Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst C [Mikołaj] *ma_dziow*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:31, 01 Sty 2008    Temat postu: Tekst C [Mikołaj] *ma_dziow*

<center>Tekst C</center>


„Jeśli coś miało się spieprzyć, to akurat dzisiaj”, pomyślał Will, patrząc ponuro za wychodzącymi do domów kolegami z Biura Aurorów i pozostałymi pracownikami Ministerstwa. Tłum ludzi spieszył się do swoich rodzin, by spędzić całe trzy świąteczne dni z dala o papierkowej roboty, kupić ostatnie prezenty i zabrać dzieciaki na zakupy. Dziewczyny z Szóstej Grupy Autorskiej chichotały i wymieniały się przepisami na świąteczne potrawy. Żadna nie poświęciła mu nawet spojrzenia. Za to jego kumple, wychodząc, rzucali mu ironiczne półuśmieszki i wołali ten sam, niezmienny tekst, który zdążył już na zawsze znienawidzić.
- Do zobaczenia, Cormac! Bawcie się dobrze, całą „Trzynastką” – i rechotali w najlepsze.
„Anna mnie zabije”, westchnął Will. Była Wigilia, jutro Boże Narodzenie. Mieli dziś wieczorem jechać do rodziców jego narzeczonej, by spędzić razem święta. To miały być trzy cudowne dni, wypełnione śmiechem, gratulacjami od przyszłej teściowej i zapewnień od teścia, że wspomogą młodą parę na starcie ich nowego życia. Na to ostatnie Will szczególnie bardzo liczył i ta cholernie ważna deklaracja odpływała mu w siną dal.
Zawiedli. Jedna mała pomyłka i stało się. Spieprzyli na całej linii. Rozpracowywali z pozoru prostą akcję. Voldemort, spotkanie śmierciożerców, stary, opuszczony budynek na obrzeżach jakiejś portowej mieściny, której nazwy Will już nawet nie pamiętał, ciemna, bezksiężycowa noc i oni. Mieli cynk, genialny plan, dobrych ludzi i przewagę w postaci oczekiwanego zaskoczenia. Ach, zapomniał o przestraszonym kocie i stosie przerdzewiałych blach pod ścianą budynku. Pech, prawdziwy, najprawdziwszy pech. Jeden z kumpli, Patrick, przekradając się wzdłuż rudery, wpadł niespodziewanie na wielkiego, czarnego kocura. Kocisko zasyczało, wygięło grzbiet w kabłąk i wbiło zęby i pazury w udo Patricka. Chłopak wrzasnął, jakby go żywcem obdzierali ze skóry, odskoczył i wpadł na stos pordzewiałych blach, które, spadając uczyniły taki rumor, że bez trudu mógł w stanie obudzić nawet umarłego.
Tym sposobem element zaskoczenia szlag trafił. Wywiązała się walka, w wyniku której Aurorzy zostali zmuszeni do wycofania się, trzech kolegów trafiło do szpitala, a dziesięć przypadkowych, mugolskich dzieci na cmentarz.
„Stary”, po wezwaniu na dywanik do samego Ministra Magii i świeceniu oczami za całe podległe mu Biuro Aurorów i samą „Trzynastkę”, strasznie się wściekł. Szalał przez godzinę, wyzywając ich od bałwanów i idiotów, dorwał Pottera, który odpowiadał za Trzynastą Drużynę i zapowiedział mu, że jego podopieczni poniosą karę. „Stary” właśnie znalazł grupę kozłów ofiarnych, która przez święta Bożego Narodzenia, podczas których Ministerstwo Magii ziało przeraźliwą pustką, oni mieli pełnić całodobowe dyżury „w razie nagłego wypadku”. Dyżury te były najbardziej nielubianą częścią pracy Aurorów i nikt nie rwał się specjalnie do tego, by grzać tyłek samotnie w biurze, zamiast przy choince z rodziną.
Decyzja Szefa wprawiła w szał radości pozostałe drużyny, podłamała Trzynastkę i rozwścieczyła Williama. Potter tylko westchnął, wymamrotał, że się bardzo cieszy, że może pomóc Ministerstwu, po czym zmył się rozsierdzonemu zwierzchnikowi sprzed oczu.
O Trzynastej Drużynie Aurorskich Grup Bojowych, potocznie zwaną „Trzynastką”, krążyły już prawie legendy. Cieszyła się złą sławą. Mieli pecha. Ogromnego. Od samego początku istnienia zespołu. Zmieniali się ludzie, twarze i nazwiska, cyfra i pech pozostawał. Inne drużyny jakoś nigdy nie mieli takiego pecha jak oni. „Trzynastka” zawsze była czarnym koniem Sił Autorskich i nawet dołączenie do niej Pottera, jako dowódcy, niewiele jej pomogło. Raz potrafili mieć niesamowite szczęście, by później pieprzyć akcję za akcją.
Co było najdziwniejsze, wiele było złamań, zranień, chorób, wysyłania na przymusowy urlop, czy degradowania ze stanowiska, ale wskaźnik śmiertelności wśród członków zespołu był znacznie dużo niższy niż w innych drużynach.
„Merlin czuwa nad pechowcami”, powiadali z politowaniem o pechowej „Trzynastce”.
A dziś, siedzieli w dziesiątkę w pustym zupełnie Ministerstwie Magii, nudząc się potwornie i żałując straconych świąt.
- Spójrz na to z jaśniejszej strony – poradziła mu Claire Dawson, choć sama nie miała najweselszej miny – Przynajmniej nie tyrasz przy garach.
- Nigdy nie tyrałem – mruknął ponuro Will, zastanawiając się, czy znajdzie w sobie dość odwagi, by choć raz w życiu jeszcze móc spojrzeć w twarz zawiedzionej narzeczonej i teściom.
- Nie żresz się z dzieciakami, żeby szły szybciej spać, to przyjdzie do nich Mikołaj. A one, jak na złość, unikają położenia się do łóżka, żeby tego Mikołaja właśnie zobaczyć.
- Nie mam dzieci – burknął Will. Nie miał pojęcia, czemu Claire przyczepiła się akurat do niego. Chciał spokojnie poużalać się nad sobą, zrobić bilans zysków i strat i rozstrzygnąć, co jest gorsze. Czy to, że podpadli samej „górze”, czy to, że jego narzeczona prawdopodobnie zerwie zaręczyny. Ale nie, Dawson potrafiła przykleić się do człowieka jak przysłowiowe gówno do okrętu.
Znane całej rodzinie ulubione powiedzonko jego wujka.
- Nie siedzisz i nie zastanawiasz się, gdzie do cholery podziały się czerwone skarpety, w które zwykle chowasz prezenty – westchnęła melancholijnie Dawson - i nie obchodzi cię już więcej to, że twoja druga połowa właśnie radośnie ci oznajmiła, że zrobiła z nich wygodne posłanie dla ukochanego szczura.
- Taaa… – Will naprawdę nie był w nastroju do rozmowy.
- Nie denerwujesz się, czy indyk nie spłonie, czy rodzina cię nie skrytykuje – Dawson gadała jak nakręcona – Czy teściowa nie… Och, chrzanić to! – wrzasnęła nagle i uderzyła głową w biurko.
„Wesołe święta mamy w tym roku, nie ma co”, przeszło Willowi przez myśl.
Drzwi do biura skrzypnęły i wszedł… stos dokumentów. Po bliższych oględzinach ów stos okazał się mieć dwie nogi, obleczone w trampki i w pogniecioną szatę. Całkiem podobną do tej, jaką nosił Harry Potter. Góra dokumentów opadła z hukiem na biurko, powodując drżenie szyb w oknach i podniesienie się kurzu ze wszystkich kątów i oczom Willa i reszty ukazał się sam Harry Porter we własnej, stłamszonej nieco osobie. Rozczochrany, spocony i brudny.
- Macie – wysapał – Zaraz idę po resztę. Nie wiem, co zrobiłem z różdżką, ale…
- Zostawiłeś u mnie na przechowanie – wtrącił Jack Howler, przyglądając się z zaciekawieniem bałaganowi na biurku – Wtedy, gdy szedłeś do Malfoya. Zresztą, po raz piąty dzisiejszego dnia.
- Piąty? – Potter wydawał się przez chwilę roztargniony na wzmiankę o Draconie Malfoyu – Nie, na pewno nie – dodał z powątpiewaniem.
- Piąty – wytknęła mu Dawson – Bo tyle razy musiałam cię kryć, gdy przylatywał „Stary” z krzykiem o to, gdzie jesteś.
- Nieważne – ich szef machnął niecierpliwie ręką – Przyniosłem coś, żebyśmy się nie nudzili przez noc. Zajmijcie się tym, ja muszę…
- Zaraz – przerwała mu Lilith, jedna z najmłodszych w zespole. Za plecami ich zwierzchnika cicho skrzypnęły drzwi i do środka wsunęła się rudowłosa postać – W jakim sensie mamy się tym zająć?
- Przeczytać – uściślił nieco zirytowanym głosem Harry – To jest komplet zaległych dokumentów, spraw, wykroczeń i rozpoczętych, ale niezakończonych dochodzeń w sprawach śmierciożerców. Przeczytajcie, posegregujcie, spróbujcie pozamykać niektóre sprawy i napiszcie raport. Oczekuję go jeszcze przed świtem.
Niezwykły rozkaz powitała pełna konsternacji cisza i zaskoczone spojrzenia współpracowników.
- No co? – spytał odruchowo.
- Echem – odchrząknęła przybyła rudowłosa dziewczyna, która wsunęła się wcześniej do pokoju, tuż za Potterem. Cecylia była jedną z dłuższych stażem Aurorek. Pracowała w „Trzynastce” już od dobrych siedmiu lat, słynęła z ambicji, kreatywności i niezwykłej skuteczności. Mogłaby wiele osiągnąć, miała nawet zadatki na Szefa Biura Aurorów, niesamowite wyczucie precyzji, doświadczenie, znajomość zaklęć i niestety, cięty język, który zamykał jej drogę do kariery. Cecylia potrafiła być wredna, złośliwa, uparta i wykłócała się nawet z samym Ministrem Magii, któremu podpadła zaraz na samym początku – Rozumiem, że to jest alternatywa tego, jak spędzimy dzisiaj Wigilię?
- Alternatywa? – zdziwił się Potter – To jest jedyna propozycja, jaką mam do zaoferowania. Posiedźcie dzisiaj nad tą stertą, a jutro…
- Właśnie zabiłam cię śmiechem – Cecylia podeszła i wzięła do ręki grube tomiszcza, przyglądając im się z obrzydzeniem wypisanym na twarzy – Skąd to wygrzebałeś. To liczy sobie chyba z piętnaście lat!
- Dwadzieścia – poprawił ją odruchowo Harry – Leżało na dnie szafy i właśnie to znalazłem.
- Skoro leżało to tyle lat i nikt się tym nie zainteresował – Dawson i Will ruszyli się od biurek i podeszli do Pottera. Wzięli do rąk zakurzone księgi – To nie zainteresuje i teraz.
Jedna z ksiąg, za pośrednictwem Willa, poszybowała w stronę kubła na śmieci. Zanim Harry zdążył zaprotestować, już leciała za nią druga i trzecia. Kosz na śmieci otworzył się, wchłonął książki, połknął i beknął - Co wy…? – zaczął, zaszokowany, ale Cecylia nie dała mu dojść do głosu.
- Tak, wiemy, szefie – pokiwała głową – Okazaliśmy niesamowitą wręcz niesubordynację, powinniśmy być ukarani i znaleźć się w raporcie do Ministerstwa, ale tak szczerze, to w tej chwili mam to gdzieś.
Harry patrzył na swoją drużynę, jakby nie mógł się zdecydować, co ma właśnie zrobić.
- Nie będziemy przecież spędzać Wigilii przy zakurzonych archiwalnych aktach, jeszcze nie zwariowałam – Cecylia otworzyła drzwi, sięgnęła i wtaszczyła do środka coś wysokiego, zielonego i kłującego – Choinka – oznajmiła dumnie, patrząc po zdziwionych i zachwyconych kolegach.
- Widzę – wydusił z siebie Harry – Ale co zamierzasz z nią tu robić?
- Jak to, co?! Ubrać! – przecież jest Wigilia, nie? Jutro święta, wielka wyżerka, prezenty, ciepło ministerialnego ogniska… – Cecylia patrzyła po nich rozpromienionym wzrokiem – Żyć, nie umierać!
- Święta… - zaczęła niepewnie Dawson, a potem jej twarz rozjaśnił uśmiech – Och, urządzimy tu sobie świąteczną kolację? Na dyżurze? Ubierzmy drzewko? Mamy ozdoby? Bombki? Pokaż bombki, pokaż!
- I ciasto cynamonowe – męska część zespołu wydała okrzyki radości – I jemioła! Prawdziwa, kosztowała mnie trochę, ale nieważne. Powiesimy ją sobie i… Cholera, zwiędła!
- Ale tylko trochę! Pokropi się ją wodą i będzie jak nowa, zobaczysz!
- Prezenty! Lilith, dla ciebie żółte skarpety. Puchońskie! Wiem, że nie lubisz, ale tylko takie były dostępne w jedynym otwartym sklepie naprzeciwko. Nie obrazisz się, prawda?
Will doszedł do wniosku, że może ten wieczór nie do końca jest stracony. Narzeczona, zrozumie, a on spędzi dzisiaj czas znacznie przyjemniej, niż myślał. Ale Harry Potter wciąż stał niezdecydowany i patrzył niemal bezradnie jak szare, ponure Biuro Aurorów jest przystrajane, na złączonych biurkach pojawia się biały obrus i świąteczne potrawy. Choinka, już ubrana, lśniła blaskiem setek płomyków zawieszonych na niej świeczek. A Potter przyglądał się temu z miną nieszczęśliwego szczeniaka.
Will już dawno uznał, że szef „Trzynastki” to fenomen. Potrafił być świetnym, skutecznym w walce Aurorem, chwalonym przez „górę”, twardym w negocjacjach, brawurowym a akcji. Ale gdy dopadała go proza zwykłego, codziennego życia, nie bardzo wiedział, co może z nią robić. Miało się wrażenie, że to go przerasta. Dziewczyny uważały to za słodkie.
- Nie możecie – Harry odchrząknął, ściągając ku sobie spojrzenia współpracowników – Musimy pracować. Pełnić dyżur! A co będzie, gdy nastąpi niespodziewany atak śmierciożerców?
- Na Ministerstwo? – spytała Dawson nieufnie.
- Gdziekolwiek – warknął niemal.
- Nie nastąpi – Cecylię ledwo było widać spod góry prezentów, które rozkładała pod choinką – Śmierciożercy też mają święta.
- Tak, ale…
- Nawet Czarny Pan wie, że oderwać śmierciożercę od świątecznego stołu to nietakt. Poszliby z nim, ale mocno by im się naraził.
Harry nie wyglądał na przekonanego.
- Ale co jeśli nastąpi – upierał się – Założę się, że Boże Narodzenie nie jest dla nich przeszkodą!
- A ja założę się, że jest! – uparła się Cecylia.
- Merlinie! – Lilith, najmłodsza stażem, patrzyła po nich zdegustowana – Zakładacie się o to, czy Sami – Wiecie – Kto dokona masakry, czy nie?
Harry się zmieszał, ale Cecylia nie wydawała się tym przejmować.
- Zboczenie zawodowe – wzruszyła ramionami – Normalka. Przyzwyczaisz się.
Harry Potter westchnął, popatrzył po świętujących już kolegach i przeczesał ręką włosy. Will zauważył, że jego szef robi tak zawsze, ilekroć czuje się zmęczony, lub sfrustrowany. Na jego młodej twarzy było już kilka zmarszczek, czoło nigdy się nie wygładzało. A na głowie pierwszy siwy włos. Chociaż Harry nie skończył jeszcze dwudziestu siedmiu lat.
- Idę do Malfoya – oznajmił niespodziewanie i wstał.
- Szefie! – zawołał za nim Jack Howler, próbując przełknąć zbyt duży kawałek ciasta cynamonowego na raz – A słyszał szef o najnowszym zarządzeniu? Minister podpisał w końcu wyrok! Zostanie wykonany jutro rano!
Harry Potter zamarł z ręką na klamce. Był blady.
- Nnnie… - wydusił z siebie – Nie słyszałem.
- Skurczysyn dostanie wreszcie za swoje! – rechotał Howler, plując okruszkami ciasta – Od dawna mu się należało!
Harry wyglądał, jakby zrobiło mu się niedobrze.
- Muszę iść – mruknął i trzasnęły za nim drzwi.
„To się musi kiedyś skończyć”, pomyślał Will, wymykając się za nim, niezauważony. Od dawna wiedział, że jego szef ma totalną obsesję na punkcie Dracona Malfoya. Zawsze nienawidził śmierciożerców, jego niechęć wzrosła jeszcze, gdy trzy lata temu zginęli Ronald i Hermiona Weasleyowie z dwojgiem dzieci. Wtedy już nic nie było w stanie powstrzymać Harry’ego Pottera, by szedł tropem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Z wesołego, wspaniałego przyjaciela, którego William wręcz uwielbiał, zmienił się w zgryźliwego, trawionego obsesją zemsty, przedwcześnie postarzałego Aurora – pracocholika. Zerwał ze swoją narzeczoną, Ginny Weasley na tydzień przed ślubem i przestał bywać już w Norze. Każde jego słowo i myśl dotyczyła Lorda Voldemorta, a takie pojęcia jak „czas wolny”, „quidditch”, „miotła”, czy „latanie” znikły z jego słownika. Przypadkiem wiedział, że słynna Błyskawica leży, porastając kurzem, za szafą, w małym mieszkanku Pottera, w którym on sam starał się przebywać jak najrzadziej. Harry Potter, odkąd zostali zamordowani jego przyjaciele mógł mówić już tylko o Voldemorcie. Drużyna często słyszała jak mówi do siebie „Ostatni, został ostatni Horkruks”. Nie mieli pojęcia, o czym mówi, a on nigdy nie chciał im powiedzieć.
Miesiąc temu Aurorzy dorwali Dracona Malfoya, jednego z najbardziej zaufanych i najmłodszych śmierciożerców. Chcąc wyrwać od niego tyle informacji, ile tylko się da, umieszczono go w podziemiach Ministerstwa. Ale Malfoy niewiele im zdradził i Minister w końcu stracił do niego cierpliwość, zgadzając się wobec niego na pocałunek dementora. Will wiedział, że jest to nie po myśli Pottera. Cała „Trzynastka” wiedziała, że Potter prowadzi własne dochodzenie, starannie skrywane i przed „Starym” i przed samym Ministrem. Chodził do Malfoya noc w noc, próbując się czegoś od niego dowiedzieć. Will domyślał się, że ma to związek z „ostatnim Horkruksem”. Ale tak jak Ministerstwo nie odniosło sukcesów w swoich śledztwach, tak samo nie odniósł go i Harry.
Will skradał się za swoim szefem, próbując pozostać niezauważonym. Zobaczył, że Potter otwiera żelazne drzwi i wnika do środka. Zawahał się i przylgnął do ściany.
Czekał.

*
Na zgrzyt otwieranych drzwi Malfoy odwrócił się od ściany. Jego lśniące nigdy, blond włosy, teraz zwisały w tłustych strąkach wokół twarzy. Był brudny, wychudzony, pobity, nosił liczne ślady od zaklęci klątw. Ale jedno pozostało w nim niezmienione. Sarkazm.
Harry odchrząknął.
- Wesołych Świąt – powiedział niezręcznie.
Malfoy parsknął.
- Na Merlina, Potter, mówisz mi dziś to po raz szósty – wytknął mu – Ja wiem, że mój nieodparty urok osobisty wabi cię tu na dół, ale daj mi od siebie czasami odpocząć.
- Eeee… - Harry się zająknął.
- Jak zawsze elokwentny – Malfoy wstał z barłogu, który służył mu za spanie i zbliżył się do Harry’ego. Harry spiął się w sobie, cofnął i krążyli ostrożnie wokół siebie – Obaj wiemy, czego chcesz, więc wyduś z siebie swoją prośbę i spadaj.
- Malfoy, ja muszę wiedzieć, gdzie on jest – nalegał Harry – Musisz mi powiedzieć, gdzie jest ten cholerny Horkruks. To jest ważne dla czarodziejskiego świata.
- Dla czarodziejskiego świata – powtórzył z uśmieszkiem Malfoy – Wiesz, gdzie go mam. Tak samo jak oni mają mnie i ciebie.
- Mnie? – Harry wydawał się oszołomiony.
- Ciebie – poświadczył śmierciożerca. Wciąż krążyli wokół siebie. Mimo tygodni zamknięcia w ciemnej, ciasnej klitce, wciąż zachował grację i lekkość ruchów. Harry’emu przywodził na myśl polującego drapieżnika – Myślisz, że kim będziesz, jeśli uda ci się w ogóle pokonać Czarnego Pana? Sądzisz, że ucałują ci stopy i wyniosą pod niebiosa? Zdechniesz gdzieś pod płotem.
- Możliwe – Harry zacisnął pięści, by nie krzyczeć z frustracji – Powiedz, gdzie on jest. Tylko ty to wiesz.
Malfoy patrzył na niego przez chwilę uważnie, a ironiczny uśmieszek nie schodził mu z ust.
- Co jest, Potter? – spytał wreszcie – Coś się zmieniło. Zwykle tu przyłaziłeś, zawracałeś mi głowę, ja ci kazałem spadać i szedłeś z powrotem. Twierdziłeś, że masz czas i kiedyś to ze mnie wyrwiesz. Nagle tego czasu już nie masz?
- Nie, do cholery, nie mam! – wybuchnął Harry, nie mogąc się powstrzymać – Minister podpisał papiery! Jutro mają przyprowadzić dementora!
Pożałował swoich słów z chwilą, gdy je wypowiedział. Malfoy stał przed nim blady i wściekły i niespodziewanie Harry zaczął się bać.
- Ty draniu! – wrzasnął tamten i rzucił się na Harry’ego – Ty cholerny draniu!

*
Will odkleił się od ściany korytarza i postąpił kilka kroków do przodu. Harry jakoś długo nie było widać. Jego pobyt w celi zajmował więcej czasu, niż zwykle. Zawahał się, nie mogąc się zdecydować, czy ma jeszcze poczekać, czy już wzywać posiłki. Mimo że znał swojego szefa i wiedział, że nie da sobie zrobić krzywdy, czuł niepokój.
- Dziesięć minut – mruknął do siebie – Dziesięć minut i wchodzę.

*
Harry odkrył, że nie może się ruszać. Stał przy ścianie, jego plecy drapały o chropowatą powierzchnię, a Malfoy trzymał ręce na jego gardle i przyciskał swoim ciałem. Nie miał możliwości ucieczki.
- Co robisz? – wydusił, chwytając go za ramiona i próbując od siebie odsunąć.
Ale Malfoy nie poruszył się nawet ani o milimetr.
- Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? – wysyczał – Jutro? Tuż przed wizytą dementorów? Czy może wcale?!
- Puść mnie! – Harry próbował go odepchnąć, ale niewiele mu to dało.
- A niby dlaczego? – spytał nagle Malfoy, jego głos opadł o oktawę, Ślizgom niemal mruczał i wzbudził nieokreślony dreszcz w Harry’m – Czyżby ci się coś nie podobało? To dziwne, bo od miesiąca tu chętnie przychodzisz i jakoś ci to nie przeszkadzało.
- Odwal się – wydyszał Harry, próbując ratować się ucieczką.
- Nie tego chcesz – zamruczał Malfoy, a jego ręka, spoczywająca dotąd na klatce piersiowej Harry’ego, zsunęła się w dół.
Znacznie w dół.
Harry wydawał się przez chwilę sparaliżowany, a potem szarpnął się gwałtownie.
- Niegrzeczny Auror - dłoń Ślizgona wsunęła się teraz za pasek spodni Harry’ego i ten spanikował – Zaprzeczasz temu, co oczywiste? Co teraz zrobisz? – przygryzł płatek jego ucha.
Odpowiedź nadeszła w głośnym wrzasku, przechodzącym niemal w skowyt. Było to jedno tylko słowo.
- WILLIAAAAM!

*
William zamarł w pół kroku swojego marszu wzdłuż korytarza. A potem zadziałał instynkt Aurora i chłopak ruszył biegiem przed siebie. Dopadł do żelaznych drzwi, odrzucił sztabę i wpadł do środka. Jego oczom ukazał się widok Harry’ego, szarpiącego się w uścisku Malfoya.
- Ty draniu! – Will nie myślał. On działał.
Dopadł do walczącej ze sobą, jak mu się zdawało, pary, chwycił śmierciożercę i odrzucił w tył. W ślad za nim poleciało zaklęcie.
- Atakujesz Aurora, śmieciu? – wrzeszczał na leżącą postać – Spróbuj ze mną, a zaśpiewasz inaczej!
- Will, nie! – Harry chwycił go za rękę, w której ten trzymał różdżkę – Zostaw go! Idziemy!
- Ale…
- Idziemy! – Potter już ciągnął go w stronę wyjścia – Will, proszę! – słyszał błagalny ton w jego głosie - Zrób to dla mnie!
Will wyszarpnął ramię z uścisku swojego szefa, ale nie atakował więcej śmierciożercy, który leżał skulony pod ścianą.
- Potter! – Malfoy patrzył na nich, spod splątanych włosów – Nie masz już czasu.
Harry przystanął z ręką na skoblu.
- To, czego szukasz jest pod podłogą w Malfoy Manor. Znajdź wizerunek smoka na posadzce i poproś go, żeby cię wpuścił. Tylko postaraj się nie rozbić wszystkiego marmuru, bo moja matka się załamie.
Harry patrzył na niego, nieco oszołomiony.
- Dziękuję – powiedział i zamknął za sobą drzwi.
- Szefie – zaczął Will, gdy wchodzili do windy – Myślę, że…
- Nic nie widziałeś, Cormac! – zaczął ostro Potter – Słyszysz?!
- Kiedy ja naprawdę nic nie widziałem – mruknął Will, unikając wzroku swego szefa.
- Nikomu o tym nie rozpowiadaj! – ciągnął wzburzonym głosem Harry – Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś, rozumiesz?!
- No dobra – burknął.
Przez resztę jazdy windą obaj milczeli. Była to niezręczna cisza, w rodzaju tych, które panują, gdy dotychczas bliscy sobie ludzie, nagle nie mają sobie nic do powiedzenia. Jednakże Will został zmuszony, by otworzyć usta, gdy zobaczył, że Harry Potter nie wysiada wraz z nim. Chciał, by razem wrócili na świąteczną ucztę, ale jego szef miał inne plany.
- Nie idziemy? – spytał nieufnie.
- Nie… - Harry Potter nie chciał spojrzeć mu w oczy – Ja dalej pójdę sam. Pozdrów ode mnie dziewczyny.
- Ale gdzie pan idzie? – Will nie mógł tego zrozumieć. Było jasne, że musiało to być coś ważnego, skoro Potter opuszcza posterunek. Nie wyobrażał sobie tylko, co by to mogło być.
- Na spotkanie z ostatnim Horkruksem – westchnął Auror, znajomym gestem przeczesując włosy –A potem… - zawahał się – Zobaczę, gdzie Voldemort spędza Gwiazdkę.
Oczy Willa wyglądały jak spodki.
- Eeee… A nie woli pan spędzać jej z nami? – wydawał się dość zbulwersowany.
Harry Potter uśmiechnął się tak jakoś smutno i niemal bezradnie.
- Są rzeczy, które muszę zrobić sam, Will – Harry nacisnął guzik windy, która miała go zawieźć aż do atrium – A jutro… jutro chyba nie będę mógł być obecny przy egzekucji – szybko wytarł kąciki oczu – Powiedz mu, że…
- Komu? – zdziwił się Will.
- Malfoyowi! – warknął niemal tamten – Więc… powiedz mu, że…. że… - przełknął z wysiłkiem ślinę – że doceniam to, co dla mnie zrobił…
„Nie no, czegoś takiego jeszcze nie grali” – przemknęło przez głowę zaskoczonemu Willowi.
- i… no...- Potterowi wyraźnie brakowało słów – będę za nim tęsknił.
Will zamrugał oczami, jak gdyby sądził, że się przesłyszał.
- Powiedz mu to! – Potter patrzył na niego twardo – Jutro! Przed egzekucją! Zapamiętaj to, co on powie mnie, by mi powtórzyć, a potem o wszystkim zapomnij!
Will chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył. Drzwi windy zasunęły się ze zgrzytem i winda ruszyła w górę. Harry Potter wyruszał samotnie w ciemną, zimną noc, pchany powinnością, targany wątpliwościami i wyraźnie nieszczęśliwy. Tutaj czekało na niego ciepło Biura Aurorów i dziewczyny z ciastem. Ale wzgardził tym, pamiętając jedynie, by koniecznie przekazać kilka słów jakiemuś przegranemu śmierciożercy. O nich nawet nie wspomniał.
- Wesołych świąt, szefie. Gdziekolwiek będziesz – mruknął Will do drzwi windy, a potem odwrócił się i odszedł.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin