. Niedobrze. Najwidoczniej popada w paranoję. Ten cały trening z całą pewnością źle się dla niego skończy. Dlaczego więc jest podekscytowany wizją pojedynku ze Snapem? W każdym razie nie pozwoli, aby Snape go pokonał, a przynajmniej zrobi wszystko, aby mu tego pojedynku nie ułatwić. Zmrużył oczy i zieleń jego koszuli zmieniła się w krwistą czerwień.

W czarnych oczach coś błysnęło, a kącik wąskich ust uniósł się nieznacznie.

– Różdżka, Panie Potter.

Harry wykonał polecenie.

Dźwięk niewidzialnego gongu wypełnił salę, oznajmiając początek pojedynku. Naprzeciw siebie stali Draco i Charlie, tuż obok Harry, mierzący się spojrzeniami ze Snapem.

Powietrze przecięło zaklęcie niewerbalne. Gryfon automatycznie wykonał wdzięczny półobrót i zablokował je krótkim ruchem nadgarstka dłoni, w której trzymał różdżkę. Jeśli Snape miał zamiar go pokonać, musiał wysilić się o wiele bardziej! Potter wysunął się do przodu.

— Diffindo — mruknął i obnażone przedramiona nauczyciela eliksirów przecięły krótkie, purpurowe blizny.

Co jest? Dlaczego Snape się nie bronił? To pytanie najwidoczniej intrygowało też Severusa, ponieważ z wyraźnym zaskoczeniem przyglądał się to Harry'emu, to ranom. Wyglądał jak ktoś, kto głęboko nad czymś rozmyślał i został brutalnie przywołany do rzeczywistości.

Przez twarz profesora przemknął cień niezidentyfikowanego uczucia, wąskie usta zacisnęły się i padło kolejne zaklęcie.

– Confringo!

Harry w ostatniej chwili odskoczył, a stojąca tuż za nim szafka - jedyny mebel w sali, która rozrosła się teraz do wymiarów dużego i przestronnego, podłużnego pomieszczenia - eksplodowała, roztrzaskując się na drobne, płonące kawałeczki.

Gryfon uchwycił zdziwione spojrzenie Charliego. Czy walka miała być aż tak poważna?

Potter nie miał zbyt dużo czasu, by zastanawiać się nad odpowiedzią, bo Severus już przechodził do następnego ciosu.

Męczącą wymianę ataków i uników, która po kilku chwilach zmieniła się w nieustępliwą furię Snape'a, tnącego różdżką powietrze i rozpaczliwe próby obrony Pottera, broniącego się przed losem skwarki, przerwał gong.

Charlie musiał wytworzyć barierę wokół nauczyciela, gdyż ten miał najwidoczniej zamiar zamordować Harry'ego na miejscu.

– Panowie! – Weasley wydawał się być zdezorientowany.

– Dlaczego przerwałeś, Charlie? – Draco stał nonszalancko oparty o ścianę, a w jego stalowych oczach błąkały się ogniki rozbawienia.

Harry ciężko oddychał. Głęboko wdzięczny treserowi smoków, zrobiłby teraz wszystko, byle tylko nie stawać ponownie do pojedynku ze Snapem.

– Możliwe, że powinniśmy walczyć dwójkami, tak by druga para mogła kontrolować przebieg pojedynku...

Bariera wokół nauczyciela topniała. Snape z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w przestrzeń, Harry'emu zdawało się jednak, że dostrzegł lekki grymas na jego twarzy wywołany dźwiękiem słowa "para".

– No nic, spróbujmy – kontynuował tymczasem zakłopotany Charlie. – Doprowadź się do ładu Harry, a ja i Draco pokażemy na co nas stać.

Potter dopiero teraz dostrzegł, że jego ubranie zamieniło się w plątaninę strzępów, z której niekiedy tylko odpadały drobinki popiołu.
Nie miał jednak czasu na "doprowadzenie się do ładu", bo gdy tylko zabrzmiał odgłos gongu, Snape podszedł do niego i bardzo mocno pociągnął na koniec sali.

– Al.. Ale co? – wymamrotał Gryfon.
– Nie uważasz, że nie powinniśmy przeszkadzać, panie Potter?
– O co panu chodzi, profesorze?
Snape westchnął z miną człowieka, który musi tłumaczyć rzecz oczywistą dziecku i wskazał nieznacznym ruchem podbródka na Dracona i Charliego.

Draco leżał na podłodze (jak to możliwe, że tak szybko przegrał?), a Charlie opatrywał jego ranę na skórze przy obojczyku. Malfoy nie wyglądał na szczególnie nieszczęśliwego, natomiast Weasley z wyraźnym przejęciem rozchylał kołnierz jego koszuli, badał opuszkami palców szerokość rany, pochylał się nad bladym czołem... Harry zadrżał i zarumienił się. Co? Jak? Wyliniała fretka wdzięczy się do jego... tak, JEGO Charliego, podczas gdy on sam tkwi obok człowieka, który przed chwilą próbował go zabić?

– Zamknij usta, Potter, ta mina nie wpływa korzystnie na twoją aparycję.

Harry zaczerwienił się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe i przeniósł wzrok na twarz Snape'a. Gdy dotknęło go mroczne, ciemne spojrzenie, poczuł się jak... Właściwie nie wiedział, jak się poczuł.

– Myślę, że to koniec pojedynku na dziś. Przed nami ostatnia walka.
– J..ja.. Ja myślę, że nie dam rady dziś już z panem walczyć, profesorze.
– Och, w to nie wątpię – prychnął Snape, jednocześnie omiatając spojrzeniem ciało Harry'ego, obleczone jedynie skrawkami materiału. Potterowi musiało się wydawać, że nauczyciel w momencie krótkim jak mrugnięcie oka oblizał wargi.
– Do czego w ogóle zmierza ta scena? – wybąkał Potter, czerwieniąc się zupełnie bez powodu.

Severus nie odpowiedział, rozchylając delikatnie swoją zieloną koszulę. Czy to możliwe, że coś pod nią się poruszyło?

Harry poczuł, jak jego serce zamiera, a następnie przyspiesza gwałtownie, a jego bicie staje się łomotem, zagłuszającym myśli. Bo oto spod koszuli Snape'a wychylił się... Królik! Mały, puszysty królik z wąsami, białym futerkiem, ruszającym się nosem i całą resztą. Właśnie dostrzegł Harry'ego i zaczął wpatrywać się weń malutkimi, czerwonymi oczkami.

– Aaaaaa!

Harry odskoczył od nauczyciela i w zawrotnym tempie wykonał kilka kółek po zamkniętym pomieszczeniu pozbawionym drzwi. Wrzeszczał przy tym niemiłosiernie, wymachując rękoma i odbijając się od ścian.

Dracon i Charlie oniemieli i zastygli leżąc na podłodze, oparci o swoje ciała. Po prostu wpatrywali się w miotającego po sali Gryfona.

W końcu Malfoyowi udało się wykrztusić jedno słowo:
– Co…?
– Lepofobia – oznajmił Severus Snape znudzonym tonem. Również przyglądał się Harry'emu, leniwymi ruchami dłoni gładząc trzymanego przy piersi królika.
– Charlieeee! – wykrzyczał tym czasem Potter, uderzając o ścianę. Przewrócił się, objął ramionami kolana, zacisnął powieki i powtarzał tylko imię tresera smoków.

Weasley podbiegł do niego, ignorując zdegustowane spojrzenia Malfoya i Snape'a, najwyraźniej próbującego ukryć rozbawienie.

– Nic ci nie jest? Spokojnie, Harry, to tylko królik...
– Charlie, Charlie, Charlie...
– Już dobrze...

Nauczyciel eliksirów zbliżył się w końcu do roztrzęsionego chłopaka i, ku jego największemu przerażeniu, położył zwierzę na jego głowie.

TRZASK

– Gdzie jesteśmy?
– Co za naiwne pytanie, Weasley, to chyba oczywiste, że znajdujemy się w Zakazanym Lesie.
– Ale... Ale jak? Nic już nie rozumiem!
– Twoją głupotę przewyższa jedynie ta, którą dysponuje pan Potter. Królik był świstoklikiem. – Ale dlaczego tu jesteśmy? Gdzie jest Draco?
– Pozbyliśmy się tego irytującego dzieciaka na dzisiejszy wieczór, Weasley. Został najprawdopodobniej w Pokoju Życzeń.
– Ten trening... Ja... Ja miałem pomóc w okiełznaniu smoka...
– Pomożesz, Charlie. Już za chwilę.
Harry przetarł oczy.
– O, widzę, że pan Potter zaszczycił nas swoją obecnością.
– Gdzie jesteśmy?
– Zakazany Las.
– Czemu, Charlie?
– Cholera wie. Autorka się bawi.
– Co?
– Nieważne. Spytaj Severusa. To jego królik...
– KRÓLIK?! Gdzie? Gdzie?!
– Opanuj się, młodzieńcze.

Potter przywykł do ciemności i mógł rozróżnić sylwetki pochylające się nad nim. Snape. Charlie. Drzewa. Dużo drzew. Zakazany Las. Ciepłe, ale rześkie powietrze. Wilgotna ziemia i trawa. I on na niej, w strzępach ubrań. Nic nie rozumiał.

– Jak widzę, należy panów nieco ośmielić, a zważywszy na zaistniałą sytuację pozwolę sobie przejąć inicjatywę – jedwabisty głos Severusa mieszał się z szumem drzew i cichym jękiem wiatru. – Otóż prawdziwy trening zaczyna się teraz. Sugeruję względną ciszę, gdyż w pobliżu znajduje się homoseksualny kot, transmutowany w smoka i kilka kociąt.

Snape machnął różdżką i Charlie pozostał jedynie w obcisłych jeansach. Koszula zmaterializowała się po chwili tuż obok Pottera. Severus wpił spojrzenie w jego rozszerzone źrenice, lśniące aksamitną czernią na tle zielonych tęczówek i, nie odrywając zeń wzroku, powoli zaczął rozpinać guziki swojej koszuli, odsłaniając piękny, blady tors. Cały czas patrząc na Gryfona podszedł do Charliego i pocałował go w policzek. Weasley nie zadawał już pytań. Położył śniadą, pokrytą bliznami dłoń na bladej piersi. Harry poczuł, że policzki płoną mu pod przenikliwym spojrzeniem profesora. Nie wiedział nic. Czuł coś, czego nie potrafił zdefiniować.

– Potrzebujesz pomocy, panie Potter?
Tym razem Harry nie miał wątpliwości, że Snape oblizał wargi.
– T-taak – zajęknął się Harry. – Potrzebuję pomocy w dostaniu się Z POWROTEM do szkoły! – powiedział pewniej, teraz już zły na Snape’a. Co on sobie wyobraża? Że Harry ma ochotę po nocach włóczyć się po lesie i obserwować, jak ten dobiera się do jego Charliego? Zaraz, zaraz. Jego? No już bardziej jego, niż tego okropnego, tłustego nietoperza! – Odsuń się od niego, Snape! Nie pozwolę Ci go dotykać! – Podszedł do nich i odciągnął Charliego od czarnowłosego mężczyzny.
– Język, Potter! Pamiętaj, do kogo się zwracasz. Może i stoję w środku Lasu z rozpiętą koszulą, może i właśnie próbowałem się dobrać do Twojej nastoletniej miłości, która nota bene stoi tu jedynie w jeansach, ale to nie zwalnia ciebie z obowiązku tytułowania mnie tak, jak mi się z wieku i urzędu należy! – warknął Snape, wyraźnie zły na chłopaka, za zepsucie nastroju.
– Mam to gdzieś! Nie będę tu siedział i patrzył jak... jak... – Tu zatkał sobie dłonią twarz i zgięty w połowie, spróbował opanować mdłości ogarniające go na myśl o tym, że Snape mógłby robić tego-rodzaju-rzeczy Charliemu.
– Och, Harry, wszystko w porządku? – Charlie podszedł do chłopca i objął go ramieniem. W świetle gwiazd Harry mógł zauważyć jego blizny. Nagle mdłości zostały zastąpione przez nowe uczucie, które usadowiło się nieco niżej. – Masz rację. Znajdziemy króliczka i wrócimy do Draco.
– Draco? Króliczka? Coo? – oburzył się Harry, nie wiedząc, którą kwestię najpierw poruszyć.
Hyc, hyc, odezwało się gdzieś w trawie. Przyhycał króliczek, powodując, że Harry prawie wyrwał się z uścisku Charliego, który musiał go chwycić tym razem obiema rękami.
– Ze mną jesteś bezpieczny, dobrze? Dotknij tylko tutaj tego zwierzaczka. No dobrze, może być z tyłu, skoro boisz się jego paszczy.
Harry szybko pomyślał, że ma do wyboru albo Snape’a, albo niebezpiecznego królika, poczym wybrał to drugie. Z trudem wyciągnął palec i zanurzył go w futerku, niedaleko ogona. Już chciał pomyśleć, że to nawet miłe, gdy poczuł znajome szarpnięcie w okolicy pępka i zapomniał domyśleć do końca swoją myśl.
Wylądowali z powrotem w Pokoju Życzeń. Nie zdążyli nawet odzyskać ostrości obrazu, a już podbiegł do nich Draco i zaatakował wręcz pytaniami:
– Charlie? Gdzie żeście zniknęli? I dlaczego ty tak ściskasz Pottera? O, nie ma Snape’a z wami? I gdzie ty masz koszulę, do jasnej cholery? Potter! Jeżeli mu coś zrobiłeś... – podszedł bliżej i chwycił Harry’ego za koszulę (jej strzępki), podnosząc go do góry o parę centymetrów.
- Odczep się, Malfoy! – Harry zaczął walczyć i uwolnił się od blondyna, wykręcając mu ręce na plecy. Nachylając się nad nim, warknął mu do ucha:
– To nie ja, durniu. To twój ukochany nauczyciel tak załatwił Charliego i nawet zaczął się do niego dobierać!
– Chłopcy, chłopcy! – przerwał im Weasley. – Doprawdy, nie musicie się o mnie bić! Blizny na zgodę? – powiedział, podtykając im pod nosy swe prawe ramię.
– Nie – warknęli obaj dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że po pierwsze zgodzili się w czymś, a po drugie - zrobili to jednomyślnie. Harry'emu nie podobało się to, co insynuował Malfoy i vice versa. Obaj byli zdania, że Charlie należy do nich, jednak nie wiedzieli, że tak naprawdę Charlie jest Snape! A nie, przepraszam, to Snape tak sobie ubzdurał.

W ogóle pomieszane to i poplątane! O.

W całej tej zbieraninie szmat oraz kurzu, który ponownie wznieśli dookoła sobie bijący się teraz chłopcy, znajdował się rudzielec. Nie wiedząc, co zrobić usiadł w kącie i przymknął oczy wsłuchując się w te stęki i jęki, jakie z siebie tamci wydawali. Brzmiały one niemal erotycznie, gdyby nie świadomość, co tak naprawdę robią. Trudno było określić, który z nich obecnie wygrywa, ponieważ sytuacja dość szybko się zmieniała. Zadziwiające jest to, że Potter, po całej podróży oraz pojedynku dalej miał siły. Możliwe, że powodowała to adrenalina czy też po prostu czysta chęć wygranej oraz triumfowanie nad Ślizgonem, ale żar w oczach Harry'ego przykuł uwagę starszego czarodzieja. Zastanawiał się czy Harry zawsze tak zapalczywie oraz zawzięcie walczy o to, czego chce.

– Króliczek? – szepnął do samego siebie mężczyzna tęskniąc nagle za futrzaną maskotką. Chciał się przytulić, a tamta dwójka zajęła się tylko sobą! Pff. – Jak o mnie zapomnieliście, to znajdę sobie kogo... – zaczął, ale został zmuszony do przerwania zdania w połowie, ponieważ jego donośniejsze, niż wcześniej słowa zdołały wyrwać bijących się z ich zawirowanej czynności.

– Nie! – zgodzili się ponownie, po raz kolejny ciskając w siebie błyskawicami z oczu, ale nie rzucając się już na siebie z pięściami. Harry zastanawiał się, dlaczego Draco tak zależy na Charliem – przecież ten zawsze gardził jego rodziną, wyśmiewał oraz obrażał. No i nienawidził rudzielców. Przecież to nie możliwe by upodobania tak szybko się zmieniały! Sam doskonale pamiętał, kiedy pierwszy raz spodobali mu się chłopcy. Na samo wspomnienie tego, co widział zarumienił się jak piwonia, spuszczając wzrok i przegrywając niemą walkę z blondynem, co tamten skrzętnie wykorzystał i wstał z klęczki otrzepując przy tym kolana. Harry chciał powiedzieć coś na ten temat, ale zanim zdołał wydobyć głos, ubiegł go pogromca smoków.

– Wiecie, że kłamałem, że smok to transmutowany kocur? - zadał pytanie retoryczne od razu przechodząc dalej. – Nie mogłem pozwolić, by Hagrid się o tym dowiedział, jeszcze by zaczął ubolewać nam, że nie będzie małych smoczątek – parsknął krzyżując dłonie na piersi, co przykuło uwagę pozostałe dwójki. Obserwowali jak skóra napina się na mięśniach, powodując tym samym, że blizny na jego ciele były doskonale widoczne. Obserwowany sam nie wyczuł na sobie pożądliwego spojrzenie nastoletnich młodzieńców, dalej niepotrafiących kontrolować swoich hormonów.

– Ja już go widziałem kiedyś, wiecie? Z drugim smokiem, większym. I tak się do siebie łasiły... – zaczął z lekkim westchnieniem przypominając sobie jak ich łuski tańczyły w świetle księżyca, a z paszcz wydobywały kłęby czarnego dymu w przypływie euforii oraz tego czegoś jeszcze. – To ja go transmutowałem w kocura, a później czar prysnął. Sprytne, nie? – odparł puszczając im oczko.

Cała sytuację najlepiej przyjął chyba Draco, ponieważ jego rysy twarzy zmiękczyły się, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. On bardzo lubił smoki. Szczególnie lubił obserwować jak są poskramiane. I tylko Snape zauważył tą analogię, której Draco nie mógł dostrzec – mianowicie chłopak był takim smokiem, a Charlie zachowywał się przy nim dokładnie jak pogromca przy smoku – był czujny, ale też opiekuńczy, pilnował go i walczył, wspierał i karał kiedy było trzeba.

Skoro o Snape'ie mowa...

Profesor pojawił się tak cicho, że Weasley nawet go nie dostrzegł – a może dostrzec nie chciał? Draco wstał i podszedł do mężczyzny by podać mu dłoń oraz pomóc podnieść się z ziemi. Zagadał go cicho, a jego oczy koncentrowały się na Charliem. Mistrz Eliksirów zauważył, że Potter na nowo się denerwuje, ale postanowił zapobiec wszystkiemu zdążywszy zakryć usta chłopaka swoją dłonią. Skrzywił się na uczucie miękkich, ciepłych warg na swojej skórze, ale to dla dobra jego chrześniaka. Draco również miał prawo do szczęścia, a życie go nie rozpieszczało.

– Cicho, bachorze – warknął prosto do jego ucha, przytrzymując drugą dłonią w biodrach, tak by tamten nie mógł mu się wyrwać. Harry zesztywniał czując skórę mężczyzny na swoich nagich teraz plecach. Jego myśli wirowały dokoła, a głos nauczyciela słyszał jak z oddali.

– Nie widzisz, że los już dawno ich złączył? – mówił, mając na myśli znaczenie imienia Malfoya oraz ścieżkę kariery jaką obrał rudy czarodziej. – Nie widzisz, że mimo wszystko ciągnie ich do siebie? Spójrz głupi – warknął i mocnym ruchem szczęki, nie rozluźniając uścisku, skierował jego twarz tak, by ten mógł widzieć jak Malfoy czerwienieje oraz nieśmiało, NIEŚMIAŁO!, się uśmiecha po tym, co szeptał do niego Charlie.

A Potter ze Snape'm dalej niezauważeni, byli pogrążeni w swojej własnej rozmowie i fantazji.

– Daj im, a sam nie pożałujesz... – powiedział nauczyciel mocniej przyciskając biodra dzieciaka do swoich. Nie pozwalając mu się samemu ruszyć, zaczął prowadzić go w stronę wyjście z obietnicą dalszej części.

– Zostaw ich i bądź mój.

KONIEC

Starałam się to w miarę ogarnąć, więc poprawiłam literówki, ujednoliciłam myślniki (bo były ich trzy różne długości), tu i tam poprawiłam błędy i chyba jest ok.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joker dnia Czw 1:00, 27 Paź 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Kącik Zabaw Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin