Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst B [Mikołaj] *Misses*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:33, 01 Sty 2008    Temat postu: Tekst B [Mikołaj] *Misses*

<center>Tekst B</center>


Słońce leniwie wschodziło nad Londynem, zwiastując nadejście nowego dnia. Wszystkie domy przy ulicy Grimmauld Place, pokryte czapami świeżego śniegu, skrzyły się w jego promieniach. Zwłaszcza numer 12 wyglądał uroczo – stary, zaniedbany dom z zaschniętym bluszczem wijącym się po jednej ze ścian, mimo pierwszego odpychającego wrażenia, wydawał się być wręcz wyjęty z dziecięcej książeczki z obrazkami. Oczywiście, tak mógłby pomyśleć ktoś, kto byłby w stanie ten dom zobaczyć. Mieszkańcy ulicy czasem zastanawiali się, kto był na tyle nieprzytomny, że przy nadawaniu numerów zapomniał o jednej liczbie. Ale w końcu było tyle innych, ciekawych tematów, kto by się przejmował nieistniejącym domem...

...który tak naprawdę istniał. Ukryty przed ludzkim wzrokiem, przez dziesięć lat dom o numerze dwunastym był niezamieszkany i powoli popadał w ruinę. Aż w końcu, trochę ponad pół roku temu, pojawił się ktoś, przed kim stare domostwo otworzyło swoje drzwi. Ktoś, kto odnowił stare ściany i wprowadził do niego życie.

***

Harry Potter przeciągnął się w swoim łóżku w sypialni na drugim piętrze domu przy Grimmauld Place 12. Nie otwierając oczu leżał przez chwilę i upajał się panującą ciszą. Wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Kiedy podczas jednej z bitew między Zakonem a Śmierciożercami złapano Pettergiewa, chłopak starał nie robić sobie nadziei. Ale, gdy po prawie czterech miesiącach przesłuchiwań i posiedzeń komisji, Syriusz pojawił się na zakończeniu roku w Hogwarcie jako wolny człowiek Harry niemal oszalał ze szczęścia. Dumbledore wyraził zgodę, aby obaj Gryfoni zamieszkali w starej siedzibie rodziny Blacków. Prawie całe wakacje zajęło im sprzątanie i urządzanie starego domu. Ale obaj mieli wreszcie to, czego tak długo pragnęli – spokój i namiastkę rodziny.
A teraz, w wigilię Bożego Narodzenia, ich dom przepełniony był gośćmi. Pomimo tego, że siedziba rodu Blacków była ogromna i posiadała wiele sypialni, nawet jej architekt nie przewidział takiej lawiny odwiedzających. Dlatego do pokoju Harry’ego trzeba było wstawić dodatkowe łóżka, na których aktualnie cicho pochrapywali Ron i bliźniacy.
Harry w końcu otworzył oczy i spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. „O tej porze to pewnie tylko pani Weasley jest na nogach” pomyślał. Cichutko, aby nie obudzić śpiących rudzielców, Harry wstał z łóżka, nasunął okulary na nos, wziął ubranie i wymknął się na korytarz. Ruszył w stronę łazienki i już wyciągnął rękę w stronę klamki... kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły sprzedając Harry’emu cios między oczy. Chłopak jęknął, zatoczył się na bok i oparł o balustradę.
- O, sory Potter. Chciałem mocniej – dobiegł go rozbawiony głos. Z ręką wciąż przyciśniętą do czoła Harry podniósł załzawione oczy na winowajcę. Nie, żeby musiał na niego patrzeć. Poznałby ten głos wszędzie.
- Malfoy... – wystękał. Draco stał w drzwiach do łazienki starając się wyglądać niewinnie. Ogólny efekt psuł złośliwy uśmieszek goszczący na jego wargach. Młody Ślizgon ubrany był w zwykłe dżinsy i białą koszulę. Na ramionach wisiał mu ręcznik, którym prawdopodobnie jeszcze przed chwilą wycierał wciąż lekko wilgotne włosy.
- Wesołych Świąt, Potter. Lepiej przyłóż sobie coś ziemnego do tego czoła, bo będziesz mieć guza wielkości pomarańczy – powiedział wciąż uśmiechając się krzywo i poszedł w stronę swojej sypialni.
„Wstrętny dupek” pomyślał Harry, patrząc w ślad za nim „Gdyby tylko nie miał takiego seksownego tyłka...” Przez chwilę Potter patrzył się w pustą przestrzeń po czym mentalnie skopał się do nieprzytomności. „Na Merlina, co to miało być? W jaki niby sposób seksowny tyłek Malfoya ma mnie powstrzymać przed zrobieniem mu krzywdy? Nie żeby podziwiał jego tyłek. Nawet do głowy mi to nie przyszło! To na pewno przez to uderzenie w głowę...” gderał w myślach Harry wchodząc do łazienki. W końcu doszedł do wniosku, że potrzebny mu jest prysznic. Zimny. Żeby przestać myśleć o głupotach i choć trochę zmniejszyć ból czoła. Wchodząc pod lodowaty strumień wody zastanawiał się jakim cudem tak szybko zaakceptowali Malfoya w swoim życiu.
Nawet z całym swoim majątkiem i urokiem osobistym Malfoy senior nie potrafił zatuszować swoich ciągłych porażek w służbie Czarnemu Panu. W końcu jedyne co mu pozostało to ucieczka przed Jego gniewem. Zapewne wiedział, że tym samym podpisał wyrok śmierci na siebie i swoją rodzinę ale w końcu był Ślizgonem. Jego własne życie było najważniejsze. Zwłoki Narcyzy Malfoy znaleziono niecałe dwa tygodnie później... W takim wypadku Zakon miał do wyboru dwie możliwości. Mogli zostawić młodego Malfoya, praktycznie bezbronnego, na pastwę Śmierciożerców, albo... zyskać cennego sojusznika. Draco nie miał zbyt dużego wyboru. Po ucieczce ojca i śmierci matki zamknął się w sobie. Harry podejrzewał, że jedyne, co wciąż go trzyma przy życiu to żądza zemsty. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale współczuł Ślizgonowi z całego serca i to on wpadł na pomysł, aby zaprosić go na święta.
„Co w sumie nie było takim dobrym pomysłem” pomyślał zrzędliwie, wycierając się ręcznikiem i zerkając na swoje odbicie w lustrze. Guz urósł do rozmiarów małego jajka a skóra na nim zaczęła przybierać interesujący odcień fioletu. Harry zaklął pod nosem po czym szybko się ubrał i zbiegł na dół, do kuchni. Tak, jak się tego spodziewał, pani Weasley stała przy kuchence i gotowała coś, czego Harry nie potrafił nazwać, ale pachniało wybornie. Dodatkowo przy stole siedział Draco, który popijał kawę z dużego kubka i patrzył pustym wzrokiem na przeciwną ścianę, oraz Lupin, który czytał poranne wydanie „Proroka Codziennego”.
- Dzień dobry i wesołych świąt! – powiedział Harry wchodząc do pomieszczenia. Pani Weasley obróciła się natychmiast na dźwięk jego głosu i uśmiechnęła się promiennie.
- Dzień dobry, Harry. Siadaj, siadaj, zaraz dam ci coś do zjedzenia.
Harry usiadł naprzeciwko Lupina i rzucił mordercze spojrzenie Malfoyowi ale ten wydawał się nie zauważać co się dookoła niego dzieje. Remus tymczasem odłożył gazetę.
- Witaj Harry. Jak... co ci się stało z twarzą? – zapytał lekko zszokowany.
- A co mu się stało? – zainteresowała się błyskawicznie pani Weasley. Harry już otwierał usta, aby odpowiedzieć ale Draco go uprzedził.
- Potter chciał mnie podglądać pod prysznicem, dlatego musiałem dać mu nauczkę.
Harry patrzył przez dłuższą chwilę na Ślizgona zanim dotarł do niego sens tej wypowiedzi. Poczuł, że czerwieni się aż po cebulki włosów.
- Ja... CO?!
- Och, nie udawaj niewiniątka. Niby po co miałbyś się czaić pod drzwiami łazienki w momencie, kiedy ja tam byłem? – Draco wreszcie raczył spojrzeć na Gryfona. W jego oczach nie było złości. Tylko jakiś... psotny błysk?
- Nie... Ja... – jąkał się Harry – Nie czaiłem się pod drzwiami! – wybuchnął w końcu. - Chciałem skorzystać z łazienki!
- A, czyli nie zaprzeczasz, że chciałeś wejść do środka mimo, że ja tam byłem?
Potter czuł, że nie ma sensu zbierać szczęki z podłogi a wszystko, co powie i tak zostanie wykorzystane przeciwko niemu. Gapił się tylko z niedowierzaniem na Draco, który wrócił do kontemplacji ściany. Harry pomyślał, że powinien się już do tego przyzwyczaić.
W połowie września coś między nimi zaszło. „Coś” składało się z wiązanki wyzwisk i przekleństw, kilku klątw rzuconych w sali wejściowej, rozbitej głowy Malfoya, złamanej nogi Pottera oraz kilkunastu innych ran, odniesionych nie tylko przez osoby zainteresowane. Wtedy po raz pierwszy tak naprawdę Dumbledore zdenerwował się na Harry’ego. Stanowczo zażądał, aby chłopcy w końcu dorośli i dogadali się ze sobą. W tym celu dał im wspólne szlabany przez miesiąc, wspólne ławki na zajęciach oraz wspólne prace domowe. Chcąc, nie chcąc, zarówno Harry jak i Draco podporządkowali się woli starego czarodzieja. Tym samym zaczęli spędzać niemal każdą wolną chwilę razem przez co zbliżyli się do siebie na tyle, że Malfoy zaczął sobie pozwalać na różne, dwuznaczne uwagi takie, jak ta przed chwilą.
Harry właśnie zaczął się zastanawiać, czy słowo „zbliżyli się” jest na pewno tym słowem, którego chciał użyć, gdy pani Weasley wykorzystała jego nieuwagę, złapała go pod brodę i obróciła twarzą ku sobie.
- Och Harry, to wygląda paskudnie! Nie ruszaj się, zaraz coś z tym zrobię... – Molly sięgnęła do kieszonki fartucha, wyjęła z niej swoją różdżkę i skierowała jej koniec na czoło Harry’ego. Chłopak czuł jeszcze przez chwilę tępy ból w czaszce, który powoli malał, by w końcu zniknąć całkowicie. Kiedy czarownica odsunęła się od niego, Harry wyciągnął rękę i pomacał się po czole. Po guzie nie zostało śladu. Uśmiechnął się.
- Dziękuję, pani Weasley.
- Proszę, kochaneczku. Na przyszłość proszę, abyście załatwiali swoje sprawy w bardziej cywilizowany sposób – rzuciła Draco wiele mówiące spojrzenie. – A teraz jedz, Harry, bo czeka cię dzisiaj sporo pracy – machnęła różdżką w stronę szafki kuchennej i przywołała jeden talerz z gorącymi kiełbaskami a drugi ze świeżymi tostami. Harry nalał sobie herbaty z dzbanka i zabrał się za tosty, kiedy dotarło wreszcie do niego, że Remus cicho chichocze. Z jakieś powodu bardzo go to zirytowało.
- Z czego się śmiejesz?
- Ja? – Remus za wszelką cenę starał się ukryć uśmiech ale póki co marnie mu to wychodziło. – Wydaje ci się. Mam dobry humor i tyle – wziął z powrotem gazetę do ręki i odgrodził się nią od Harry’ego.
Harry jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknął Lupin po czym zaczął jeść śniadanie. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód zwrócił się ponownie do pani Weasley.
- Co miała pani na myśli mówiąc, że czeka mnie dzisiaj sporo pracy?
- No cóż, Harry – zaczęła Molly siadając koło niego przy stole – Najpierw będę zmuszona poprosić cię, abyś obudził moich niepoprawnych synów i zmusił ich do ubrania się i zjedzenia śniadania. – uśmiechnęła się do niego wymownie. - Potem, razem z Draco, pójdziecie do ogrodu po choinkę, przyniesiecie ją do salonu i udekorujecie zarówno ją jak i cały dom.
- A z jakiej racji ja mam im pomagać? – oburzył się Draco.
- A masz coś innego do zrobienia? – odezwał się spokojnie Lupin po raz kolejny odkładając gazetę.
- No... – zająknął się Draco. Ta chwila wystarczyła Remusowi.
- Właśnie. A zatem pomożesz Harry’emu i młodym Weasleyom w pracy.
- A ty co takiego będziesz robić? – Malfoy bezczelnie nie dawał za wygraną.
- Ja, drogi Draco – zaczął Remus mrużąc oczy i zniżając lekko głos - mam inne sprawy do załatwienia, które nie powinny cię obchodzić.
Draco prychnął, wyraźnie rozzłoszczony ale już więcej nie protestował. Lupin miał w sobie to coś, co sprawiło, że kiedy się rozzłościł, ludzie słuchali go bez mrugnięcia okiem. Harry podejrzewał, że miało to coś wspólnego z wilkołaczą naturą jego byłego profesora, ale nie zastanawiał się nad tym dokładniej. Najważniejsze, że było skuteczne.
- Skoro mowa o tym, co ty będziesz robić, Remusie – pani Weasley zwróciła się do Lupina – to gdzie jest... – Potężne ziewnięcie od strony drzwi zagłuszyło częściowo wypowiedź Molly. Harry spojrzał w tamtą stronę i zobaczył potwornie rozczochranego Syriusza, który pocierał zaspane oczy – Syriusz...? – dokończyła słabo pani Weasley, po czym wstała, by przygotować więcej tostów. Syriusz tymczasem doczłapał do stołu i usiadł koło Harry’ego. Draco współczującym ruchem podsunął mu dzbanek z kawą pod nos.
- Dzięki – wymamrotał Syriusz biorąc sobie kubek.
- Łapo, masz krzywo zapiętą koszulę – pozwiedzał z niesmakiem Remus. Black popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Poza tym umówiliśmy się na ósmą.
- Przecież jest ósma – odpowiedział niewyraźnie Syriusz starając się jednocześnie mówić i pić.
Harry spojrzał na zegarek. Faktycznie, była ósma. Czterdzieści siedem. Westchnął z rezygnacją i poszedł budzić młodych Weasley’ów

***

Prawie godzinę zajęło Harry’emu zmuszenie rudzielców do kooperacji i doprowadzenie ich do porządku. Kiedy chłopcy kończyli jeść śniadanie poszedł szukać Draco. Znalazł go wciśniętego w kąt koło kominka i czytającego książkę. Niemal siłą musiał zawlec blondyna na dół i przekonać go do wyjścia.
Kiedy wreszcie wyszli do ogrodu słońce stało już dość wysoko. Harry był tym wszystkim zmęczony i chciał jak najszybciej znaleźć się w miękkim fotelu przed kominkiem. Zaczął oglądać drzewka w poszukiwaniu najładniejszego, gdy usłyszał pisk Rona i jednocześnie coś uderzyło go w tył głowy. Odwrócił się. Fred siedział na Ronie i nacierał go śniegiem, George lepił właśnie kolejną śnieżkę a Draco wyglądał jakby nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Potter uniósł figlarnie brew. Całe zmęczenie gdzieś uleciało. Bliźniacy chcieli wojny? Będą ją mieli.

***

Molly po raz ostatni przetarła ściereczką łyżkę. Przyjrzała się jej krytycznie. Idealnie. Odłożyła ją koło reszty srebrnych sztućców. Wszystkie lśniły. Garnki wesoło pyrkały na kuchni, wszędzie dało się wyczuć wesoły nastrój świąt. Pani Weasley postanowiła sprawdzić jak sobie radzą chłopcy. Była niemile zaskoczona, gdy po dotarciu do salonu, zastała go pustym. Usłyszała jakieś głosy na zewnątrz i wyjrzała przez okno. Owszem, znalazła chłopców, ale nie wykazujących nawet sugestii pracy. Rzucali się śnieżkami w najlepsze i całkowicie zapomnieli o bożym świecie. Molly otworzyła okno i wychyliła się na zewnątrz.
- Chłopcy! O co ja was prosiłam?
Jedno pytanie wypowiedziane TYM konkretnym tonem sprawiło, że zamarli. Fred pospiesznie otrzepał kurtkę ze śniegu.
- Tak.. to ja, tego, pójdę po siekierkę... – wymamrotał i już go nie było. George z Ronem zgodnie zagłębili się w mały zagajnik, niby to w poszukiwaniu choinki. Pani Weasley pokręciła tylko głową i zamknęła okno. Harry odetchnął z ulgą. Nie chciał awantury w święta i cieszył się, że przeszła obok.
- Potter, nie żebym narzekał, wiesz. Ale trochę zimno mi się robi – dobiegł go ironiczny głos. Harry spojrzał w dół i dopiero wtedy uświadomił sobie, że wciąż tkwi w pozycji w jakiej zastała ich pani Weasley. Mianowicie siedzi okrakiem na Malfoy’u a w uniesionej ręce wciąż ściska świeży śnieg.
- O – powiedział inteligentnie.
Draco uśmiechnął się. Harry podniósł się na tyle szybko na ile pozwalało mu zdziwienie i pomógł Malfoyowi wstać. Potem zgodnie i w ciszy podążyli za rudzielcami. Potter podejrzewał, że szok powinien go zabić. Tymczasem nic takiego się nie stało. To, co się wydarzyło było takie zwyczajne. Bawili się ze sobą nie jak śmiertelni wrogowie ale jak bracia. Jak przyjaciele. I mimo całej absurdalności całej tej sytuacji Harry’emu wydało się to... właściwe.

***

Rodzinny ogród Blacków był może stary i zapuszczony, ale posiadał naprawdę przyzwoitym mały las pod płotem. Chłopcom udało się wreszcie wybrać najładniejsze drzewko. Nie bez pomocy magii ścięli je (siekierka – cóż za niespodzianka – była zardzewiała) i zanieśli do salonu. Kiedy już wysuszyli się przy pomocy zaklęć, Fred wskazał palcem spore, zakurzone pudło stojące w kącie pokoju.
- To twoja praca, Malfoy.
Draco obdarzył go pytającym spojrzeniem.
- W środku są łańcuchy choinkowe – wytłumaczył George. - Niestety tylko tyle udało nam się uratować wczoraj ze strychu. Twoim zadaniem będzie je wyczyścić i ponaprawiać jeśli tego potrzebują.
Ślizgon wyjątkowo bez słowa odwrócił się, poszedł do kąta i wziął się do pracy. Wydawał się być z czegoś bardzo zadowolony. Harry starał się nie zwracać na to uwagi.
- Czekaj... – zwrócił się do bliźniaków – jak to tylko tyle udało się wam uratować? A bombki??
- Spokojnie Harry. – Fred poklepał go uspokajająco po ramieniu. – Wszystko jest pod kontrolą.
- Właśnie – dodał George – Może poszedłbyś do kuchni i zrobił nam coś ciepłego do picia? Wydaje mi się, że wszyscy byśmy na tym skorzystali. My tymczasem ustawilibyśmy choinkę.
Harry spojrzał na Rona jednak jego przyjaciel tylko wzruszył ramionami. Potter kiwnął głową i wyszedł z salonu. Zszedł do kuchni skąd dobiegały głosy Syriusza i pani Weasley. Nie krzyczeli na siebie, jak to zwykle mieli w zwyczaju. Jeszcze. Ton ich rozmowy jednak wskazywał na to, że są o krok od kłótni.
- Nie, Syriuszu, po raz setny powtarzam ci, że nie potrzebuję pomocy, dam sobie radę sama.
- A ja po raz setny odpowiadam, że chciałbym coś zrobić – odparł uparcie Syriusz.
Pani Weasley przewróciła oczami i jej wzrok padł na stojącego w drzwiach Pottera.
- Harry! – wykrzyknęła uradowana – Nareszcie ktoś rozsądny! Chodź tu i przemów swojemu ojcu chrzestnemu do rozumu, bo ja już nie mam siły!
- A co się właściwie stało? – spytał ostrożnie Harry podchodząc do dwójki czarodziejów.
- Widzisz, Harry – zaczął Syriusz, zerkając spode łba na panią Weasley – nasza kochana Molly zabrania mi ugotować coś na wigilijną wieczerzę. W moim własnym domu! – oburzył się.
- Syriuszu, ale ty nie umiesz gotować! – wykrzyknęła zrozpaczona czarownica.
- Umiem! – prychnął obrażony Syriusz.
„Ciekawe, kto ci to powiedział?” pomyślał Harry. Niestety, musiał się zgodzić z panią Weasley. Syriusz NIE UMIAŁ gotować. Przez pierwszy tydzień ich wspólnego mieszkania Łapa dzielnie próbował przyrządzać dla nich obu posiłki. Zazwyczaj kończyło się to powstaniem czegoś zupełnie niejadalnego ale Harry przez grzeczność zjadał wszystko, co mu podstawiono pod nos. Jednak kiedy Syriusz doprowadził do zapłonu wszystkich garnków i patelni w całej kuchni, Potter stanowczo go stamtąd wyrzucił mówiąc, że od dzisiaj sam gotuje. Następne parę godzin zajęło mu przekonanie Blacka, że to, że nie jest urodzonym szefem kuchni wcale nie robi z niego złego ojca chrzestnego i tak, Harry bardzo lubi gotować i nie, nie przeszkadza mu, że będzie musiał to robić sam.
- Yyy... – bąknął Potter zdając sobie sprawę, że powinien coś powiedzieć. Syriusz spojrzał na niego z nadzieją. Takiemu wzrokowi nie mógł się oprzeć – Pani Weasley... może jednak pozwolimy Syriuszowi coś ugotować. Skoro mu tak bardzo na tym zależy.
Molly popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Łapa natomiast przygarnął chrześniaka do siebie i poczochrał mu włosy.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, Harry! Zobaczysz, nie rozczarujesz się! – puścił w końcu Harry’ego i wyszedł z kuchni śmiejąc się radośnie.
- Harry, jesteś pewien...? – odezwała się po chwili Molly.
- Nie – odpowiedział szybko Potter – Mam tylko nadzieję, że wśród wszystkich zrobionych przez panią pyszności nikt nie natknie się na... dzieło... Syriusza.
Pani Weasley zachichotała cicho i wróciła do nadziewania indyka a Harry wstawił wodę na herbatę.

***

Harry ostrożnie wracał na górę, balansując tacą z pięcioma kubkami. Bardzo starał się nie przewrócić, co wychodziło mu całkiem nieźle. W połowie drogi spotkał Rona.
- Co tak długo, stary? Nie było cię tyle czasu, że aż bliźniacy kazali mi iść cię szukać –powiedział rudzielec.
- Musiałem... – zaczął Harry, gdy usłyszał pukanie do drzwi wejściowych – Cholera! Ron, weźmiesz i zaniesiesz to na górę? Ja pójdę otworzyć.
- Jasne. – Ron wziął od Harry’ego tacę i skierował się do salonu, Potter tymczasem zbiegł do przedpokoju. Wyciągnął różdżkę, przysunął się bliżej drzwi i zapytał:
- Kto tam?
- „Z pustki się wziąłeś, z popiołu wstałeś, by skrzydła rozwinąć...” – wyrecytował zachrypnięty głos zza drzwi.
- „Wzbić się pod niebo by zginąć”* – odpowiedział Harry i zdjął zaklęcia i łańcuchy zamykające po czym otworzył drzwi. Na progu stał ubrany w długi, pocerowany płaszcz Mundungus Fletcher. Przez ramię miał przerzucony wielki worek.
- W porząsiu ‘Arry? – wymamrotał przez zmarznięte usta po czym przepchnął się przez wąską framugę. Z głośnym łupnięciem postawił worek na ziemi i przeciągnął się aż mu zatrzeszczały wszystkie stawy. Harry szybko zamknął za nim drzwi.
- Hej, Mundungus. Co przyniosłeś?
- Specjalne zamówienie – Fletcher mrugnął porozumiewawczo strzepując z siebie śnieg i wieszając płaszcz na kołku – Cuś mnie się widzi, że już na to czekają...
Jakby na potwierdzenie jego słów na schodach dało się słyszeć rumor wskazujący na to, że dwie osoby zbiegały na dół popychając się nawzajem. Po chwili bliźniacy wpadli do przedpokoju i rzucili się na Mundungusa z okrzykiem „Pokaż bombki!!!”. Pomysł ciut chybiony, o czym się po chwili przekonali, kiedy zasłony na portrecie pani Black rozsunęły się a ona sama zaczęła wydzierać się w niebogłosy:
- Złodzieje! Pijawki! Śmiecie, niegodni zamieszkiwać domu moich przodków! Wynocha!
Hałas czyniony przez matkę Syriusza w ciągu kilku chwil ściągnął do przedpokoju jej syna oraz panią Weasley i Lupina. W ogólnym rozgardiaszu Mundungus zarzucił sobie worek z powrotem na plecy i razem z Harrym i bliźniakami uciekł na górę.
- Ufff! – sapnął Fletcher zapadając się w miękkim fotelu i ścierając brudną chustką pot z czoła – A to ci dopiro wstrętna kobita!
- Normalnie się tak nie zachowuje – powiedział ironicznie Harry. – Tylko wtedy, kiedy ją ktoś obudzi – dodał spoglądając znacząco na bliźniaków, którzy z minami aniołeczków grzebali w worku Mundungusa.
- O kurczę, Dung, są idealne! – wykrzyknął Fred wyjmując jakiś karton z wora.
- Dokładnie o takie nam chodziło! – dodał George wyciągając z zachwytem kolejne pudełka.
Harry i Ron podeszli bliżej. Nawet Draco wypełzł ze swojego kąta i z zaciekawieniem wyciągnął szyję. W pudełkach znajdowały się bombki. Harry stwierdził, że na pierwszy rzut oka nie różnią się one od zwykłych, mugolskich bombek. Ale kiedy przyjrzał się im dokładniej zobaczył, że w złotych i czerwonych kulach połyskują dziesiątki drobniutkich światełek, jakby w środku latały stada miniaturowych elfów. Chłopcy aż westchnęli z zachwytu.
- Niezłe, nie? – cmoknął zadowolony z siebie Mundungus – najnowszy projekt firmy Nemornat. Praktycznie nie do zdobycia. A na samym dnie – dodał po chwili machają ręką w stronę worka – znajdziecie taki mały gratis ode mnie – mrugnął do niech łobuzersko.
George jednym ruchem porwał worek z ziemi, przetrząsnął jego zawartość i wyciągnął spetryfikowanego i pomalowanego na złoto chochlika kornwalijskiego.
- Uau! – wdusił w końcu Fred. George wyjął swoją różdżkę i wylewitował chochlika na czubek choinki. Gryfoni stanęli dookoła drzewka podziwiając chochlika i szczerząc się do siebie. Nagle zza ich pleców dało się słyszeć pełne niesmaku prychnięcie. Odwrócili się i spojrzeli na Draco, który stał na środku salonu z wielce zdegustowaną miną.
- Coś nie tak, Malfoy? – rzucił jakby od niechcenia Fred.
- Nie, wszystko w najlepszym porządku – warknął sarkastycznie blondyn. – Czy wy nie macie za grosz gustu? Dlaczego Gryfoni muszą zawsze dobierać takie pstrokate kolory? Czy nie możemy spędzić świąt w gustownych odcieniach zieleni i srebra? Albo chociaż czerni? – jęknął z nadzieją. Ku wszystkich zaskoczeniu Harry roześmiał się.
- Co cię tak śmieszy, Potter?
- To są ŚWIĘTA, Malfoy. Czas radości, nadziei i tak dalej... Nie będziemy wieszać czarnych dekoracji, bo to zwyczajnie nie pasuje do klimatu. A jakbyś nie zauważył dziewięćdziesiąt procent populacji tego domu to byli lub obecni Gryfoni, więc wybacz, ale ozdobimy dom według naszego pstrokatego uznania. – Mówiąc to Harry cały czas uśmiechał się radośnie. Draco wyraźnie się zmieszał.
- Jasne, róbcie co chcecie... – wymamrotał i pomaszerował do swojego kąta, by przynieść stamtąd łańcuchy. Harry spojrzał pytająco na Weasleyów ale ci tylko wzruszyli ramionami po czym schylili się i zaczęli rozpakowywać i wieszać ozdoby na choince.

***

Kiedy niecałą godzinę później pani Weasley przyszła na górę, aby zobaczyć jak im idzie aż usiadła z wrażenia.
- Chłopcy... – powiedziała w końcu patrząc z zachwytem na salon – jak tu pięknie.
Gryfoni uśmiechnęli się do siebie z dumą. Nie tylko ubrali choinkę w nowe bombki i łańcuchy, ale także ozdobili wszystkie sprzęty w pokoju sztucznymi soplami i śniegiem a w powietrzu latały małe świetliki – pomysł produkcji Freda i George’a robiony z pyłu skandynawskich wróżek.
- Cieszę się, że ci się podoba Molly – mruknął z zadowoleniem Mundungus. Pani Weasley spojrzała na niego spode łba.
- Mundungus. Jak... miło cię widzieć – powiedziała krzywiąc się odrobinę. Zapanowała niezręczna cisza. Molly nie lubiła Fletchera i nie starała się tego ukrywać.
- Mamo... może trzeba ci w czymś jeszcze pomóc? – odezwał się jeden z bliźniaków.
- Tak! – wykrzyknęła maniakalnie pani Weasley podrywając się z miejsca. – Jest jeszcze dużo do zrobienia. Chodźcie, pomożecie mi.
Reszta dnia minęła chłopcom na przystrajaniu domu i przygotowywaniu stołu do wigilijnej wieczerzy. Nie mieli czasu na rozmowy. Harry i Draco mijali się często w korytarzach i kilka razy otarli się o siebie. Za pierwszym razem Harry stwierdził, że to przypadek. Później zaczął podejrzewać, że Malfoy robi to specjalnie aż w końcu zauważył, że nawet więcej jego w tym winy niż Ślizgona. Dla własnego zdrowia psychicznego starał się zastawiać się nad tym zbyt długo.
Późnym wieczorem zaczęli wracać pozostali mieszkańcy domu z panem Weasley’em na czele.
- To był długi dzień – powiedział zdejmując puchatą czapkę uszatkę.
- Dobrze, że już jesteście – powiedziała pani Weasley – Myjcie ręce i siadajcie do stołu. Żeby kazać pracować wam w święta, doprawdy. Ministerstwo trochę przesadza.
- Zgadzam się z tobą, mamo – powiedział Bill idąc na górę.
Cały dom wypełnił się radosnym gwarem wciąż przychodzących i aportujących się osób. Najbardziej tłoczno było w salonie, ponieważ kuchnia okazała się trochę za mała, aby pomieścić wszystkich gości, dlatego tam zastawili do stołu. Harry rozejrzał się po pokoju. Znajdowali się tam wszyscy członkowie rodziny Weasleyów oraz bliżsi współpracownicy z Zakonu Feniksa. Tonks trzymała Remusa za rękę. Pomimo tego, że rozmawiali ze Snape’m, wydawali się być bardzo szczęśliwi. Bliźniacy droczyli się z Ronem a pan Weasley rozmawiał wesoło ze swoimi starszymi synami. Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu do stojącego obok Syriusza. Tak właśnie powinny wyglądać prawdziwe święta.

***
Wszyscy jedli w najlepsze (Harry jakoś nie mógł doszukać się na stole potrawy Syriusza) kiedy do salonu wszedł dziarskim krokiem Albus Dumbledore.
- Wesołych świąt kochani!
Zebrani w zgodnym milczeniu wytrzeszczyli na dyrektora oczy. Stary czarodziej ubrany był w puchatą, czerwoną kurtkę z obszyciem z białego futerka, takież spodnie i czapkę z białym pomponikiem. Harry wybuchnął głośnym śmiechem. Dumbledore wyglądał jak urocza podróbka mugolskiego świętego Mikołaja. Jedyne, czego mu brakowało to poduszka pod kurtką udająca gruby brzuch.
- Albusie – wykrztusiła pani Weasley – Dobrze, że już jesteś. Cóż ma znaczyć to... przebranie?
- Ach, Molly – westchnął Dumbledore siadając i zdejmując czapkę – Widziałem bardzo dużo ludzi w takich ubraniach i zastanawiałem się o co chodzi. Okazuje się, że to jakiś mugolski krasnal, który podobno jest bardzo ważny dla świąt Bożego Narodzenia. Niestety dokładna idea gdzieś mi umknęła. Jak wyglądam Harry?
- Cudnie – oświadczył Gryfon starając się jednocześnie nie spaść ze śmiechu z krzesła.
- O Merlinie – jęknął Snape.
- No i jak się okazuje – ciągnął dalej z przejęciem Dumbledore – ten krasnal daje wszystkim ludziom prezenty!
Pan Weasley przysunął się bliżej dyrektora, aby dowiedzieć się więcej o krasnalu a pozostali zajęli się z powrotem swoimi talerzami. Kiedy już wszyscy się najedli sprzątnięto ze stołu i przyniesiono ciasta i inne desery. Syriusz z dumą zaprezentował upieczone w pocie czoła ciasto cynamonowe, które niespodziewanie okazało się całkiem dobre. Dumbledore w międzyczasie wyczarował worek i zaczął rozdawać prezenty. Większość ludzi dostała słodycze albo drobne upominki. Na szczególną uwagę zasługuje prezent Severusa, który dostał parę ciepłych, wełnianych skarpet w czarno-żółtą kratę.
- Puchońskie skarpety... – wycedził Snape – Dzięki, Albusie...
Reszta wieczoru upłynęła im na luźnych rozmowach, które stały się jeszcze luźniejsze po otworzeniu kilku butelek z koniakiem i różnego rodzaju nalewkami. Koło pierwszej w nocy pani Weasley stwierdziła, że nie będzie tolerować pijaństwa i deprawowania młodzieży (zwłaszcza w święta) i zagoniła wszystkich do łóżek. Okazała się, że zrobiła to trochę zbyt pochopnie, bo do pomocy w sprzątaniu został jej tylko Harry. W końcu oboje doszli do wniosku, że jest już zbyt późno i że zajmą się tym jutro.
Harry pożegnał się z panią Weasley i wspiął się na drugie piętro. Podejrzewał, że wszyscy już śpią, dlatego mało nie dostał zawału, kiedy koło schodów natknął się na Draco. Ślizgon stał oparty plecami o ścianę, ręce trzymał w kieszeniach i patrzył w podłogę.
- Na Merlina, Malfoy! – sapnął Harry łapiąc się za serce – Co ty tu jeszcze robisz o tej porze?
- Nic – odparł beznamiętnie blondyn.
Harry podświadomie czuł, że coś jest nie w porządku ale nie potrafił do końca zidentyfikować co. Poza tym czuł się zbyt zmęczony, aby się nad czymkolwiek zastanawiać. Zamiast tego powiedział tylko:
- Idź kładź się spać. Im szybciej zaśniesz, tym szybciej rano będziesz mógł otworzyć prezenty.
Dopiero wtedy Draco spojrzał na niego a Harry momentalnie poczuł się jak idiota. Przecież Malfoy nie dostanie żadnych prezentów. Został bez rodziny i bez przyjaciół, zmuszony obchodzić święta wśród ludzi, którzy do niedawna uważali go za wroga. Ból na twarzy Ślizgona był tak wielki, że zanim Harry zorientował się co robi, przytulił chłopaka do siebie.
- Potter... Co ty robisz? – zapytał sztywno Malfoy po dłuższej chwili ciszy. Gryfon z każdą chwilą czuł się coraz głupiej.
- Szczerze mówiąc, sam nie wiem... Wydawało mi się, że tego potrzebujesz – odpowiedział i już miał się odsunąć, gdy szczupłe ręce Draco objęły go w pasie a on sam wtulił twarz w ramię Harry’ego. Potter delikatnie pogłaskał Malfoya po głowie. Nie wiedział, czemu to robi. Tak jak wcześniej tego dnia, wydawało się to słuszne.
- Malfoy... – powiedział cicho. Wiedział, że to, co za chwilę powie, jest żałosne, ale w sumie nic innego nie potrafił wymyślić. – Co chciałbyś dostać? Może dałoby się jeszcze coś skombinować...?
Draco prychnął z rozbawieniem w jego szyję i wymamrotał coś, co brzmiało jak „Gryfoni.”.
- Ciebie – odpowiedział.
Harry przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Spojrzał na Draco. Szare oczy były poważne i pełne determinacji. Malfoy popatrzył w górę i Harry podążył za jego wzrokiem. Nad nimi wisiała nieco zwiędła jemioła. Potter, jak zwykle myślący o pierdołach, zastanowił się dlaczego nikt nie rzucił na nią zaklęcia podlewającego czy czegoś w tym stylu. Draco tymczasem przysunął się bliżej i musnął jego wargi swoimi. Harry’ego zalała fala ciepła nie mająca nic wspólnego z gniewem. Przez chwilę stali w ciszy, patrząc się na siebie.
- Malfoy... Draco. – powiedział w końcu z rezygnacją Harry kładąc jednocześnie dłoń na policzku blondyna. – To jest chwyt stary jak świat.
- Ale działa! ** - odpowiedział radośnie Ślizgon składając na ustach Potter’a kolejny pocałunek, tym razem mocniejszy.
Jakaś racjonalna część umysłu Harry’ego starała mu się wytłumaczyć, że to, co robią jest złe, ale zaraz została uciszona przez właściciela. Potter delikatnie popchnął Draco na ścianę jednocześnie pogłębiając pocałunek. Malfoy jęknął i zacisnął dłonie na materiale koszuli Harry’ego. A potem pociągnął go do swojej sypialni.

***

Draco czuł ciepłe promienie słoneczne padające mu na twarz. Mruknął pod nosem i odwrócił się tyłem do okna. Westchnął z zadowoleniem. Czuł, że cała dzisiejsza noc nie była snem i to wystarczyło, by poprawić mu nastrój. Leniwie otworzył jedno oko i ze zdziwieniem stwierdził, że łóżko koło niego, pomimo wymiętej pościeli, jest puste. Cała radość uleciała z niego jak z przekłutego balonu. Zamknął oko i wtulił twarz w poduszkę. Poczuł, że nie ma ochoty dzisiaj wstawać z łóżka a tak w ogóle to cały świat jest zły i wszyscy ludzie beznadziejni. Usłyszał jak ktoś cicho wchodzi do pokoju. Nie obchodzi go kto to, zignoruje go to może sobie pójdzie. Przybysz cicho stanął koło łóżka i czekał. Po dłuższej chwili Malfoy się zdenerwował i łypnął na niego jednym okiem. Był to Potter. Zdecydowanie zbyt uśmiechnięty Potter. Zirytowany Draco ponownie schował twarz w poduszce. Jednak coś w wyglądzie Gryfona nie dawało mu spokoju. Zerknął na niego jeszcze raz. Harry miał na głowie czapkę Dumbledore’a, na piersi przewiązaną szkarłatną wstążkę z wielką kokardą a w dłoniach trzymał dwa kubki z parującą zawartością. Sądząc po zapachu była to kawa. Draco roześmiał się histerycznie. Harry tymczasem usiadł na brzegu łóżka.
- Wesołych świąt. Prezent zgodnie z zamówieniem – powiedział podając Malfoy’owi jeden z kubków.
- Chyba najlepszy, jaki w życiu dostałem – uśmiechnął się Draco odbierając naczynie – Wesołych świąt.

** KONIEC **



* Wiersz by iska
Wzięty stąd:
[link widoczny dla zalogowanych]

** Dedykowane wszystkim fanom kabaretu Ani Mru-Mru XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin