Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst A *narumon*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:00, 03 Kwi 2009    Temat postu: Tekst A *narumon*

<center>Tekst A</center>

- Żebyś zobaczył jego minę, kiedy zorientował się, że chowasz się pod jego biurkiem! A jak ta ostania wybuchka Weasleyów trzasnęła z kociołka Malfoya, to przez chwilę myślałem, że mu para pójdzie uszami! – Opowiadał Ron z entuzjazmem. – A ty zamiast schować różdżkę to jeszcze rzuciłeś galaretowatymi nogami w Zabiniego, nie mogę...
Chłopcy w dormitorium po raz kolejny wybuchli radosnym śmiechem. Wszyscy mieli wyśmienite humory. No, może oprócz jednego, bardzo bladego i bardzo poczochranego Grygona.
Harry Potter, bo to on był tym pechowcem i głównym bohaterem po raz enty już tego dnia powtarzanej historii, przybrał wyjątkowo nieszczęśliwą minę.
- A później, jak Harry powiedział, że to była obrona własna, a Snape ryknął, że do obrony własnej nie używa się fajerwerków? – dodał nagle Dean.
- Albo jak Malfoy się kłócił, że te gnojożaby, które Harry wpuścił mu za szatę na pewno były jadowite i że powinno się wyrzucić Harry’ego z Hogwartu i zamknąć w Azkabanie za próbę morderstwa? – wtrącił znowu Ron.
- Ale i tak najlepsza była mina Snape’a kiedy wybuchnął pierwszy eliksir i oblał mu całą szatę – odezwał się nieśmiało Neville ze swojego konta.
- Najlepsza to była mina Parkinson, jak eliksir wybuchnął przy stoliku jej i Malfoya, a ta fretka się nią zasłoniła!
I tak bez końca, odkąd tylko wrócili z ostatnich zajęć, kiedy to między nimi a Ślizgonami doszło do małej walki na różdżki i dowcipy. I oczywiście wszystko fajnie, świetnie. Zabawa przednia i wspomnienia do końca życia, ale dlaczego, na miłość boską, to Harry musiał być kozłem ofiarnym po raz kolejny? Bo oczywiście to jego Snape złapał za szatę i wydyszał mu w twarz, że ma szlaban. I na nic się zdały tłumaczenia, że to nie on zaczął.
Bo o tym, że nie był przecież jedyną osobą w klasie wolał w ogóle nie mówić. Tego jeszcze brakowało, żeby wpakował w szlaban własnych kolegów. Bo, że Ślizgoni wyszliby z tego bez szwanku nie wątpił.
Chłopak westchnął ciężko, ale odwzajemnił uśmiechy kolegów. Nie mógł ich przecież zawieść, po co ma im psuć takie dobre humory?
- Tak, faktycznie, fajnie było – podsumował. – No, ale teraz muszę iść na szlaban, wiecie...
Jak było do przewidzenia, natychmiast okrzyki radości zastąpił chórek narzekań na Snape’a, wrednego bydlaka, który dzień i noc tylko obmyśla plany jak uprzykrzyć życie biednym Gryfoniątkom.
Harry od razu poczuł się lepiej.
Chłopak przykucnął przy swoim kufrze, żeby znaleźć jakieś czyste skarpetki, ponieważ te, w których chodził rano były całkowicie przemoczone eliksirem jednego z kociołków, które wysadził. Drzwi do sypialni otworzyły się akurat kiedy brunet nurkował pod łóżko w poszukiwaniu zagubionej części garderoby.
- Hej wszystkim – krzyknął Seamus, po swojemu śmiesznie przeciągając głoski. – Harry już poszedł?
- Tu jestem – krzyknął młody Potter gdzieś spod łóżka.
Kiedy próbował wstać zarypał głową o deskę, ale już po chwili dzielnie się podniósł, cały umorusany w kurzu.
Ron po raz kolejny wybuchnął śmiechem, z tylko sobie znanego powodu.
- Seamus, to, że Harry jest niski, wcale nie znaczy, że go kompletnie nie widać!
Chłopcy zaśmiali się po raz kolejny.
Harry tylko przewrócił oczami. Po dziurki w nosie miał już ich głupkowatych docinków.
- Właśnie, Harry. A nawet jak cię nie widać, to my i tak pamiętamy, że trzeba uważać, żeby cię nie zdeptać – powiedział Dean powodując kolejną salwę śmiechu.
- No dajcie spokój – powiedział w końcu Potter z zakłopotanym uśmiechem. – Nie jestem, aż taki niski.
- Oczywiście, że nie – kontynuował Ron z poważną miną. – Masz całkiem przyzwoity wzrost. Poza tym, zobacz ile masz dodatkowych możliwości. Możesz robić rzeczy, które nam by się w życiu nie udały...
- Racja – podchwycił Harry. – Jestem niski, więc wszędzie łatwiej mi się wślizgnąć i biegam szybciej niż wy, więc łatwiej ucieknę, kiedy już mnie zauważą – rozkręcił się na dobre. – Poza tym...
- No – wtrącił znowu Dean. – Poza tym, możesz, na przykład, bujać się nam na sznurówkach.
Teraz Harry naprawdę się wkurzył.
- Dajcie spokój, mam metr siedemdziesiąt, nie jestem karłem!
- Pewnie – wtrącił nieśmiało Neville. – Chociaż kilka centymetrów mniej i mógłbyś mi siedzieć na ramieniu, robiąc za sumienie – powiedział z wypiekami na twarzy, a kiedy tylko koledzy zaczęli się śmiać wypiął dumnie pierś.
- Tak, świetnie, walcie się – powiedział Harry i z całą dumą, na jaką tylko było go stać, wyszedł z dormitorium.
Jeszcze na schodach goniły go śmiechy współdomowników.
*
Harry miał wrażenie, że Gryfoni ostatnio ciągle zachowują się jak dzieci. Odkąd wrócili po wakacjach, po szóstym roku szkoły i stało się oczywistym, że Harry jest najniższy z całego roku, nie było dnia, żeby mu nie dokuczali. Cóż, nikt nie był idealny, a on nie wypominał przecież Ronowi, że ma paskudne piegi, ani Deanowi, że ma chyba najbrzydsze łydki na świecie.
Ale cóż, jego najbliżsi przyjaciele lubili mu przygadać i chociaż czasami denerwowali go niemiłosiernie, to nie chciał ich stracić. Nawet za cenę własnych nerwów.
Nie zauważył, kiedy dotarł do lochów. Mimo iż dobrowolnie nie bywał zbyt często w tej części zamku, to po sześciu z hakiem latach eliksirów, mógł przejść tę drogę z zamkniętymi oczami. Cóż, szczerze mówiąc, bardzo przyczyniły się do tego wszystkie dodatkowe szlabany u Snape’a.
Przez wygłupy z chłopakami stracił poczucie czasu i dopiero teraz, z lekkim niepokojem, spojrzał na zegarek, ale nie był jeszcze spóźniony. Właściwie to do „godziny zero” zostało mu jeszcze całe pięć minut.
Jako, że był normalnym, nie wykazującym skłonności masochistycznych chłopcem, nie pałał chęcią spędzenia dodatkowego czasu z Mistrzem Eliksirów. Zamiast tego wolał, chociażby, policzyć pęknięcia na przeciwnej ścianie. Oparł się więc o kilka bardzo przyjemnie wyglądających cegieł i korzystał ze swoich ostatnich sekund wolności.
Kiedy doszedł do czterdziestego dziewiątego pęknięcia uzmysłowił sobie nagle, że prawdopodobnie minęło już więcej niż pięć minut. Nieśmiało zapukał do drzwi i nawet nie zdziwił się szczególnie, że nie usłyszał odpowiedzi. Snape nie lubił tracić czasu na takie pierdoły jak pozdrawianie ludzi.
Cóż, nie lubił też tracić czasu na rozmawianie z ludźmi, czy na ludzi w ogóle.
Harry odważnie wszedł do jaskini... a właściwie, to do gniazda węża.
Zamrugał dwa razy, ale zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem Snape’a nie było w klasie.
- Profesorze? – zawołał w bliżej niesprecyzowaną przestrzeń.
Niestety bliżej niesprecyzowana przestrzeń nie odpowiedziała.
Harry po cichu przemknął do najbliższej ławki, położył torbę na blacie i przysiadł na krześle.
- To nie było w stylu Snape’a, żeby spóźniać się na szlabany. Żeby spóźniać się w ogóle, ale na szlabany to już szczególnie - Harry myślał gorączkowo. – W takim razie, możliwe, że zapomniał. Ale Snape nie należy do nauczycieli, którzy tak po prostu zapominają, że chcieli ukarać ucznia. Z tych samych powodów, nie może chodzić o umorzenie szlabanu. Snape prędzej zjadłby swojego buta, niż odpuścił mu sankcje. Najwyraźniej musiało się coś stać- wywnioskował Harry. – Być może był jakiś napad Śmierciożerców i Snape był potrzebny. Mogło też się okazać, że Snape’a wezwał dyrektor, w jakiejś ważnej sprawie Zakonu. Możliwe też, że w szkole wydarzyło się coś, o czym Harry nie wiedział i zamiast siedzieć tutaj, mógłby jakoś pomóc...
Na ten pomysł chłopiec aż zerwał się na równe nogi. Brał już swoją torbę, kiedy do głowy przyszła mu jeszcze jedna myśl: „a co jeżeli Snape’owi się coś stało, miał jakiś wypadek, może poślizgnął się w swoim laboratorium i uderzył w głowę? Jeżeli leży tam teraz nieprzytomny i wykrwawia się na śmierć, przecież ktoś musi mu pomóc!”
Harry zmienił więc zdanie i szybkimi krokami przeszedł na koniec klasy, za katedrę nauczyciela. Były tam drzwi, o których chłopiec wiedział, że prowadzą do prywatnego laboratorium profesora. Zanim wbiegł do środka, zauważył, że ulatuje spod nich wściekle żółty dym.
„Na pewno się tym zatruł! Pewnie leży tam bez świadomości, być może już nieżywy. Ale jeżeli jest jeszcze szansa, to muszę go uratować!”
Jako, że sytuacja była nadzwyczajna Harry nie myślał o żadnych środkach bezpieczeństwa. W końcu, kiedy chodzi o życie innych trzeba działać szybko...
***
Jako, że składniki były wyjątkowo niestabilne, bardzo się starał, aby każdy jego ruch był dokładnie wywarzony. Pomysł na ten eliksir kiełkował mu w głowie od dawna, ale dopiero dzisiaj przy obiedzie wszystko zaczęło się klarować. Docelowo chciał stworzyć antidotum na ukąszenie wilkołaka. Coś, co wyrwie obce fluidy z ciała ofiary. Chociaż eliksir działaby tylko zaraz po ugryzieniu i najprawdopodobniej tylko na czarodziejów o silnej strukturze magicznej, to i tak byłby to ogromny postęp w tej dziedzinie.
Każde swoje kolejne działanie zapisywał w dzienniku i opatrywał dokładnymi wnioskami. Gdyby udało mu się już za pierwszym razem, to byłby cud, ale na podstawie swoich notatek będzie mógł później oszacować, co powinien zmienić.
Początkowo zamierzał dodać dwanaście kropel krwi trola, ale zauważył, że bardzo silnie reaguje w połączeniu ze skorupą żółwia i tojadem żółtym. „Ciekawe”. Skrzętnie odnotował kolejną informację. Następnie dorzucił czarną jagodę i jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, kiedy eliksir zaczął intensywnie bulgotać i pienić się. „Ojej” zdążył powiedzieć, zanim wszystko wybuchło zalewając laboratorium piekielnie żółtą mazią. Odnotował i to. Ale to co naprawdę go zdziwiło, to to, że eliksir wyparował w ciągu sekund, zostawiając po sobie gęstą, intensywnie żółtą mgłę.
Sięgał już po pióro żeby i to zapisać, jednak w tej chwili otworzyły się drzwi i stanął w nich Harry Potter.
Severus zmarszczył brwi, w jednej chwili uzmysławiając sobie dwie rzeczy. Po pierwsze: ukarał chłopaka szlabanem, o którym zapomniał w toku tworzenia, a po drugie – Gryfon bezkarnie wtargnął do jego prywatnego laboratorium, w którym absolutnie, ale to absolutnie nie powinien przebywać. Ale zanim zdążył mu to powiedzieć w bardzo wyszukany sposób, Potter zaczął wrzeszczeć.
- Profesorze, żyje pan! A już myślałem, że będę pana musiał nieść. – Czy Severusowi się wydawało, czy Potter brzmiał na zawiedzionego?
Snape spojrzał na niego w najbardziej złośliwy sposób na jaki było go stać. I już miał mu wygarnąć jak kończą się takie niezapowiedziane wizyty w prywatnych pokojach nauczycieli, którzy w dodatku nieszczególnie lubią danego delikwenta, kiedy uzmysłowił sobie, że nie mogą przebywać dłużej w pokoju zadymionym substancją o nieznanych właściwościach magicznych.
Istotnie, miał wrażenie, że w brzuchu mu się kręci i robi mu się słabo. Zdezorientowany spojrzał na Pottera i uderzyła go myśl, że ta mgła może go w jakiś sposób uszkodzić.
W jednej chwili stał przy swoim stole laboratoryjnym, a w następnej biegł już wymachując rękoma jak wariat i rzucał się na Pottera. Ślizgiem przewrócił chłopaka na plecy i razem z nim wyturlał się z pomieszczenia. Kiedy tylko wydostali się z laboratorium zatrzasnął drzwi i nałożył na nie trzy zaklęcia uszczelniające.
A później odwrócił się do swojego ucznia.
- Potter, czyś ty zwariował?! Nie można sobie od tak wchodzić do laboratorium, w którym ktoś przeprowadza eksperymenty magiczne! To mogło się skończyć katastrofą! Gdybym nie zareagował to pewnie już byłbyś martwy! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę jakie to było niebezpieczne? Masz szczęście, że tam byłem i zdążyłem cię uratować!
Potter zamrugał dwa razy. Severus też zamrugał.
- No pan chyba żartuje – powiedział w końcu Potter po chwili pełnej konsternacji. – Gdyby nie pański eliksir to mojemu życiu nic by nie zagrażało. To pańska wina. Mógł mnie pan zabić. To kompletnie nieodpowiedzialne, żeby robić takie rzeczy w zamku pełnym bezbronnych dzieci, takich ja. Gdyby nie pan, to w ogóle nie potrzebowałbym ratunku.
Potter miał przy tym minę, która łączyła w sobie urodzoną niewinność i szatańską pewność siebie.
Severus był pewien, że widywał taką minę dość często, chociaż nie za bardzo mógł skojarzyć...
O Boże. OBOŻE. O Boże, Boże, Boże. O Jahwe, o Buddo, o Jezu, o Merlinie... No jak rany.
Severus mentalnie złapał się za głowę. Oczywiście, że już wcześniej widział taką minę. U każdego Ślizgona, jakiego w swoim długim życiu spotkał.
- Potter, wyjdź.
- Ale panie profesorze, ja nie zrobiłem nic złego – powiedział obronie, nie zmieniając przy tym swojej niewinno-szatańskiej miny.
- Potter, wyjść! – krzyknął Snape, od razu wrzeszcząc na siebie w myślach.
„Tylko spokojnie, tylko spokojnie, wszystko da się jakoś wytłumaczyć... na pewno się da.”
Potter skrzywił usta i po chwili namysłu kiwnął głową. I nagle uśmiechnął się - uśmiechnął! Do Severusa! – i powiedział:
- Oczywiście, panie profesorze.
I wyszedł.
O Boże, o Boże, o Boże...
*
Był już spokojny. Zupełnie spokojny. Chociaż przyznawał, że wyczuwa w sobie lekką skłonność do działa pod wpływem impulsu.
Cholera.
Dokładnie zbadał pozostałości po swoim niedoszłym eksperymencie. I tak jak przypuszczał, substancja zdołała zamienić siatki osobowościowe naniesione bezpośrednio na wzór magiczny. Tylko dlaczego akurat Potter?
Był po czubek głowy zakopany w książkach, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zrobił to faktycznie.
Drzwi otworzyły się i wyjrzała zza nich potargana głowa Pottera. Na twarzy wciąż miał ten uroczy, ślizgoński wyraz.
- Profesorze, wiem, że miałem panu nie przeszkadzać, ale chciałem się tyko upewnić czy mój szlaban jest odwołany. Bo wie pan, bardzo się przestraszyłem i właściwie to mogłem umrzeć i jeżeli to konieczne to jestem pewien, że pani Pomfrey mogłaby mi dać zwolnienie potwierdzające w jak kiepskim stanie psychicznym i fizycznym teraz jestem, chociaż oczywiście nie wypominam, że to przez pana...
- Potter – powiedział ciężko Severus. – Wejdź, siadaj, musimy poga... um, porozmawiać.
Chłopak usiadł prosto na krześle i podniósł twarz, wyrażającą czyste skupienie, wprost na nauczyciela.
Snape naprawdę miał ochotę porządnie prychnąć.
- Potter, kiedy wszedłeś do mojego laboratorium byłem akurat w trakcie pewnego doświadczenia i obawiam się, że zarówno ty, jak i ja, padliśmy jego ofiarą.
Potter zamrugał, ale nie wykonał żadnego ruchu świadczącego o tym, ze ma zamiar krzyczeć, czy wykazywać jakąś nadpobudliwość psychoruchową. Dobrze.
- W wyniku tego eksperymentu nasze siatki osobowości, um, zamieniły się.
Potter ponownie zamrugał, ale nadal żadnej nadaktywności psychoruchowej. Bardzo dobrze.
- To znaczy, że mam teraz... pana charakter? – Cóż, jego głos był tak przerażony, że Severus zwątpił czy jego spokój wynika z pokory, czy raczej z szoku. Niedobrze.
- Nie, Potter. Osobowość, to nie to samo co charakter. Osobowość po prostu istnieje wewnątrz człowieka, niezależna od jego postępowania. To skomplikowana siatka, umieszczona pod siaką magiczną, splótł, z którym się już rodzisz i nie możesz na niego oddziaływać. Charakter sobie wyrabiasz, rozumiesz różnicę?
- Tak, Sir.
- Więc, um, nie czujesz, że zachowujesz się jakoś dziwnie?
Chłopak pokręcił głową.
-Inaczej?
Znowu pokręcił.
- Spokojniej, bardziej podstępnie, mniej impulsywnie?
Oczy chłopaka powiększyły się nieznacznie. Severus miał ochotę krzykną „aha!” ale stłumił to w sobie.
- Świetnie, Potter. Wychodzi na to, że zabrałeś mi moje super geny Ślizgona a w zamian obdarzyłeś mnie gryfoństwem.
- Och, cóż, przykro mi – powiedział Potter, tak, jakby wcale nie było mu przykro. – Co możemy z tym zrobić, sir?
- Obawiam się, że na razie niezbyt wiele, Potter. Poszukam antidotum. Postaram się sporządzić je tak szybko, jak to możliwe. Byłbym wdzięczny gdybyś jednak nie rozgłaszał tego na prawo i lewo.
- To co mam według pana powiedzieć moim kolegom?
- Najlepiej nic, Potter – odparł zimo Snape. – Skoro jesteś teraz Ślizgonem, to graj. Ślizgoni to świetni aktorzy.
Potter pokiwał smętnie głową.
- Jeżeli tego nie da się odkręcić, to pana zaskarżę.
Snape uśmiechał się złośliwie.
- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Przyjdź tutaj jutro po kolacji.
***
Harry mimo wszystko martwił się. Bo im bardziej analizował swoje zachowanie, tym więcej różnic znajdywał. Przecież Ron, czy Hermiona od razu zauważą, że zachowywał się dziwnie. Ślizgon. Nie czuł się Ślizgonem. Właściwie to nie czuł żadnej wielkiej różnicy w sobie samym, różnica była tylko w jego zachowaniu. To coś było jak instynkt samozachowawczy, który nakazywał mu jak postępować, żeby przetrwać. Nie zmieniło się zupełnie nic w jego sposobie pojmowania świata, a jednak czuł, że teraz będzie go odbierać inaczej.
W wieży, wszyscy jego koledzy siedzieli w pokoju wspólnym.
- Harry, Snape już cię puścił?
„A co cię to obchodzi. I w ogóle przestań się gapić, bo cię przeklnę”.
Chłopak wziął uspokajający oddech i wymusił na twarzy coś w rodzaju uśmiechu.
- Źle się czułem i kazał mi przyjść odrobić szlaban jutro – skłamał bez zająknięcia.
Oczywiście cała wieża od razu wypełniła się narzekaniami na oślizgłego, wrednego mistrza eliksirów. Harry bardzo miał ochotę się na nich wykrzywić, ale zamiast tego ogłosił, że pójdzie już się położyć.
I poszedł, nie czekając nawet na ich reakcję.
*
Rano wcale nie było lepiej. Wcale, a wcale. Wstał wcześniej, żeby uniknąć rozmowy ze swoimi kolegami. Kiedy wychodził już z pokoju, Ron akurat się budził, Harry nie zatrzymał się jednak, żeby przywitać z przyjacielem. Wybiegł z wieży tak szybko jak dało radę.
Nie minęło piętnaście minut, a Weasley już był przy jego stole.
- Stało się coś, Harry? – zapytał rudzielec. Na jego twarzy malowało się szczere zmartwcie.
Potter przewrócił oczami, dopiero poniewczasie zdając sobie sprawę, że nie powinien był tego robić.
- Jak można się wyszykować w piętnaście minut? – zapytał z lekką odrazą. – Zdążyłeś umyć chociaż zęby?
Mrugnął dwa razy i zakrył sobie usta dłonią. Nie chciał tego powiedzieć!
- Przepraszam, Ron. Ja... jeszcze nie czuję się najlepiej.
Ze wszystkich sił postarał się przyjąć skruszoną minę i chyba mu się udało sądząc po wyrazie ulgi na twarzy przyjaciela.
Chwilę później przysiadła się do nich Hermiona.
- No naprawdę, mogliście na mnie poczekać z zejściem na śniadanie.
- Harry źle się czuje – powiedział natychmiast Ron.
Potter rzucił mu groźne spojrzenie nad stołem. „Po jakie licho wszyscy mieli o tym wiedzieć?”
- Och, Harry – wykrzyknęła z egzaltacją dziewczyna. – Powinieneś iść do Skrzydła Szpitalnego, to może być coś poważnego.
Jej zmartwiona twarz przyprawiła go o niesmak. Czy jak człowiek mówi, że źle się czuje, to od razu znaczy, że jest umierający?
Zamiast tego znowu przywołał na twarz skruchę i spróbował się uśmiechnąć.
- Nic mi nie będzie, Hermiono.
Śniadanie przebiegało spokojnie. Niedługo do Gryfonów dołączyli ich współdomownicy. Harry, mimo wszystko, starał się z nikim nie rozmawiać. Liczył, że Snape pospieszy się z przygotowaniem antidotum, bo w przeciwnym razie w końcu straci wszystkich znajomych.
Nałożył sobie właśnie na talerz czekoladową pralinkę, kiedy zahaczył łokciem o łyżeczkę, zrzucając ją na podłogę. Schylił się, aby ją podnieść, a kiedy się wyprostował jego pralinki już nie było! Był za to Ron, umorusany czekoladą i z głupawą miną na gębie.
- Co stary, refleks nie dopisał? – zaśmiał się, mimo iż miał pełną buzię.
Potter momentalnie wyciągnął różdżkę i bez zbędnych kurtuazji rzucił na niego „akus”.
Weasley wrzasnął. Najbliżej siedzące osoby zamilkły nagle i wlepiły wzrok z Złotego Chłopca.
- Harry, co ty... – zaczęła Hermiona.
- Zjadł moją pralinkę – odpowiedział chłopak z wyniosłą miną.
- Nie możesz tak po prostu rzucać na ludzi zaklęć! – wrzasnęła Granger, najwyraźniej już odzyskując mowę.
- Oczywiście, że mogę. To go nauczy, lepiej niż cokolwiek innego, dobrych manier przy stole.
Na twarzy Hermiony pojawiła się niepewność. Ron odchrząknął.
- Poza tym, to nie było żadna wyjątkowo paskudna klątwa – podsumował Potter. – To tylko przekleństwo igieł – mały, jednorazowy ból. Więcej szkód można sobie narobić kartką papieru.
I chociaż Hermiona nie wydała się przekonana to nie drążyła już więcej tematu. Towarzystwo przy stole powoli powróciło do rozmów, jedynie Ron siedział z naburmuszoną miną.
- To było tylko głupie ciastko – wymamrotał. – A zresztą, wal się.
Zabrał swoją torbę i wyszedł z sali.
Harry nawet nie pomyślał żeby go gonić.
*
Na transmutacji Ron wciąż ignorował Harry’ego. Potter bynajmniej nie miał zamiaru przepraszać przyjaciela, w końcu to nie on zaczął.
Nie czuł się najlepiej z myślą, że rzucił na niego zaklęcie. Z drugiej jednak strony, nie wyobrażał sobie, że miałby do kogoś podejść i przeprosić pierwszy.
W rezultacie na Transmutacji, jak i na wszystkich innych lekcjach, siedział w ławce z Nevillem.
Chłopak nie był męczącym towarzyszem – przez całą lekcje siedział cicho, nie odzywając się nawet słowem i rysował coś w swoim dzienniku.
Harry z irytacją pomyślał, że Snape ma rację co do tego chłopaka. Niesamowity przykład braku jakichkolwiek zdolności magicznych.
Westchnął ciężko. Od jakiegoś czasu walczył ze sobą, żeby faktycznie nie powiedzieć koledze czegoś przykrego.
McGonagall skończyła właśnie tłumaczyć teorię zmiany krzesła w żyrandol. Transmutacja ta była wyjątkowo skomplikowana, bo nie dość, że przedmioty były duże, to jeszcze wykonane z zupełnie różnych materiałów.
Kiedy za trzecią próbą jego lampa wciąż była drewniana, postanowił zawołać do siebie nauczycielkę. Gryfoni odwrócili się zdziwieni, kiedy usłyszeli jego głos. Do tej pory raczej nie zdarzyło się, żeby Harry Potter prosił o pomoc profesora.
- Pani profesor – zaczął przymilnym tonem, wywołując tym falę szeptów w klasie. – Nie rozumiem co robię źle. Dokładnie powtórzyłem ten ruch ręką – zademonstrował – i efekty nie są zadawalające.
- Spróbuj skupić się bardziej na podobieństwach między kształtem krzesła a żyrandola – poradziła kobieta.
- A czy nie mogłaby pani mi tego pokazać?
Nauczycielka, nawet jeśli zdziwiła ją prośba ucznia, kiwnęła głową. Zmieniła krzesło Harry’ego jednym płynnym ruchem, po czym odmieniła je z powrotem.
Harry powtórzył jej ruchy i faktycznie, lampa miała już teraz doskonały kształt, chociaż nadal była drewniana.
- Powinieneś bardziej akcentować ostatnią głoskę zaklęcia, panie Potter – doradziła uprzejmie.
Tym razem transmutacja udała się znakomicie. Kobieta uśmiechnęła się oszczędnie.
- Doskonale, panie Potter. Plus pięć punktów dla Gryffindoru.
Harry wyprostował się dumny i rozejrzał po klasie, żeby sprawdzić czy na pewno wszyscy widzieli.
*
Harry zaraz po kolacji udał się do lochów. Tym razem Snape, otworzył mu kiedy tylko zapukał. Profesor powiedział nawet „proszę”, co wywołało szeroki uśmiech na twarzy Harry’ego.
- Dobry wieczór – przywitał się chłopiec.
Mężczyzna kiwnął głową w odpowiedzi.
- Siadaj Potter, obawiam się, że mam złe wieści.
Złe wieści to stanowczo nie było to, na co Gryfon-Ślizgon liczył.
- Nie ma pan antidotum?
- Nie. W moich książkach nie ma ani słowa o tego rodzaju więzi, jaka jest między nami. Próbowałem też sam dojść do tego, jak zniwelować skutki eliksiru, ale naprawdę ciężko mi zdefiniować, chociażby który ze składników, czy też jakie ich połączenie, spowodował te dziwne właściwości.
Harry wciągnął mocno powietrze.
- Czy to znaczy, że już na zawsze taki będę?
Jeżeli na to nie ma żadnego lekarstwa, to nie tylko straci wszystkich obecnych kolegów, ale już nigdy w życiu nie znajdzie nowych!
- Napisałem wczoraj list do mojego znajomego, który zajmuje się magiczną strukturą osobowości i mam nadzieję, że jego odpowiedź naprowadzi mnie na właściwy trop. Pamiętaj chłopcze, że nie ma eliksiru, na którego nie byłoby odtrutki. Znajdę remedium prędzej czy późnej. – Snape mówił miarowym, pewnym głosem, który sprawiał, że łatwo było mu uwierzyć.
- Cóż, wolałbym wcześniej. Zanim zostanę honorowym członkiem Slytherinu – powiedział chłopak z przekąsem.
- Obawiam się, że tobie to nie grozi – odparł luźno Snape. – Jest w tobie tyle gryfonistości, że starczyłoby dla mnie, dla ciebie i dla kilku jeszcze osób.
Harry uśmiechnął się z przekąsem.
- Wolałbym, żebyśmy dalej utrzymywali to w tajemnicy – powiedział Snape po chwili ciszy.
Potter skrzywił się i przyjął cierpiętniczy wyraz twarzy.
- To nie będzie takie proste. Już teraz moi znajomi wydają się domyślać. Dzisiaj rano pokłóciłem się z Ronem.
Profesor wymamrotał coś, co podejrzanie brzmiało jak „Gryfon, Gryfon”.
- Hej, a gdyby to pan musiał dzielić sypialnię z czterem innymi osobami, które na dodatek znałby pana na wylot?
- Na szczęście nie muszę – opowiedział Snape z dumą.
Harry uśmiechnął się chytrze.
- Mam nadzieję, że szybko uda się panu zrobić to antidotum, bo oczywiście się panu uda – powiedział z przekonaniem. – W końcu jest pan najlepszym Mistrzem Eliksirów w Wielkiej Brytanii.
Oparł się o biurko Snape’a i zamrugał figlarnie.
Wcale nie chciał mu kadzić! Ale słowa same opuszczały jego usta, a kiedy to już się działo, Harry zauważał, że ludzie dookoła stają się dla niego jakby bardziej życzliwsi. Może faktycznie nie zaszkodziłoby od czasu do czasu dopieścić ludzką próżność.
Snape wykrzywił się w uśmiechu.
***
Z przerażeniem odkrył, że całkiem podoba mu się ta mała pogawędka z Potterem. Widocznie Ślizgoństwo dobrze wpływało na zdolności komunikacji chłopaka. Albo, co gorsza, Gryfoństwo zaburzyło percepcję Snape’a.
Mimo wszystko chłopak miał swoje momenty. Snape nawet zaśmiał się z dwa razy z jakiegoś jego żartu.
W ogóle czuł się bardzo rozluźniony, kiedy tak dyskutowali sobie wieczorem, w jego prywatnym gabinecie. I gdzieś na obrzeżach świadomości miał absolutną pewność, że nie powinien się tak czuć, kiedy rozmawia z uczniem. Szkoda tylko, że teraz był Gryfonem, a oni nie mają rozsądku wbudowanego w pakiet.
Potter ironizował właśnie na temat swoich kolegów z Gryffindoru, oparty na łokciach o jego biurko. W pewnym momencie zakrył usta dłonią i zaczął ziewać. Kołnierzyk mundurku przekrzywił mu się przy tym, odsłaniając kawałek gładkiej szyi, a po plecach Severusa przebiegł dreszcz. Odwrócił wzrok, całkowicie zażenowany.
Jeszcze nigdy w życiu nie pomyślał o żadnym ze swoich uczniów, że jest ponętny. Tylko dzięki temu wciąż wytrzymywał w szkole pełniej hormonalnie nabuzowanych nastolatków.
Nie miał wątpliwości, że przemawia przez niego nowo nabyta osobowość. Trzeba się poważniej przyjrzeć tym Gryfonom. Jeżeli wszyscy byli tak nieodpowiedzialni, to ciekawe co taka, na przykład, McGonagall może wyprawiać ze swoimi uczniami.
Potter przestał ziewać i teraz wpatrywał się w niego swoimi zbyt ładnymi jak na takiego chłystka oczami. Severus mentalnie kopnął się w tyłek, za nazwanie „ładnym” jakiejkolwiek części Pottera.
Chłopiec patrzył na niego spod ciemnych rzęs, uśmiechając się ironicznie. Oblizał usta a Severus...
Odchrząknął.
- Potter, robi się późno, a ty najwyraźniej jesteś już zmęczony. Nie będę cię zatrzymywał w drodze do łóżka.
Czy mu się tylko zdawało, czy oczy tego gówniarza zabłysły?
- Ależ profesorze - powiedział tonem, który stanowczo nie przystoi siedemnastolatkowi. – Nie ma jeszcze ciszy nocnej.
- Idź już, Potter.
Severus nie czekając na odpowiedź wrócił do swoich obowiązków. Miał wrażenie, że przyspieszyło mu tętno.
- Dobranoc, profesorze – powiedział w końcu najbardziej nieznośny bachor świata.
- Dobranoc – opowiedział Snape ku swojej własnej konsternacji.
***
Kiedy wrócił do wieży, pierwszą osobą na jaką wpadł był Ron. Przyjaciel zmierzył go wzrokiem z poziomu swojego metr dziewięćdziesiąt, ale po chwili uśmiechnął się przepraszająco.
- Słuchaj, stary, głupio dzisiaj wyszło. Nie chcę się kłócić.
Harry odetchnął z ulgą.
- Pewnie. Ja też nie.
Uścisnęli sobie ręce na zgodę.
Z kanapy stojącej koło kominka pomachała do nich Herminona. Kiedy już usiedli koło dziewczyny, odezwała się cała rozanielona:
- Tak się cieszę, że się pogodziliście.
Harry znowu przybrał skruszoną minę. Właściwie wychodziła mu już całkiem dobrze.
Dziewczyna cała zawalona była książkami, co przypomniało chłopcom o ich własnych pracach domowych. Harry wyciągnął czysty pergamin ze swojej torby i otworzył książkę.
- Jak chcecie, to mogę wam pomóc, bo już skończyłam – powiedziała dziewczyna przymilnie.
Ron krzyknął ze szczęścia, a Harry tylko pokręcił głową.
- Wolałbym napisać to sam.
Granger entuzjastycznie pokiwała głową, a Ron tylko prychnął sięgając po jej esej.
*
Harry szedł po schodach tuż za Ronem, dlatego kiedy chłopak otworzył drzwi sypialni doskonale słyszał rozmowę współlokatorów.
- Hej Ron, a gdzie Harry? – zapytał Seamus jak zawsze zaciągając.
- Pewnie znowu buja się na sznurówkach!– ryknął Dean i wszyscy trzej wybuchli śmiechem.
Potter wszedł zaraz za przyjacielem, co jeszcze bardziej rozśmieszyło obecnych.
- Jak tam, Harry? Szlaban u Snape’a udany?
- Było wręcz cudownie – warknął podirytowany brunet.
- No nie obrażaj się – zagadnął Dean. - Nie śmiejemy się przecież ze złośliwości. To tylko takie przyjacielskie dogadywanki.
Harry rzucił mu naprawdę groźne spojrzenie, mając nadzieję, że to go w końcu zamknie. Nie za bardzo był w nastroju do siedzenia spokojnie i znoszenia docinków.
- Właśnie – wtrącił natychmiast Seamus. – To, że jesteś z metra cięty wcale nie znaczy, że mniej cię lubimy.
- Na twoim miejscu nie mówiłbym o małych rozmiarach, Seamus. Widziałem cię pod prysznicem.
Dean i Ron wybuchli dzikim chichotem, ale Seamus faktycznie się przymknął.
- Mam normalny rozmiar – wymamrotał pod nosem.
- Pewnie, jeżeli pochodzisz z Chin – kontynuował Potter.
- Daj spokój, Harry.
- To, że masz małego wcale nie znaczy, że mniej cię lubimy – dodał jeszcze z perfidnym uśmiechem. – Uważaj tylko, żeby ci nie odpadł, bo już nigdy go nie znajdziesz. Nawet „accio” nie wyłapuje tak małych rzeczy.
Seamus, wyraźnie zdenerwowany i cały czerwony na twarz, wyszedł z dormitorium.
- Słyszałem, że w sex shopach mają teraz świetne oferty na bardzo małe problemy! – krzyknął jeszcze za nim.
- Świetny tekst, Harry. – Ron poklepał go po plecach.
*
W sobotę wieczorem Harry pokłócił się z Hermioną. Chociaż właściwiej byłoby powiedzieć, że to on się obraziła.
Naprawdę nie chciał jej podpadać, ale dziewczyna wpadła na niego akurat, kiedy namawiał pierwszaka, aby pobiegł mu do kuchni po kremowe. Obiecywał, że w zamian odda mu swoje stare wypracowania na zaklęcia. I dzieciak już prawie się zgodził, kiedy podeszła do nich pana „prefekt-perfekt” z okrzykiem na ustach.
- Harry, nie masz prawa wysługiwać się dziećmi! I piwo kremowe? Przecież to zabronione w zamku!
- Hermiono, daj spokój, przecież wiesz, że skrzaty zawsze mają jakieś w zapasie, same też lubią sobie pociągnąć...
- Nie o to chodzi, Harry – zawyła histerycznie. – Nie wolno pić w szkole! To nielegalne!
Harry przyglądał się jej ze zblazowaną miną, podczas gdy dawała mu wykład na temat etyczności.
- Jeżeli bardzo chce ci się pić, mogłeś sam iść do kuchni. Po sok dyniowy – zakończyła w końcu swój wywód.
- Dyniowy jest dla dzieci – powiedział tylko Potter z kpiarskim uśmiechem i wyszedł z pokoju wspólnego.
***
Chłopak przyszedł, dla odmiany, punktualnie. Severus nie widział go od ich ostatniej rozmowy i przez ten cały czas tylko raz myślał o jego szyi. Ale szybko przestał. Był z siebie niesamowicie dumny.
- Wciąż nie dostałem odpowiedzi od mojego znajomego – zaczął, kiedy chłopiec usiadł. – Ale pomyślałem, że możesz być zaciekawiony postępami. Odkryłem już dlaczego eliksir zadziałał w tak niespodziewany sposób. – Jego głos był za bardzo podekscytowany i musiał wbijać paznokcie w skórę dłoni, aby z emocji nie zacząć gestykulować. - Chociaż na razie nie dotarłem do żadnych źródeł mówiących o antidotum. Ale absolutnie nie powinieneś się tym martwić. Niedługo uda mi się to wszystko naprawić.
Potter westchnął ciężko.
- Cóż, jeszcze kilka dni i nawet antidotum mi nie pomoże. Mam wrażenie, że lada moment Gryfoni mnie zwiążą i wyrzucą przez okno w wieży.
- Nalegam, abyśmy nadal nikomu o tym nie mówili.
Potter obdarzył go spojrzeniem pełnym złości. „Cholerne, iskrzące zielone oczy...”
Chłopiec wyszedł żegnając się grzecznie, a Snape już nawet się nie zdziwił, że na to pożegnanie odpowiedział.
*
Harry, Ron i Hermiona wyszli z kolacji później niż zwykle, jako, że chłopcy przez bite piętnaście minut kłócili się, który z nich ma prawo do ostatniego kawałka ciasta. W rezultacie ciasto zjadła Hermiona, a męska część ich tercetu zjednoczyła swoje siły, aby wyrazić jej jak bardzo jej nienawidzą.
Harry właściwie miał całkiem dobry humor, jeżeli oczywiście zignorować cichy głosik wciąż podszeptujący mu w głowie, że powinien ugryźć Granger. Jako, że jednak udało mu się powstrzymać, jego stan można było określić mianem „całkiem zadowolony”.
Już na schodach usłyszeli krzyki i głośne rozmowy. Przed wejściem do ich wieży stali chyba wszyscy Gryfoni.
- Szybko – zakrzyknął bojowo Ron i pognał do przodu, przebijając się przez tłum.
Hermiona pobiegła zaraz za nim, kompletnie nie przejmując się, że popycha ludzi na ściany.
Harry wzruszył ramionami i smętnie ruszył za nimi. Nie był w nastroju do biegania.
Kiedy doszedł już do portretu Ron był akurat w trakcie potrząsania jakimś piątorocznym.
- Dlaczego Gruba Dama nie chce mówić? – krzyczała rozhisteryzowana Hermiona.
Potter spojrzał na portret broniący wejścia do Gryffindoru i istotnie – Gruba Dama zajęta była wysmarkiwaniem nosa w chusteczkę, a obok niej kłębiło się stado postaci z sąsiednich obrazów.
Jako, że nikt nie kwapił się żeby dowiedzieć się o co właściwie chodzi, Harry zastukał delikatnie w ramę obrazu, a kobieta od razu podniosła na niego zapłakane oczy.
- Przepraszam, czy coś się pani stało? – zapytał uprzejmie.
- Czy coś się stało? – załkała. – Och nie, nie, nic mi nie jest. Ale tak strasznie, strasznie się wystraszyłam. – Kobieta miała problem z utrzymaniem emocji na wodzy. Harry’emu przez głowę przeszło, że postacie z obrazów mogły zażywać jakieś nielegalne psychotropy. – Było ich czterech – wrzasnęła nagle Gruba Dama. – Wszyscy ubrani na czarno, w maskach, krzyczeli na mnie, kiedy nie chciałam ich wpuścić, ale nie mieli hasła! A później... później... – Kobieta nagle zaniosła się histerycznym płaczem. – Jeden z nich chciał mnie spalić! Ale usłyszeli jak wracacie z kolacji i uciekli.
Kobieta dalej zawodziła, ale Harry już nie słuchał. Kobieta z obrazu była tak irytująca, że nie mógł na nią patrzeć.
- W zamku są Śmierciożercy – przekrzyczał tłum. – Radzę każdemu, kto potrafi posługiwać się różdżką, żeby miał ją w pogotowiu.
Przez chwilę nastąpiła cisza idealna, po czym wybuchła panika. Harry z rozbawieniem zauważył, że ludzie sami się nakręcają, wykrzykując jeden do drugiego coraz to bardziej histeryczne zwroty.
W cały ten chaos nagle wstąpił dyrektor z groźną miną i różdżką wyciągniętą jak do walki.
Tuż za nim biegł Severus Snape, z rozwianym włosem i dzikim wyrazem twarzy.
- Harry – zaczął Dumbledore – co się tutaj dzieje?
Potter zaczął spokojnie streszczać.
- Gruba Dama została zaatakowana przez Śmierciożerców. Przegoniły ich nasze głosy, więc prawdopodobnie są jeszcze w zamku.
- Tylko spokojnie – ryknął dyrektor i uczniowie faktycznie zaczęli się uspokajać.
Nagle przed Dumbledore’a wyrwał się Snape.
- Czy wszyscy są cali? Czy ktoś jest rany? Niech nikt się nie rusza z miejsca, w którym stoi! Dyrektorze, niech pan i profesor McGonagall zostaną tutaj i pilnują dzieci, a ja rozejrzę się po zamku. W pojedynkę mam większe szanse żeby podejść do nich niezauważonym.
McGonagall przybrała surową minę.
- Jestem animagiem, mam większe szanse podejść niezauważona. Albusie, to Severus powinien zostać...
- Cicho – rozkazał w końcu Dumbledore.
Harry z rozbawieniem obserwował jak Gryfoni rozdziawiają buzie, patrząc na zachowanie ich Mistrza Eliksirów.
Harry postanowił odciągnąć Snape’a zanim komuś wpadnie do głowy, że profesor jest pod Imperiusem i zaczną na niego masowo rzucać zaklęcia obezwładniające.
Kiedy dyrektor zaczął mówić, Potter zgrabnie przesunął się poza tłum, tak żeby stać za plecami Snape’a.
- Profesorze, musimy porozmawiać.
Mężczyzna obdarzył go rozbieganym wzrokiem.
- Nie mam teraz czasu Potter, trzeba szybko działać, zobacz, co się tutaj dzieje.
Harry przewrócił oczami.
- Jeżeli zaraz pan za mną nie pójdzie wszem i wobec ogłoszę, że z pana winy nie jestem sobą – wyszeptał, groźnie mrużąc oczy.
Usta Snape’a wygięły się w paskudnym uśmiechu, ale ruszył za swoim uczniem. Skręcili w najbliższy korytarz. Harry oparł się plecami o ścianę i rzucił swojemu nauczycielowi spojrzenie spod rzęs.
- O co chodzi, Potter?
- To ja pytam, o co chodzi? Nie może pan rzucać się na wszystkich jak superbohater, bo wszyscy się domyślą, że coś jest nie tak.
Snape zmrużył groźnie oczy.
- Potter, nie widzisz, że to jest wyjątkowa sytuacja? Nikt nawet tego nie zauważy.
- Gwarantuję, że wszyscy zauważą – powiedział chłopak ostro. – Poza tym, osobiście uważam, że pan oszalał. Zachowuje się pan jak wariat chcąc gonić Śmierciożerców w pojedynkę. A gdzie plan? A gdzie rozsądek? Musi się pan najpierw uspokoić, bo taki do niczego się pan nie przyda.
Snape bynajmniej nie wyglądał na spokojnego. Oddychał ciężko i płytko, a na policzkach miał ciemny rumieniec.
Potter przełknął. Miał niejasne przeczucie, że za chwile zginie z rąk mistrza eliksirów.
- Profesorze – zaczął cienkim głosikiem, ale nie dokończył, bo w tej samej chwili Snape się na niego rzucił.
Harry zdążył zamknąć tylko oczy, zanim ciepłe wargi zmiażdżyły jego własne, a całe powietrze wypompowało się z jego płuc. Sam nie wiedział co się z nim dzieje – w jednej chwili był zupełnie opanowany, a w następnej jego ciało zalała dzika, zwierzęca żądza. Chciał tylko dotykać, gryźć, przyciskać bliżej drugie ciało. Jęknął gardłowo, kiedy udało mu się otrzeć kroczem o biodro mężczyzny. Odchylił głowę do tył, a Snape natychmiast zaczął kąsać jego gardło. Uniósł z trudem ciężkie powieki i nagle bardzo wyraźnie zdał sobie sprawę z ręki, która już prawie dotykała jego bielizny. Zakwilił i z całej siły odepchnął od siebie mężczyznę, po czym uciekł tak szybko jak tylko pozwoliły mu nogi.
Nie obrócił się nawet żeby spojrzeć na Snape. Nie chciał go widzieć już nigdy w swoim życiu. Czym prędzej zmieszał się z tłumem i dołączył do swoich przyjaciół.
*
Dyrektor rozkazał wszystkim domom stłoczyć się w Wielkiej Sali i tam nocować. Cale pomieszczenie było obstawione nauczycielami. Harry sam przed sobą ukrywał, że szuka jednej, szczególnej postaci wśród ich strażników, ale nigdzie go nie było. Prawdopodobnie poszedł razem z grupą zwiadowczą przeszukiwać zamek.
Potter nie chciał myśleć o tym co się stało wcześniej. Uznał, że była to jakaś chora imaginacja jego umysłu. W końcu miał teraz osobowość Ślizgona, to mogło się zdarzyć...
Harry spostrzegł dyrektora wchodzącego bocznym wejściem. McGonagall wypytywała go o coś gorączkowo, ale on tylko pokręcił głową. „Więc nie znaleźli jeszcze tych Śmierciożerców.” Harry westchnął zirytowany, bo wolałby spać we własnym łóżku.
- Patrzcie – krzyknął nagle Ron, pokazując palcem w kierunku dyrektora. – Dumbledore mówił coś do McGonagall, kurde, szkoda, że nie zauważyłem wcześniej, bo nie zdążymy już nic usłyszeć.
Ron wydawał się być wyjątkowo tym zasmucony.
- Wydaje mi się, że przyszedł tylko poinformować, że nikogo nie udało im się złapać – powiedział Harry litościwie.
Granger entuzjastycznie pokiwała głową, aż chrupnęło jej w szyi.
- Harry ma chyba rację, zobaczcie jaki był zmartwiony...
Hermiona Granger, mistrz dedukcji. Harry prychnął podirytowany, ale w ogólnym rozgardiaszu nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Harry, pewnie nie masz ze sobą peleryny, albo mapy Huncwotów, co? – zagadnął Ron, najwidoczniej pełen nadziei.
- Nie, przecież wszystko było w dormitorium do którego nie udało nam się wejść, pamiętasz?
Dyrektor zawrócił ich do Wielkiej Sali prosto spod obrazu Grubej Damy.
- Och, ale słuchajcie! – Ron wpadł na kolejny, genialny pomysł. – Przecież znamy zamek najlepiej ze wszystkich, każde tajemne przejście i w ogóle. I jesteśmy już prawie wykwalifikowanymi czarodziejami. Wydaje mi się, że powinniśmy iść na zwiady!
Harry przewrócił oczami, ale Hermiona zdawała się wahać.
- No nie wiem, Ron...
- Nie, posłuchajcie. W końcu znamy wszystkie tajemne przejścia, nie? Mamy największe szanse żeby ich złapać. Jak nie my, to kto?
- Aurorzy – odparł zimno Harry.
Ron spojrzał na niego jak na kosmitę.
- Ron, bądź poważny. Jest środek nocy, jesteśmy zmęczeni i głodni, a bez mapy i tak nie możemy wiele więcej niż profesorowie. Bieganie po zamku jak cele to najgłupsze, co możemy teraz zrobić.
- Rób jak chcesz – powiedział wojowniczo Ron. – Ja i Miona idziemy! Prawda Miona?
- Nie, Ron. Harry ma rację. To bez sensu, żeby oddalać się od grupy.
-Świetnie – powiedział Ron wyraźnie obrażony. Po chwili przesunął swój śpiwór o dobre dziesięć centymetrów w prawo, najpewniej żeby udowodnić im jak bardzo się od nich separuje.
Nie trwało to oczywiście zbyt długo, bo gdy tylko poszli spać Ron natychmiast przysunął się z powrotem do Hermiony.
Harry zwinął się w ciemności w kłębek, ze wszystkich sił starając się nie myśleć jak bardzo czuje się teraz samotny.
***
Dwa dni później Severus był już kompletnie, całkowicie wykończony. Pierwszej nocy przeszukiwał, razem z dyrektorem i kilkoma jeszcze osobami, zamek. Snape wrócił do swoich pokojów tak późno, że już właściwie wcześnie i nie spał więcej niż trzy godziny. W poniedziałek zajęcia odbyły się normalnie, więc musiał iść przeprowadzić swoje lekcje. Popołudniu czekała na niego niespodzianka w postaci jego sowy, razem z listem. Nighel dostarczył mu kilku cennych informacji i podsunął pewien pomysł. Dlatego do późnego wieczora wertował stare księgi, żeby znaleźć odpowiednie inkantacje. Wieczorem uczniowie wrócili już do swoich pokojów wspólnych, ale nauczyciele nadal patrolowali korytarze. Severus, zupełnie jak dzień wcześniej, spał może z trzy godziny.
Cały dzisiejszy dzień Severus spędził w klasie eliksirów i laboratorium. Gdyby nie to, że był już tuż tuż od sporządzenia antidotum i trzymała go przez to adrenalina, to z pewnością zasnąłby na stojąco. Dzisiejszej nocy był zwolniony z patrolowania korytarzy, ale i tak miał zamiar pospać tylko kilka godzin a później jeszcze trochę poczuwać. Nie chciał, żeby komuś coś się stało...
***
Harry stał w pelerynie niewidce przed wejściem do komnat Snape już od kilkunastu minut. Oczywiście nie znał hasła. Kiedy zobaczył czarną postać swojego profesora sunącą do drzwi, szybko i bezszelestnie się do niej przesunął. Wślizgnął się za Snape’em prosto do jego salonu.
Snape nie wyglądał zbyt dobrze – był blady bardziej niż zwykle i najwyraźniej bardzo zmęczony. Harry przez chwilę zastanawiał się czy nie lepiej byłoby się bezszelestnie wycofać z pokoju.
Tymczasem Snape nalał sobie wina i różdżką rozpalił w kominku. Ciepła poświata zalała pokój, rzucając na twarz nauczyciela ciepłe plamy światła.
Mężczyzna powoli rozpiął koszulę. Nie odrywał wzroku od kominka.
Harry zapatrzył się na jego nagi tors. Nigdy nie sądził, że Severus Snape może tak wyglądać bez tych czarnych szat. Zanim jednak jego mózg zdążył przeanalizować jakoś tę informację, Harry potknął się o dywan, zwracając na siebie tym samym uwagę profesora.
Snape wyjął różdżkę i przyjął postawę do walki, chociaż wciąż nie mógł go zobaczyć. Harry czym prędzej ściągnął z siebie pelerynę.
- To tylko ja – powiedział patrząc mu w oczy.
Momentalnie z twarzy Snape’a znikło zmęczenie. Jego rysy stały się dzikie i ostre, a oczy przyciemniały.
Harry oddychał szybko.
Mężczyzna pokonał dzielącą ich odległość w ciągu sekund i bez żadnych ceregieli przyszpilił go do ściany. Harry westchnął głośno i rzucił mu długie spojrzenie spod rzęs. Snape warknął i z szałem w oczach rzucił się na Harry’ego. Ustami dosięgał szyi i natychmiast zaczął ją naznaczać. Ręce zacinał mocno na biodrach chłopca i oprawszy go o ścianę, podniósł do góry.
Harry krzyknął zaskoczony, natychmiast oplatając mężczyznę nogami w pasie. Kiedy poczuł jego twardego penisa na swoim udzie zakwilił i ustami odnalazł usta mężczyzny. Severus całował go dziko, z prawdziwą namiętnością a Harry miał wrażenie, że chociażby jedna sekunda z dala od tych ust mogłaby go zabić. Jęknął boleśnie, kiedy mężczyzna się o niego otarł.
Jeszcze nigdy w życiu nie był tak niczego pewien, jak teraz tego, że go chciał.
Mężczyzna oderwał się na chwilę od jego ust żeby spojrzeć mu głęboko w oczy.
- Chcę się z tobą kochać, Harry – powiedział namiętnie.
Chłopak ukrył twarz w jego torsie. Stanowczo „brudne rozmówki” nie były jego specjalnością.
Severus warknął.
- Nie mogę zgadywać, czy ty też chcesz, a jeśli nie, to na ile mogę sobie pozwolić Powiedź mi.
- Chcę cię... w sobie – wydukał w końcu, osiągając chyba maksimum swojego zawstydzenia.
Snape westchnął i łapiąc chłopaka pod tyłek odsunął się od ściany. Zrobił krok do przodu i nagle potknął się o swojego wielkiego, doniczkowego kaktusa, omal się nie przewracając.
- Kurwa – powiedział z pasją.
Harry zaczął się śmiać.
- Jak nie będziesz cicho, Potter, to cię tak wybzykam, że stracisz głos na tydzień – zagroził jego już-za-chwilę kochanek.
*
Harry po raz pierwszy obudził się razem z kimś w jednym łóżku i od razu stwierdził, że uwielbia to uczucie. Snape... Severus nie spał. Patrzył na niego. Chłopak przytulił się do niego lekko niepewnie, ale mężczyzna go nie odtrącił.
- Mam już prawie antidotum – powiedział nagle. - Brakuje mi już tylko ostatniego składnika, ale zdobędę go lada dzień.
Harry uśmiechnął się promiennie. To była naprawdę bardzo dobra wiadomość. Chociaż ostatnio nawet polubił bycie Ślizgonem.
- Wiesz – zaczął konwersacyjnym tonem. – Zaczynam zauważać pewnie dobre strony bycia Ślizgonem.
Severus zamrugał, najwyraźniej zdziwiony.
- No wiesz, Ślizgoni nie działają pochopnie, wszystko zawsze przemyślą i zaplanują.
Severus uśmiechnął się krzywo.
- Nienawidzę bycia Gryfonem – wyznał z mocą
Harry zaśmiał się i położył głowę na torsie kochanka.
- Gryfoni też mają trochę zalet. Na przykład nigdy się nie nudzą i zawsze można na nich polegać.
Severus głaskał jego włosy. Leżeli przez chwilę w ciszy, jakby żaden z nich nie wiedział co powiedzieć. Nagle z kominka dało się słyszeć jakieś hałas.
Snape wstał pospiesznie i nałożył na siebie szlafrok. Harry z braku tak podręcznej części garderoby wcisnął brudne bokserki. Zawsze to lepiej walczyć w brudnych gatkach niż świecąc gołym tyłkiem.
- To tylko Fiuulot – powiedział spokojnie Snape, wskazując na butelkę leżącą obok komikna.
Mężczyzna sięgnął po nią i po chwili wydobył z niej list. Spojrzał na pergamin. W miarę czytania jego twarz tężała coraz bardziej.
- To od Dumbledore’a – wytłumaczył. – Znaleźlii Filcha martwego, a nad szkołą wisi Mroczny Znak. Śmierciożercy najprawdopodobniej są jeszcze w szkole...
- Och – podsumował Harry inteligentnie. – Idziesz natychmiast? – zapytał domyślnie.
Severus kiwnął głową.
- To mój obowiązek.
Podczas gdy mężczyzna pospiesznie zakładał na siebie ubranie, Harry próbował go przekonać, że Śmierciożerców już na pewno nie ma w zamku, ale ten go nie słuchał. Kiedy był już gotowy do wyjścia podszedł do chłopaka, przyciągnął go do siebie i namiętnie pocałował.
- Nie ruszaj się stąd – nakazał. – Tutaj jesteś bezpieczny.
- Nie martw się, nie ruszę się na pewno.
Uśmiechnęli się do siebie krzywo i Severus wyszedł.
Harry naprawdę miał gdzieś całe bohaterstwo świata, chociaż czuł lekki niepokój o mężczyznę. Usiadł w fotelu, w salonie i przez chwilę próbował zając się czymś konstruktywnym, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł przestać myśleć o Snape’ie
Minęło już dobre piętnaście minut od jego wyjścia. Ile potrzebował czasu? I czy był bezpieczny.
Harry’emu nagle zabiło szybciej serce. No tak! Przecież miał przy sobie Mapę Huncwotów. Kiedy wcześniej przekradał się do lochów okazała się bardzo pomocna...
Potter zerwał się z fotela i wybiegł przeszukiwać swoje spodnie. Pół minuty później, dzierżył już w dłoni pergamin. Odszukał na mapie kropkę z napisem „Severus Snape”. Znalazł ją w towarzystwie trzech innych kropek, bardzo, bardzo blisko siebie.
Chłopakowi na chwilę odebrało oddech. Najprawdopodobniej Snape właśnie walczył z trzema Śmierciożercami na raz. Jezu, przecież on nie ma szans. Nikt by nie miał.
- Och, świetnie – powiedział w przestrzeń. – Cudownie. Muszę go ratować – oznajmił ironicznie.
Przez chwilę miał jeszcze nadzieję, że ktoś go powstrzyma, ale niestety nikt się nie pokwapił.
Narzucił na siebie pelerynę niewidkę, złapał za różdżkę i mapę, i wybiegł z pokoju.
*
Znalazł go walczącego z całych sił, z okrzykiem na ustach. Trzech obcych czarodziejów, rzucało w niego na przemian zaklęciami. Aż coś się w Harrym zagotowało.
Mimo całej swojej „niebohaterskości”, czuł, że to on musi coś zrobić.
Nie miałby szans w normalnej walce. Bo co on mógł zrobić dorosłemu, wykwalifikowanemu czarodziejowi, władającemu czarną magią na dodatek? Sklepić nogi? Zmienić włosy na różowe? Patrzył na to realnie. Musiał wykorzystać swoje atuty. Dwóch ze Śmierciożerców stało blisko przejścia. Severus był spory kawałek od nich. Poza tym, był w pelerynie, miał więc element zaskoczenia po swojej stronie.
Skupił się, żeby poprawnie wykonać zaklęcie.
- Wingardium Leviosa – szepnął i za pomocą różdżki oderwał od ziemi wielki filar, podtrzymujący lewą nawę. W ostatniej sekundzie jeden z Śmierciożerców zauważył nadlatującą kolumnę, ale było już za późno na wszystko poza krzykiem.
Harry’emu udało się zgnieść dwóch z nich. „Ha!” wykrzyknął pełen dumy.
- Harry? – zawołał Severus w przestrzeń. Wciąż miał na różdżce ostatniego z napastników.
Harry kopnął go mentalnie w kostkę. Równie dobrze mógł oblać go fluoroscencyjną farbą.
Jak było do przewidzenia Śmierciożerca natychmiast obrócił się w poszukiwaniu drugiej ofiary.
- Potter? – zawołał.
- Nie musiałeś tutaj przychodzić – powiedział z pretensją Severus. Chyba zapomniał w jakiej sytuacji się znajdują. – Poradziłbym sobie sam!
- Och, świetnie, w takim razie zaraz ich ocucę i wracam do siebie – powiedział chłopak z sarkazmem i natychmiast tego pożałował.
- Crucio – wrzasnął Śmierciożerca w stronę jego głosu. I, cholera, trafił.
Harry’ego zwalił ogromny ból, jakby łamano mu wszystkie kości na raz. Jak przez mgłę usłyszał krzyk Severusa, odgłosy walki... zemdlał.
*
Powoli wracały do niego zmysły. Pierwszy był słuch.
Najpierw lekko mgliście, potem już coraz wyraźniej słyszał rozmowę dwóch mężczyzn.
- Uczucia to nie jest powód do wstydu, mój chłopcze.
Jakiś cichy szept, za cichy, żeby Harry mógł go usłyszeć.
- Nie możesz całe życie uciekać, Severusie.
Harry’emu szybciej zabiło serce, rozpoznając w rozmówcach Dumbledore’a i Snape’a. Z trudem otworzył oczy, ale bez okularów wszystko w ogół było zamazane.
- Nic nie jest takie proste jak się wydaje – zabrzmiał ten piękny, surowy głos. – Zresztą, nie mówmy już o tym, chłopak się budzi.
Och, więc mówili o nim. Jak to szło? Nie uciekaj przed uczuciami, uczucia to nie wstyd.
Harry z jękiem zamknął oczy. Najwyraźniej Severus pochwalił dyrektorowi ich małą przygodą. Świetnie. Cóż, przynajmniej poznał co Snape naprawdę o tym myśli.
- Harry – zaczął dyrektor, podchodząc do jego łóżka. - Jak się czujesz, chłopcze?
- Jakbym zaraz miał umrzeć.
Istotnie, w głowie mu huczało, a w żołądku zaczynało niebezpiecznie wirować. Mężczyzna po chwili podstawił mu do ust fiolkę z eliksirem. Kiedy wypił nudności i ból ustały.
Dumbledore postał przy jego łóżku przez chwilę ze zmartwioną miną, po czym tłumacząc się ważnymi sprawami do zrobienia, opuścił skrzydło szpitalne.Pewnie poszedł potajemnie wciągać dropsy, czy coś.
Severus usiadł przy jego łóżku. Chciał go złapać za rękę, ale Harry szybko schował swoje dłonie pod kołdrę. Mężczyzna miał nieodgadnioną minę.
- Harry – zaczął, ale chłopiec mu przerwał.
- Byłbym wdzięczny, profesorze, gdybyśmy wrócili do naszych starych stosunków, a raczej ich braku – powiedział chłodno Gryfon.
Snape zamrugał.
- Rozumiem, że dla ciebie to była tylko przygoda, tak? – zapytał zimnym, beznamiętnym głosem. –To świetnie się składa, bo dla mnie to też nie było nic więcej.
Odsunął sobie krzesło i bez słowa wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego.
Harry skulił się w swoim łóżku, ale nie płakał.
*
W Wielkiej Sali był jak zawsze był tłok i hałas. Harry nie miał na nic humoru. Co jakiś czas rzucał spojrzenie w kierunku stołu nauczycieli, ale Mistrz Eliksirów całkowicie go ignorował.
Jego twarz była zmęczona i wciąż ściągnięta gniewem.
Do ich stołu podeszła profesor McGonagall. Spojrzał na nią nieuważnie, a ona podała mu mały flakonik.
- Panie Potter, to od profesora Snape’a. - Sądząc po jej minie zastanawiała się czy nie wyrzucić eliksiru przez okno. – Podobno pan będzie wiedział, na co to panu.
Harry sztywno kiwnął głową i wziął od niej eliksir. No to żegnaj Ślizgoństwie. Odkorkował butelkę i wypił.
Zakręciło mu się w głowie, coś przelało się w brzuchu i... już. Nie czuł wielkiej różnicy. Być może eliksir nie zadziałał.
Ale o tym, że zadziałał Harry przekonał się już po chwili, kiedy odezwała się do niego Hermiona. Spojrzał na dziewczynę i jedynym co poczuł była wielka radość, że ją widzi. Żadnej złości, złośliwości czy niechęci. Więc jednak! Był Gryfonem!
Kiedy z powrotem spojrzał na stół nauczycielski Snape’a już tam nie było.
*
Pierwsze były eliksiry, jakżeby inaczej. Harry nie miał żadnego kontaktu ze Snape’em od ich kłótni w Skrzydle Szpitalnym. Kłębiło się w nim tyle emocji! Zupełnie jakby przez ostatni czas miał nałożoną zaporę, a teraz wszystko wylewały się z niego.
Dlaczego Snape się z nim kochał, a później go odtrącił? Czy to była tylko zabawa z jego strony? Powiedział, że dla niego to nie było nic więcej niż przygoda...
- Panie Potter – zapytał obiekt jego rozmyślań gładkim tonem. – Czyżby miał pan jakiś problem?
- Żebyś wiedział, że mam! – krzyknął Harry.
- Och, więc może się z nami nim podzielisz? – Severus rozłożył ręce teatralnie. W Harrym aż wrzało od gniewu.
Wstał, chociaż i tak był o głowę niższy od mężczyzny.
- Jesteś idiotą, Snape – wrzasnął a w klasie zapanowała cisza idealna.
Złośliwy uśmieszek na twarzy Mistrza Eliksirów jeszcze się pogłębił.
- Och, a czemuż to, nasz wielki bohaterze?
Harry prychnął.
- Jeżeli myślisz, Snape, że możesz tak bezkarnie...no wiesz...
- Nie wiem, Potter, oświeć mnie – powiedział zimno.
Wzrok Harry’ego natychmiast się wyostrzył.
- Jeżeli myślisz, że możesz tak bezprawnie wykorzystywać uczniów, to grubo się mylisz! – wrzasnął chłopiec.
Snape miał komiczną minę.
- Wyjdź z klasy – powiedział twardo, ale widząc, że Potter nie rusza się z miejsca wrzasnął: - wynoś się!
Harry dalej nie ruszył się z miejsca. Patrzył mężczyźnie wyzywająco w oczy.
Snape, aż kipiąc od złości, podszedł do niego i złapał go za ramię. Chciał go wyciągnąć z klasy. Harry jednak szybko się wykręcił i zamachnął na profesora. Spojrzał mu prosto w oczy i w mgnieniu sekundy przyciągnął jego głowę do swojej, zachlanie całując usta.
Klasa wydała jeden, wspólny wdech zdziwienia.
Już po chwili to Severus przejął kontrolę nad ich pocałunkiem, a Harry tylko mruczał przyzwalająco. Kiedy się od siebie oderwali oczy Severusa była głodne, a twarz ściągnięta w pragnieniu.
Harry obserwował jak powoli wraca do niego świadomość. Kiedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że całuje się z jednym ze swoich uczniów, na oczach jego kolegów z klasy, tylko odwrócił się do nich tyłem.
Harry uśmiechnął się.
- Ty Gryfonie – powiedział miękko mężczyzna.
- Ty Ślizgonie – odparł chłopak i znowu go pocałował.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin