Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst J [Mikołaj] *my-chan*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:11, 01 Sty 2008    Temat postu: Tekst J [Mikołaj] *my-chan*

<center>Tekst J</center>

<center>Zaproszony z prezentem</center>


Wraz z początkiem grudnia Lucjusz Malfoy otrzymał list, a gdybyśmy mieli być bardziej dokładni: otrzymał zaproszenie na Wigilię.

<center>Mamy, wraz z kolegą, zaszczyt zaprosić pana, Lucjusza Malfoya,
na uroczystą kolację wigilijną w miłym i ciepłym gronie,
mającą odbyć się w prywatnych komnatach hogwarckiego Mistrza Eliksirów o północy.
Uprasza się także, szanownego pana, o natychmiastową odpowiedź przez sowę, która niniejszą wiadomość dostarczyła oraz o herbatnik dla pierzastego posłańca.
Liczymy także na przyniesie skromnego prezentu dla wyżej wymienionego Severusa Snape’a.
J.P. wraz z przyjacielem. </center>


Po parokrotnym przeczytaniu treści zawartej w nietypowym zaproszeniu, Lucjusz zmarszczył brwi, przeczytał po raz ostatni wiadomość, spojrzał przenikliwie na sowę, jakby ona miała mu wyjawić, co oznaczają inicjały „J.P”. Zwierzę jednak uparcie siedziało na jego biurku, pohukując, co chwilę. Domagała się herbatnika wspomnianego w liście i odpowiedzi, którą zamierzała dostarczyć do tajemniczego nadawcy.
Pierwszą myślą Lucjusz było wysłanie gorącego podziękowania i zapewnienia, że owszem pojawi się na Wigilii u Severusa. Oczywiście odpowiedź zaopatrzona byłaby w szereg złośliwych uwag i kilka zdań krytyki związanej z niezorganizowanym działaniem, nieprzemyślanymi decyzjami, złym doborem słów, wzmianka o niewłaściwym doborze pergaminu, kończąc na łagodnej sugestii, że należałoby wpierw zawiadomić gospodarza, iż w jego domu zamierzają wyprawić tak znakomita ucztę. Lucjusz doskonale znał się na wysyłaniu zaproszeń, odpowiednim doborem wszystkich, nawet tych najmniejszych szczegółów. Starannie wybierał rodzaj atramentu, ale nie należy zdradzać sposobów jakie wykorzystywał Lucjusz do zwabiania gości. Jeżeli sami zainteresowani wiedzieliby, jakie to sztuczki wykorzystuje pan Malfoy, moglibyśmy się narazić na odpowiedź ze strony rzeczonego czarodzieja, a wszyscy dobrze wiemy, jak pan Malfoy postępuje z ludźmi, którzy mieli nieszczęście wejść mu w drogę, mieszając się w starannie ułożony plan.
Następnie, kiedy przyjrzał się uważniej szaro-brązowej sowie, stwierdził, że nie warto poświęcać czasu głupim żartom ucznia z Hogwartu, który w swojej małej zemście, jak domyślał się Lucjusz, postanowił wykorzystać także jego.
Kiepski pomysł.
Jeżeli myślał, że uda mu się szanowanego członka czarodziejskiego świata, wciągnąć w dziecinną zabawę, bo innego słowa nie potrafił użyć w odniesieniu do tak mało wyrafinowanego przedsięwzięcia, to się przeliczył. Postanowił konsekwentnie ignorować i nie zwracać najmniejszej uwagi na wiadomości od „J.P.”. Nie miał nawet na tyle odwagi by podpisać się pełnym imieniem i nazwiskiem. I on oczekiwał poważnego traktowania z jego strony?
Pomyślał, że należałoby porozmawiać o tym a Severusem, którego jak sam ze zdziwieniem stwierdził, nie widział już jakiś czas. Nie miał zamiaru trwonić czasu na rozmyślanie o tak bezsensownych sprawach, jak odwiedziny u przyjaciela.
Śpieszył się na spotkanie z ministrem Knotem. Zamierzali po raz kolejny omawiać sprawę cudownego odzyskania mocy przez Voldemorta, którą uznano za niesmaczny żart Harry’ego Pottera. Lucjusz cieszący się pełnym zaufanie ministra, wykorzystując ten fakt, skutecznie utwierdzał ich w tym przekonaniu. Na własne oczy widział Czarnego Pana w pełni sił. Rzucającego nawet Cruciatusy na prawo i lewo, nie oszczędzając nawet swojego wiernego sługi. Jakże mu tego brakowało. Pomyślał wtedy ironicznie. Tych nie przespanych nocy, kiedy to jego pan zwoływał zebranie swoich najwierniejszych Śmierciożerców, aby opowiedzieć im o swoich planach, mających na celu zlikwidowanie mugoli nieświadomych istnienia magii i czarodziei. Obiecując, że kiedy tylko to uczni, oni jako jego sługi, otrzymają od swego pana, należną im za trud i wysiłek nagrodę.
Lucjusz wstępując w szeregi Śmierciożerców kierował się swoimi przekonaniami. Wiarą w bezużyteczność mugoli i w dzieci, które z magią nie mające nic wspólnego, uczęszczały do Hogwartu. Zaślepiony nienawiścią, czujący jedynie pogardę dla ludzi plamiących dobre imię swoich przodków, darzących przyjaźnią, zaufaniem ludzi, którzy przed wiekami zabijali ich bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Nazywali szatanami i czarownicami. Sługami diabła. W Hogwarcie - szkole stworzonej tylko z myślą o czarodziejach gnębionych przez niedowiarków, zabijanych ze strachu przed możliwościami jakie niesie ze sobą magii, niekiedy z zazdrości! Miejsce gdzie mogli czuć się bezpieczni. Ale wbrew ty wszystkim wielkim słowom, Lucjusz gardził także, tymi którzy po śmierci Voldemorta, tymi pochodzącymi, jak on, ze starych, szlachetnych rodów, bali się go. Nieżyjącego tyrana. Na sam dźwięk jego imienia, trzęsły im się ręce, źrenice powiększały, a zimny pot spływał z czoła. Lucjusz nie wypowiadał głośno swojego zdania na ten temat, sam obawiając się coraz bardziej realnego powrotu ich pana. Zostawmy jednak przeszłość pana Lucjusza Malfoya i skupmy się na raczej na sowie i liście, który ze sobą przyniosła.
Przegonił ją, nie dając jej ani przysmaku, ani wiadomości, którą mogłaby dostarczyć. Ptak odleciał niezadowolony przez szeroko otwarte okno w gabinecie Lucjusza, zamieniając się z początku w niewielki punkcik na widnokręgu, aby w końcu rozmyć się we wschodzącym słońcu. Wyszedł z gabinetu, mając niejasne przeczucie, że ta sama sowa pojawi się jeszcze w jego domu.
Dla Lucjusza Malfoy data ta nie miała wielkiego znaczenia. Kolejne święta, które spędzi z rodziną milcząc przy stole, by następnie wysłuchać opowieści Dracona i następowała ta, według Lucjusza, ważna chwila, zakończenie kolacji, udanie się do swojego gabinetu, wyjście po godzinie. Od trzech lat stało się to dla niego tak zwyczajne, jak wszystko inne. Nie widział w tym niczego złego. Musiał po prostu opuści rodzinę i przemyśleć kilka ważnych spraw. A Wigilia była jednym z tych nie licznych dni w roku kiedy dostrzegał błędy jakie popełnił. Można by to nazwać swego rodzaju rachunkiem sumienia. Zadziwiające jak ktoś tak stanowczy, chłodny, opanowany i zapatrzony w siebie jak głowa rodziny Malfoy’ów może się zmienić w jedną noc, by później, po pryśnięciu tej jednej magicznej chwili, ponownie stać się sobą. Tym sobą, którym pragną go widzieć inni.
Ludzi znający Lucjusza widzieli go jako surowego ojca, traktującego ozięble syna i żonę. On zaś nie zamierzał wyprowadzać ich z błędu. Był jednak powód który sprawiał, że pan Malfoy nie zamierzał wychowywać syna tak, jak on był wychowywany. Ale przeszłość Lucjusza zostawmy na inną okazję, ponieważ teraz w ciemnym lochu, pewien cyniczny nauczyciel czyta właśnie wiadomość dostarczoną przez niewielką sówkę, która szczęśliwa z dostarczenia listu, usiadła na oparciu jego fotela, by zaraz ponownie wzbić się w powietrze i pohukiwać z radości.
Severus Snape natomiast ze złośliwym uśmiechem na twarzy obiecał sobie, że jeżeli znajdzie autora dostarczonego przez sówkę listu, poczęstuje go trucizną jak zmyślą, że delikwent, już nigdy więcej nie będzie próbował z niego żartować. Nie mając bynajmniej na myśli Eliksiru Słodkie Snu. Nie domyślał się nawet kto był autorem listu, a trzeba dodać, że znał go doskonale, czasami żałował tej znajomości. Bardzo żałował i chętnie wymazałby ją ze swojej pamięci.

Od chwili, kiedy pan Malfoy i pan Snape otrzymali zaproszenia na zorganizowaną w prywatnych komnatach Mistrza Eliksirów, Wigilię, minęły trzy tygodnie. Lucjusz szybko zapomniał o głupim dowcipie. Spędzał mało czasu w domu, wiedząc, że zbliżające się święta to doskonała okazja, aby przekonać czarodziejski świat, że opowieści Harry’ego Pottera o powrocie Voldemorta to tylko zwykła plotka. Ludzie nie zamierzali o nim myśleć w dniu, kiedy jedynymi zmartwieniami powinna być: źle ubrana choinka czy za mało spieczone potrawy na wigilijnym stole a zwłaszcza bark upragnionych prezentów pod choinką.
Skupiając się na wypełnianiu zadania nie zauważył, że zaplanowana Wigilia ma odbyć się za niespełna dwanaście godzin, które to zmienić mają wiele w dalszym życiu Lucjusz Malfoya.

Pamiętacie „Opowieść wigilijną” Dickensa? A duchy pojawiające się kolejno w czasie jednej nocy, chcące uzmysłowić Ebenezerowi, że jeżeli dalej będzie postępował w taki sposób, jak dotychczas, umrze samotny, opuszczony przez rodzinę i przyjaciół? Jak myślicie czy pojawienie się „duchów Dickensa” w rezydencji pana Malfoya, mogłoby wpłynąć na jego zachowanie? Sprowadzić na właściwą drogę? Cóż jednak da czarodziejowi, na co dzień obcującemu z duchami pojawienie się trzech zjaw, które mają mu pokazać jego przeszłość, teraźniejszość pewnej szczególnej osoby i przyszłość, która nie wątpliwie nastąpi o podjęciu przez Lucjusz pewnych decyzji?
Teraz jednak przyjrzyjmy się pewnej rodzinie podkreślającej, że należy do nielicznych już rodów w żyłach, której płynie czysta krew. Rodzinie, która w czasie przygotowań do świąt, postanowiła wybrać się do Hogsmeade, by tam zakupić podarunki dla najbliższych.

Nim to jednak nastąpiło, Lucjusz Malfoy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Pierwsze podejrzanie padło na skrzata domowego, który mimo wyraźnego tłumaczenia, że nie należy mu przeszkadzać w jego jedynym azylu, czyli gabinecie, postanowił załamać niepisaną zasadę tego domu. Pan Malfoy zamierzał je kiedyś spisać, ale dochodząc do wniosku, że skrzaty i tak nie umieją czytać, odłożył ich mozolną pracę na inną okazję. Może nawet zleci to Draconowi w ramach kar, mających nauczyć go dyscypliny i cierpliwości. Tak to zdecydowanie był dobry pomysł.
Otworzył drzwi z chłodnym spojrzeniem skierowanym na miejsce, gdzie powinien stać skrzat domowy. Powinien. Powinien stać i trząść się przed nim, a najlepiej iść i uderzyć w coś lub o coś głową. Chwilami Lucjuszowi brakowało Zgredka. Skrzat nie zapukał do drzwi, nawet nie znajdował się przy nich.
Ledwo Lucjusz zdążył uchylić je nie znacznie, do gabinetu wpadła sowa. Trzepotała skrzydłami, prawie uderzyła Lucjusza w głową, by następnie usiąść spokojnie na jego biurku. Mężczyzna obserwował ją przez chwilę. Zmarszczył brwi. To ta sama sowa, która kilka tygodni wcześniej wleciała przez jego okno. Przerwała mu wtedy studiowanie kilku tomów, czytanych dla relaksu. Stracił wtedy równowagę i o mało nie uderzył głową o własne biurko.
Widocznie miała już to w zwyczaju.
Nie spuszczając z niej wzroku zamknął drzwi i wygodnie usiał na swoim krześle czy biurku. Sowa natomiast siedziała bez ruchu, skrzywiając jedynie łepek, kiedy starała się zrozumieć co pan Malfoy zamierza jej przekazać, patrząc na nią pełnym wściekłości wzrokiem. Kiedy Lucjusz zamierzał ją przegonić, zauważył, że podobnie jak wcześniej sowa, przyniosła list.
Niezrażeni, chcieli ciągnąc w nieskończoność tę głupią zabawę? Niedoczekanie. Tym razem zamierzał od razu spalić list. Wyciągnął różdżkę z kieszeni szaty, wycelował w kopertę, już wypowiadał zaklęcie, kiedy sowa ponownie wzbiła się w powietrze. Kiedy po kilku minutach uspokoiła się, ponownie usiadła na blacie, zasłoniętym przeróżnymi pergaminami i książkami, czasem kilku set stronicowymi, innymi razem opasłymi tomami, gdzie tytuły starannie nakreślono złotą farbą. Wskazywała dzióbkiem list.
Lucjusz poddał się. Poddał się sowie. Jak to musiało wyglądać!
Zaczął czytanie o samego końca, upewniając się, że podpis „J.P” też tam jest.

<center>Prosiliśmy pana o natychmiastową odpowiedź, a pan tymczasem nie dość, że nie nakarmił sowy, to jeszcze przepędził ją bez odpowiedzi na nasz list. Zdajemy sobie sprawę, że mógł pan to uznać za żart, nie dziwimy się temu. Zapewniamy jednak, że powinien pan zastanowić się czy nie zapomniał pan o pewnej szczególnej dacie. Dwudziestego czwartego grudnia mija dwadzieścia lat. Rozumie pan, co chcemy przez to powiedzieć? Obietnica złożona dobremu przyjacielowi powinna pana zmotywować do działania. Nie zamierza pan chyba jej złamać? To nie byłoby uczciwe wobec pana Severusa Snape’a, nie sadzi pan?
Ułatwiliśmy panu zadanie. Zorganizowaliśmy Wigilię. Zaprosiliśmy profesora Snape’a. Nawet kupiliśmy dla niego prezent, który powinien pan odebrać w Hogsmeade. A pan, co robi? Zaniedbuje nie dość, że przyjaciela, bardzo bliskiego przyjaciela, to w dodatku straszy pan naszą sową.
Ponawiamy naszą prośbę o natychmiastową odpowiedź. Tym razem nie musi pan karmić naszej sowy. Zadbaliśmy o to zanim ją wysłaliśmy.
J.P. wraz z przyjacielem. </center>


Z początku uznał to za żart.
Zgoda.
Potem utwierdził się w przekonaniu, że smarkacze, którzy ten list napisali są albo tak sprytni, że odszukali coś na Severusa, albo zwyczajnie, przez przypadek, trafili w dziesiątkę. Ignorując jeszcze kilka innych teorii, postawił na tę ostatnią. Przypadkiem napisali „bliski przyjaciel” zapewne myśląc, że to jakiś rodzaj dożywotniej przyjaźni na dobre i złe. Zabawni są. Nawet nie zdają sobie sprawy jak wiele ten „bliski przyjaciel” dla niego znaczył... Bo to przecież był jego...
Tym razem także nie odpisał. Sowa nie zadowolona z przedłużającego się braku reakcji, świadczącej o jakiejkolwiek chęci odpisania na dostarczony przez nią list, wyleciała obrażona. Zapewne domyśliła się, że jej nie otrzyma, nawet jak będzie siedzieć z nim do późnej pory nocnej.

- Pamiętałby, że łączyło mnie coś więcej z Lucjuszem? W końcu miałbym w tym dobrowolny lub nie, ale udział byłby udziałem – stwierdził z rezygnacją w głosie Severus, mając nadzieję na szybkie pozbyć się stąd, znaczy z jego sypialni, natrętnych gości. Zmęczony ciągłymi utarczakami słownymi, które nie bądźmy skromni były jego specjalnością. Trafił na godnych siebie przeciwników, doskonale zorientowanych w słabych i mocnych punktach swojego profesora. Znani w całej szkole kawalarze, kochający psikusy, konstruktorzy przeróżnych wynalzaków majacych utrudnić życie innym, gdy oni zadowoleni z osiągniętego celu, śmialiby się w najlepsze.
Już kiedy Severus zobaczył ich, stojących przed nim z uśmiechami, jakie prezentrowali swoim przyszłym ofiarom, wiedział. Wiedział, że popełnił największy błąd w życiu. Siedząc spokojnie, przyglądajac się poczynaniom swoich gości, pogratulował sobie zdolności przewidywania własnego zachowania. Mimo młodego wieku, był w stanie trafnie ocenić jak bardzo poirytowany, później wściekły, a na końcu zrezygnowany będzie pod koniec dnia. Nie oczekiwał jedynie, że jako najgorsze zjawy pojawią się ONI. Każdy w życiu popełnia błędy, niestety, niektóre z nich mają to do siebie, że wracają do ciebie, kiedy najmniej się ich spodziewasz.
- Nie jest wykluczone, że zapomniał ci o tym powiedzieć. – odparł z uśmiechem na twarzy chłopak, stojący na palcach, próbujący zawiesić jemiołę. Trochę zwiędłą jemiołę, zauważył Severus. - Mógł też wymazać twoją pamiętać, żebyś potem nie próbował czegoś na nim wymusić. Wiesz jak to jest z tym arystokratami – stwierdził pewnie jeden z gości Mistrza Eliksirów. Zwracał się do niego na „ty”, co z początku ich bliższej znajomości było, powodem częstych kłótni, ale w końcu Severus przestał zwraca uwagę na zaczepki słowne, w których bracia byli naprawdę dobrzy. Robili to już odruchowo. Nie chodziło im o zdenerowanie profesora. Traktowali go jak znajomego. Dobrego znajomego.
Odłóżmy, jednak sprawę bliższej znajomości pana Snape’a z bliźniakami, a zwrócmy uwagę na dalszą rozmowę, toczącą się w zaciszu hogwarckich lochów.
- Jeżeli już o tym mowa, nie widzieliście gdzieś mojego ciasta cynamonowego? – zapytał drugi z gości, na szczęście dla Severusa znacznie cichszy i mniej dociekliwy. Widocznie doskwierał mu głód. Severus widział placek, ukryty w jednej z przegródek w swoim biurku. Patrzył nawet na niego, ale co on będzie im ułatwiał sprawę? Chciał zobaczyć co wyniknie ze sprzeczki bliźniaków. Zapewne będzie widowiskowa. Jak każda.
Jak widać zdążył już dośc dobrze poznac obu delikwentów, spędzających u niego coraz to większą liczbę szlabanów. – Zgłodniałem, a nie wiem gdzie je ostatnio położyłem. Wiecie moja mam piecze pyszne ciasto cynamonowe.
- Nie musisz mi mówicć. Bo tak się składa, że wiem coś na ten temat. – Odczekał drugi z braci, chwilę nasłuchując. Gdy wreszcie usłyszał głośny jęk oznajmił, z uśmiechem na ustach: - Zjadłem je.
No i zaczęła się kłótnia.
Severus jedynie prychnął nie mając zamiaru wszczynać już dziesiątej kłótni, która i tak skończyła się jego przegraną. Znali go za dobrze, może nawet lepiej niż on ich?

Trzeci list Lucjusz otrzymał tuż przed wyjściem z domu. Przyniósł go skrzat domowy, szybko znikając mu z oczu.

<center>Lucjuszu!
Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatni raz do ciebie pisałem. Ty również nie dawałeś znaku życia. Chyba nie zamierzasz tak zakończyć tego wszystkiego? Spodziewałbym się chłodnego opanowania, kiedy mówiłbyś: Koniec. Nawet zimnego uśmiechu na twoich wargach, ale żebyś tak po porostu zakończył to wszystko? Bez listu, wyjaśnień czy odwiedzin?

Severusie, zachowujesz się jak zdradzona panna, która w swojej naiwności sądziła, że spędzę z nią resztę życia, codziennie obdarowując ją czułymi słówkami i zapewnieniami, że tak kocham ją nadal. Nie sądziłem, że potraktujesz naszą przyjaźń tak poważnie. Wybacz, ale nie zamierzam kończyć, czegoś, czego nie było.

Czegoś, czego nie było? Zapewne sprawia ci radość, że odpisuję. Masz się, z czego pośmiać, lecz chciałbym ci przypomnieć o pewnej obietnicy. Wiesz, co się stanie, jeżeli ją złamiesz?

Wierzysz, że za dwadzieścia lat nadal będzie żył na świecie jeszcze jakiś, mugol? Nasz pan skutecznie się z nimi rozprawi. A teraz bądź łaskaw nie zawracać mi głowy. Mam inne obowiązki niż pocieszanie cię. </center>


List przywoływał wspomnienia. Bolesne wspomnienia. I pewien fakt, a raczej wydarzenie, o którym zapomniał. Gdyby nie znał tak dobrze Severusa, pomyślałby, że to jego sprawka, bo przecież tylko oni o tym wszystkim wiedzieli. Oni dawaj. Nikt więcej.
Znał go jednak za dobrze, by sadzić, że to jego sprawka. To by było... za mało... złośliwe? Podstępne? Perfidne?

Udał się wraz z synem do Hogsmeade, żeby kupić prezent jemu i Narcyzie.
- Muszę jeszcze iść coś załatwić, jeżeli chcesz możesz tu na mnie poczekać, jeżeli nie idź gdzieś, ale masz tu być za godzinę. Rozumiesz? – zapytał syna, kiedy już skrzat domowy obładowany prezentami nie miał siły, by dalej nieść pakunki. Chodzili po sklepach już drugą godzinę. Lucjusz szukał prezentu. Wyjątkowego prezentu.
Dla Narcyzy.
Dla ukochanej żony...
Tak to sobie tłumaczył, choc w niesioneym przez skrzata stosie paczek o najróżniejszych kształtach, wielkości i ciężaże, znajdowało się wiele niespodzianek, którymi zamierzał obradowac żonę i syna. On potrzebował prezentu dla kogoś innego. Nie zamierzał go kupowac w towarzystwie Dracona. Mimo wszytsko był on jego nauczycielem. A on, Lucjusz, był szczęśliwym mężem. Mężem, który miał wiele grzeszków na sumieniu, a jednym z wyżniejszych był niepozorny, zaniedbany profesor, lubujący się w faroyzowaniu Ślizgonów i dręczeniu Gryfonów. Zwłaszcza jednego. Szczególnego ucznia.
Lucjusz podejrzewał czasami, że Severus momentami jest zbyt cyniczny i okrutny dla Pottera. Za bardzo. Zupełnie jakby się starał utrzymac pozory i zwyczajnie przedobrzył.
Może to jedynie wyobraźnia Lucjusz podpowiada mu niestworzone historie, bo sam tęskni za tym draniem, który celowo dwadzieścia lat wcześniej wpędził go w beznadziejne, nieuzasadnione i uciążliwe poczucie winy, ciągnące się za nim do teraz.
- Tak, ojcze – usłyszał i zobaczył jak chłopak się oddala.
Zdziwiony patrzył jak chłopak odchodzi. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież powiedział mu iż ma do załatwienia bardzo ważną sprawę, zbywając go jak zwykle półsłówkami.
Skrzat położył pakunki na ławce stojącej pod jedną ze ścian sklepowych. Lucjusz spojrzał na niego, otwierając usta, aby go zbesztać. Zamarł, widząc, że na samym środku ulicy stoi ktoś ubrany w czerwony frak, zapewne zaczarowany na ten kolor i macha. Rozejrzał się, ale najwidoczniej przebrany mężczyzna machał właśnie do niego. Miał nadzieję, że to przez przemęczenie widzi ludzi, których nie ma. Nie sądził, że można wyglądać tak dziwnie. W pierwszej chwili pomyślał, że jakiś mugol znalazła się przypadkiem w niewłaściwym miejscu, dostając się z jakimś czarodziejem do Hogsmeade, ale mężczyzna szybko rozwiał jego wątpliwości. Szybkim krokiem zbliżył się do niego i uścisnał mu dłoń, potrząsajac nią tak energicznie, że pan Malfoy miał wrażenie, jakby jego ramię miało być zaraz wyrwane i to zupełnie przez przypadek.
- Witam pana! Zapewne pan Lucjusz Malfoy? Jest pan bardzo znany w magicznym świecie. Zapewne szuka pan prezentu dla najbliższej osoby? Doskonale pana rozumiem. Teraz wśród tych wszystkich, przeróżnych wybuchających zabawek, najnowszych modeli mioteł, nie jest pan w stanie znaleźć jakiegoś prezentu dla najbliższej osoby. Mylę się? – zapytał mężczyzna szczerze zaciekawiony. Może wyglądał dobrodusznie i miał jak najlepsze chęci, ale trafił na niewłaściwą osobę. Lucjusz nie miał najlepszego zdania o ludziach zaczepiajacych go na ulicy, w dodatku wyraźnie spouchwalających się z nim, zupełnie jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Skandal.
Prosty człowiek, nie mający pozycji, wpływów, nazwiska ani, co wynikało z wcześniejszych faktów, również pieniędzy, zagaduje go. I w jeszcze twierdzi, że nie potrafi wybrać prezentu. Kompletny brak wychowania. Jakie wychowania? Przecież ten człowiek nawet nie umiał się ubrac, a co tu dopiero mówic o znajomości jakiejkolwiek etykiety czy grzeczności, takich jak chocby przedstawienie się za nim podbiegnie się do obcego i zagadnie.
- Lucjusz z obudzoną miną spoglądał na mężczyznę, starajac się mu przerwac opowieśc o żonie, której to własnie kupował prezent i zupełnie przez przypadek, oczywiście Lucjusz wierzył w ten cudowny zbieg okoliczności, rozpoznał go pośród tłumu innych czarodziei robiących tego dnia zakupy. Przeszywajacy wzrok mówiący jasno i wyraźnie, że nie zamierza kontynuowac konwersacji, jeżeli tak można nazwac zaistniała sytuację.
- Jestem w stanie zrozu... – przerwał mu głośny wybuch śmiechu. Wargi pana Malfoy’a same wygieły się w sposób, który można nazwac, zdegustowaniem. Jeżeli tylko zamknięmy jedno oko za drugie zasłonimy.
- Ale ja mogę panu pomóc, panie Malfoy. – ciągnął zakłopotany czy onieśmielony milczeniem rozmówcy. - Mam dla pana znakomity prezent. Znaczy miałem go dąć żonie, która zapewne czeka na mnie w domu uzbrojona w różdżkę. Mówię panu, proszę pana, że to twarda i uparta kobieta, ale serce ma ze złota. Zresztą nie tylko serce...
- Czy mógłby pan... – spróbował ponownie Lucjusz, ale i tym razem został zignorowany.
- ... zresztą nie tylko serce ma ze złota, powtarzam panu i zapewniam, że mówię szczerą prawdę. Przypadkiem zaczarowała sobie nogę do kolana. Teraz jest cała ze złota, zanaczy noga nie żona, jakby zona była ze złota, to już dawno bym na niej zarabiał zamiast wysłuchicac tego przecudownego jazgotu, połączonego z naczyniami śmigajacycmi mi koło ucha za każdym razem kiedy wspominam o jej... prypadłości. Już dawno byśmu dali sobie z tym radę, ale niestety żona nie pamięta, co to było za zaklęcie...
- Wie pan...
- ... próbowaliśmy już wszystkiego, ale nic nie działa. Zupełnie jakby już miała mieć do końca życia taką nogę. Biedna kobieta, od tamtej chwili wiecznie chodzi zdenerwowana i rozdrażniona...
- Nie interesuje mnie...
- ... a stało się to już dwadzieścia lat temu. W noc poprzedzającą pierwsze z świąt Bożego Narodzenia. Rozumie pan?
Lucjusz zupełnie nie zwrócił uwagi na podkreślane przez mężczynę daty. Gdyby tylko posłuchał choc przez chwilę co chce mu przekazac komicznie ubrany czarodziej. Bo to był czarodziej. Potężny czarodziej.
- Nie, nie rozumiem i nie obchodzi....
- Ale pewnie pana to nie interesuje. Domyślam się, że pan ma swoje problemy. Zatem dam panu ten prezent i poszukam innego. Panu zapewne się bardziej przyda – wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki pakunek. Lucjusz zastanawiał się dlaczego obcy człowiek oferuje mu kosztowny, no dobrze może nie tak do końca kosztowny, prezent i nie oczekuje niczego w zamian. Pan Malfoy zapewne żadałby zapłaty, sowitej zapłaty. Naturalnie nigdy nie zdecydowałby się na sprzedaż cennego prezentu obcemu, nawet tak wpływowemu jak on sam. No może gdyby był bardziej zanany i miał znajomości, które pomogłyby Lucjuszowi, zastanowiłby się poważnie nad swoimi zasadami, w końcu są po to, żeby je łamac.
- Nie zamierzam od pana brać żadnego prezentu. – zaprzeczył.
Myśląc na tym trochę dłużej i uwzględniając strój, zachowanie i pierwsze wrażenia jakie na nim wywarł mężczyzna w czerwonym fraku, doszedł do wniosku, że jest on po prostu niespełna rozumu. Inaczej mówiąc jest znacznie bezpieczniejszy od podluzującego się czarodzieja mugolskiego pochodzenia. Jego intencje można przewidziec. Tak przynajmniej zdawało się Lucjuszowi.
– Nie interesuje mnie także że ma pan ochotę obdarować nim żonę. Mnie nie potrzebny jest prezent. Tym bardziej pański prezent. – podniósł głos, rozpaczliwie starając się jasno i dobitnie wytłumaczyć przebranemu w czerwony frak mężczyźnie, z czarnym paskiem i bytami z niezdarnie przyklejoną białą brodą i dziwną czapką, a końcu, której Lucjusz rozpoznał biały pompon, że nie chce dalej z nim rozmawiać, mimo najszczerszych chęci mężczyzny. Gdyby tylko pan Malfoy odkrył, że wszystkie późniejsze wydarzenia rozpoczęły się od tego jednego wydarzenia. Zapoczątkowało ono serię żanujących incydentów i to własnie on miał zagrac w nich główną rolę. A wszystko przez jednego smarkacza, który po zerwaniu zamierzał się na nim zemścic. Srogo zemście.
- Ależ proszę się nie martwic, ja już znalazłem dla niej prezent, ten miała być tylko taką zasłoną Bo wie pan, panie Malfoy, ona lubi dostawać prezenty. Zawsze ją tym potrafię udobruchać. Pamiętam nawet...
- Nie zamierzam słuchać tych bezmyślnych historii i brać od pana czegokolwiek, więc niech pan da mi spokój i idzie do swojej żony! – zdenerwowany Lucjusz spojrzał na zdziwionego mężczyznę, Ten zamiast wybuchu złości, po krótkiej chwili szoku, uśmiechał się do niego ciepło i ponownie podjął przerwany temat.
- Ja pana rozumiem. Pan to tak jak ta moja nieszczęsna żona. Zdenerwowany przez te święta. Ja panu dobrze radzę niech pan po rodzinnej Wigilii da to bliskiej osobie i powie, że to specjalnie dla niej. Ucieszy się, zobaczy pan.
Postanowił sobie, już na początku ich rozmowy, że nie będzie urządzał scen. Miał wielką nadzieję, że szybko się go pozbędzie. Mężczyzna powinien poczuc się uważony jego trafnymi uwagami. Cisnąc w niego piorunami z oczu, odwrócic się na pięcie, prychnąc i będąc jeszcze w zasięgu jego wzroku, mamrotac klątwy pod jego adresem. Na ludziach pokroju Weasley’ów takie metody osnosiły zaskakujące rezultaty. Sam nie spodziewał się tak dobrych efektów. Nie dażył ich krztyną szacunku, ale nie tylko ich, wszytskich, który czuli w stosunku do mugoli i szlam coś innego niż nienawiśc i pogardę czy chęci zniszczenia każdego przestawiciela tego gatunku.
Jakkolwiek nie próbowałby odejść, nie mógł. Za każdym razie, kiedy powtarzał „dla bliskiej osoby”, w Lucjuszu wzbierało poczucie winy. Nie uzasadnione poczucie winy zaznaczał, przekonując samego siebie. Nie zrobił nic, co zraniłoby Narcyzę. Ani Dracona.
Dlaczego więc tak denerwowały go opowieści tego człowieka?
Poza oczywistą stratą czasu.
Miało ochote zapytac tego człowieka co powinien zrobic, żeby naprawic swój błąd. Chciał prosić o radę, jakby wierzył, że on mu jej udzieli i jeżeli będzie postępował zgodnie z jego przestrogami, uda mu się uciec o dręczącego go od tylu lat poczucia winy.
Kiedy ponownie spojrzał na mężczynę, kończył właśnie ostanie zadanie. I czekał na jego odpowiedź.
- Zgadza się pan?
- Oczywiście, że się nie zgadzam. Co za niedorzeczny pomysł! – udawał poważnego, jednak sam nie wiedział, czemu zaprzeczał. I chyba nie powinien zaprzeczać, bo mężczyzna uśmiechnął się serdecznie. Zdecydowanie nie powinien zaprzeczać.
Uśmiech przeznaczony dla niego, bo nie wątpił, że miał to być sposób na poprawienie mu paskudnego nastroju, z którym, według niektórych, się urodził. A co za tym idzie możne się go pozbyc. Poprawdzie nigdy się nie starał być szczególnie miły, jeżeli nie widział w takich zabiegach korzyści. Uśmiech przywiłujący obraz Dumbledore’a, miał w pewnym momencie wrażenie iż lada chwila zostanie poczętowany cytrynowym dropsem. Absurd! Niedorzecznosc!
- Tak. Spodziewałem się tego. – usłyszał Lucjusz. - Wiedziałem, ze pan jest porządnym człowiekiem i nie pozwoli marnować się temu pięknemu prezentowi.
- Słucham?
- No przecież się pan zgodził nim zaopiekować?
- Nie, nie zgodziłem się na nic!
I bez słowa pożegnania, poszedł na miejsce spotkania z Draconem. Ani mu w głowie pożegnania, wytłumaczenia albo co gorsza zgodzenia się na irracjonalne propozycje.
Zobaczył jednak, że chłopak z kimś rozmawia. Był to, jak zauważył Lucjusz, Harry Potter. Zapewne zaraz się pokłócą. Brakuje jeszcze tylko jakiegoś widowiska. Nie potrzebnie zabierał go ze sobą. Powinien był go zostawić w domu. Miał w tym momencie na myśli syna, gdyż jakby odczytując jego myśli skrzat spuścił pokornie głowę.
Zbliżył się do nich. Nie zdążył jednak zareagować, a jego jedyny syn leżał już na ziemi. Nie upadł od ciosu zadanego przez Pottera. Z prostego powodu. Chłopak nie zdążył unieśc nawet ręki, nie mówiąc o zadaniu ciosu. Dracon stanął na kawałku zamarzniętego lodu, a gdy próbował się cofnąć po groźbach Pottera - przewrócił się. Lucjusz postanowił interweniować.
- Co ty wyprawisz? – zawrócił się do syna. – Wstawaj natychmiast. A pan Potter, zapewne wie, ze grożenie różdżką innemu uczniowi jest zarobione? – Harry spojrzał na niego, przepełnionymi nienawiścią oczami.
Czyżby nie przyzwyczaił się do złośliwości Severusa? A może teoria o celowej zjadliwości Mistrza Eliksirów rzeczywiście nie miała miejsca. No przynajmniej z przyczyn, o których myślał pan Malfoy?
Potter chciał odejść, ale Lucjusz go zatrzymał.
- Nie zapomniałeś o czymś, chłopcze? – podał mu różdżkę i zwinięty kawałek pergaminu, na którym, jak zdążył zauważyć, niczego nie było.
Kiedy Harry zniknął w jednym ze sklepów, Lucjusz groźnie spojrzał na syna.
- Jesteś głupi? Zaczepiać Pottera na ulicy? I w dodatku wszczynając bójkę?
- Przepraszam ojcze.
- Idziemy! – nakazał Lucjusz. Zatrzymało go w miejscu niespodziewane szarpniecie za szatę. Obejrzał się za siebie, a kiedy nikogo nie zauważył, spojrzał w dół by dostrzec niewielki kawałek materiału przyczepiony do jego płaszcza. Spojrzał groźnie na skrzata idącego cały czas za nim, zamierzając wyładowac na nim złośc, jako winowajcę, ale on również wpatrywał się w materiał wielkimi zdziwionymi oczami.
One wszystkie udają niewinne, a kiedy nie patrzysz próbują cię zniszczyć. Tak właśnie oceniał skrzaty domowe Lucjusz. Knujące zawsze i wszędzie stworzenia, które tylko czyhały na okazję do zgładzenia swoich panów.
Do głowy by mu nie przyszło, że to nie skrzat najpierw pociągnął za szatę, a później upuścił fragment swojego lichego ubrania. Jeżeli w ogóle można tutaj mówic o ubraniu.
- Co to ma być? – zapytał doskonale znając odpowiedź. Skrzat spojrzał na niego wielkimi oczami i pokręcił głową, a kiedy Lucjusz nie zareagował, powiedział:
- Prezent, który pan przyjąć od dziwnego człowieka... – wymamrotał skrzat, a pan Malfoy i zainteresowany całym wydarzeniem syn, ledwie go usłyszeli. Zapewne przez fakt iż na ulicy panowała wrzawa. Wiedział, że syn patrzy na niego z niedowierzaniem, ale nie zwrócił na niego większej uwagi. Przyglądał się czemuś, co jak utrzymywał skrzat, miałoby być prezentem, który sam uczepił się jego szaty. Sam.
Oczywiście. Dostał nogi i wskoczył mu na płaszcz, wczepiajac się wielkimi, ostrymi szponami w materiał. Skrzat srogo pożałuje tego kłamstwa. Niech tylko wrócą do domu.
- Twierdzisz, że ten strzęp żyje?
Stał przed nim żywy, dygoczący dowód na teorię o ograniczoności umysłowej skrzatów. Dodajmy potwierdzający, niezaprzeczalnie tę teorię.
- Ależ tak. Pan przyjmować prezent. Wyrzucić go potem do kosza, ale prezent uparty i wrócić, i uczepić się szaty pana... – małe stworzenie nie wiedział jak się wytłumaczyc. Szybko opowiadało o wydarzeniach, nie mających prawa zaistniec. No bo gdyby naprawdę miały miejsce, to przecież Lucjusz by pamiętał, prawda?
- Jak to uczepić się pana? – zapytał zdziwiony Dracon, wyjmując te słowa z ust ojca.
- Prezent powiedzieć, że musi być dostarczony, więc nakazał się przynieść panu...
- I ty go przyniosłeś?
- Nie! – oburzył się skrzat, kuląc po sobie uszy. Wiedział, że taki wybuch nie ujdzie mu płazem. Lucjusz nie zamierzał go uderzyć. Stał prosto. Nie reagował, dopiero kiedy usłyszał głos za sobą obejrzał się i dostrzegł mówiący pakunek, który z ledwością trzymał się jego szaty. Trudno było jednocześnie mówić i za pomocą ust utrzymać się na płaszczu pana Malfoy’a.
- Nie wyzywaj tego biednego skrzata, bo sam powinieneś mnie nieść. Jestem ważny, może nie dla ciebie, ale dla bliskiej ci osoby, więc podciągaj rękawy i zabieraj mnie stąd! – krzyknął niespodziewanie prezent. Świadkowie zdarzenia nie byli w stanie wydusić z siebie słowa. Mówiący prezent, utrzymujący, że należą mu się jakieś szczególne prawda, nie było czymś zwyczajnym, nawet w tak niezwykłym świecie jak ten.
- Ten prezent mówi, słyszałeś?
- Słyszałem!
- Nigdy nie spotkałem takiego prezentu, a ty?
- A jesteś pewny, że to prezent?
- No pewnie, że on mówił! Sama słyszałam!
- On wygląda jak jakiś kawałek szmaty.
- Może to ten mały skrzat coś mu zrobił?
- Ale jak prezent może domagać się praw?
Słuchał szeptów i rozbawionych głosów, sprzeczających się, czy to mówił kawałek materiału, który przybrał kształt owiniętego w niego przedmiotu, czy ktoś podłożył głos, by zażartować sobie z kupca, a sprzedawca w zamian chował się za najbliższym budynkiem obserwując efekty swojego przebiegłego i pomysłowego planu.
Podobne pytania nawiedziły Lucjusza. Dzień zapowiadał się wspaniale. Miał wybrać się na zakupy do Hogsmeade. Wstał z łóżka i miał przeczucie, że ten dzień nie będzie tak przeciętny jak inne, ale nie sądził, iż będzie przypominał absurdalny sen.Choc sny z reguły były pełne absurdów, to ten przekraczał wszelkie granice. Zupełnie jakby śniły mu się koszmary i nie mogł się z nich obudzić. Wprawdzie Lucjusz nie wierzył w coś takiego jak koszmary czy złe duchy, ale wystarczająco dużo widział, żeby domyślić się, że maczały w tym wszystkim palce jakieś duchy. Złe duchy.
Był człowiekiem myślącym racjonalnie. Wiele razy to podkreślał. Upierał się przy tym tak mocno, że w końcu przekonał sam siebie. Oczywiście człowiekiem myślącym racjonalnie, ale wychowanym w czarodziejskim świecie. Należałoby zwrócić uwagę na ten istotny szczegół gdyż rzeczywistość, w której samopiszące pióra, spadające z nieba ciepłe płatki śniegu czy namioty, w których mieściły się komnaty rodem z francuskiego dworu, nie były niczym nadzwyczajnym. Mówimy oczywiście o punkcie widzenia przeciętnego mugola.
Zamiast skupiania się na nieznajomości mugolskich zasadach, normach czy kulturze i zwyczajach przez pana Malfoy’a, zwróćmy natomiast uwagę na dalsze wydarzenia tego zakręconego dnia.
Skupmy się najlepiej na obecnym problemie pana Malfoya. Dziwnym i tajemniczym prezencie. Gdyby patrzeć na sytuację z innego punktu widzenia, można by go nawet nazwać doręczonym prezentem. Zupełnie jakby całą sytuację zaplanowała specjalnie do tego powołana grupa albo agencja, mająca za zadanie zebrać przy jednym stole jego i Severusa.
Lucjusz czerwienił się coraz bardziej, co zapewne było nie tylko przejawem złości, jak i wstydu z powodu zaistniałej sytuacji.
Podniósł prezent i odczytał karteczkę przyczepioną do brudnej wstążki. Widniały na niej jedynie dwie literki, ale tak jasno mówiące dla kogo przeznaczony jest ten podarunek.
„S.S.”
Ile osób znał z takimi inicjałami? Zwłaszcza bliskich osób, których imiona i nazwiska zaczynały się na literkę „S? Gdyby rzeczywiście był człowiekiem myślącym racjonalnie stwierdziłby z całą pewnością, że to czysty zbieg okoliczności. Ale w tym momencie nie byłby w stanie powiedzieć o sobie, że jest człowiekiem działającym i myślącym logicznie. Zwłaszcza kiedy zamierzał prowadzic dyskusję z mówiącym kawałkiem szmaty, jakimś cudem obdarowany ustami. I chyba zamierzał je wykorzystać jak najlepiej, bo nie zamykał ich nawet na sekundę. Nie pozwalał się zastanowic nad odpowiedzią.
Zwrócił się do prezentu. Poważym i wyiczonym tonem powiedział:
- Nie życzę sobie żadnych scen na ulicy.
Nie był do końca pewien czy dyskusja na ulicy z trzymanym w dłoni skrawkiem materiału, jest dobrym pomysłem, dlatego szybko schował hałaśliwy, gadajacy bez przerwy przedmiot do kieszeni. Wcześniejsze próby wyrzucenia, zniszczenia, spalenia, podarcia czy w końcu oddania prezentu jego właścicielowi nie powiodły się. Mężczyzna ubrany na czerwono z białą, długa brodą zniknął.
Kiedy szli ulicą, szykajac kominka, którym mogliby dostac się do domu za pomocą proszku Fiuu, Dracon patrzył na ojca pełen niedowierzania. Domyślał się, że wyglądał jakby zupełnie stracił rozum. Nie dziwił się synowi, który na pierwszy rzut oka szedł z nim, odsunął się parę kroków w bok i stopniowo zwalniał. Dyskretnie dając znać ojcu, ze dopóki rozmawia z tym czymś, on się do niego nie przyznaje. Zapewne Dracon nie zauważył tego, delikatnie rzecz ujmując, uderzającego podobieństwa albo postanowił je zignorowac. Całą drogę złorzecząc na sprawcę całego tego zamieszania. Domyślił się, że to ten sam człowiek, który przyzyłał mu najpierw zaproszenie, a później list.
Wrócili niebawem do domu, gdzie Narcyza oznajmiła, że za godzinę kolacja będzie gotowa.

Opowiedziana wcześniej sytuacja wydarzyła się naprawdę w życiu Lucjusz
Malfoya. Miała miejsce dokładnie dwudziestego czwartego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. Draco Malfoy nigdy nie wspomniał o tym matce, ale obaj dobrze wiedzieli, jak zareagowałaby na to Narcyza. Śmiechem. Sam Lucjusz Malfoy po pierwszych chwilach złości, przyznał, że dokonana na nim zemsta nastoletniego chłopaka była zabawna. Niestety to co działo się później, już nie przywołało na usta owego kawalarza uśmiechu. Nie takiego rodzaju śmiechu.
Jednym słowem Severus Snape był zadowolony, spełniając doskonale obowiązek każdego szanującego się Ślizgona.

Rodzinna kolacja państwa Malfoy’ów to przede wszystkim wyuczone gesty i grzeczności. Milczenie było czymś równie naturalnym jak oddychanie. W czasie posiłku nie rozmawiało się ze sobą. Kiedy nadchodził czas rozdawania prezentów, atmosfera przybierała naprawdę rodzinny wymiar. Jeżeli w rodzinie państwa Malfoy’ów można było kiedykolwiek mówic o rodzinnej atmosferze.
Draco opowiadał o nowych niesamowitych przygodach Potter i o faworyzowaniu przez dyrektora Gryfonów. Lucjusz coś wiedział na ten temat. Draco często wracał do tego jak niesprawiedliwie są traktowani. Mówił też o ciągłych kłopotach jakie sprawia Potter. Nie było praktycznie zadania kiedy by nie nawiązał do Złotego Chłopca Gryffindoru, jak często mawiał Severus.
Prawie przez całą kolację Lucjusz myślał tylko o nim i tym niedorzecznym pomyśle spędzenia z nim całego wieczoru, a raczej nocy. Nie chciał przyznać, że obawia się tego spotkania. Obiecał sobie, że jeżeli dowie się kto to wszystko wymyślił, doprowadzi go rozprawy, w której zostanie skazany na spędzenie wielu lat w Azkabanie. Nawet jeżeli to będzie jakiś smarkacz. Powtarzał to sobie jak formułkę, którą ma wygłosi przed dużą publicznością i chce być pewien, że nie pomyli choćby literki. Wszystko miło być idealnie.
Kolacja minęła szybko, kiedy Narcyz skończyła swoja krótką relacje z całego roku, nazwaną przez nią samą „podsumowaniem roku”, podobnie jak Lucjusz, który jednak nie dzielił się z rodziną swoimi wnioskami, zamiast tego wolał udać się do swojego gabinetu.
- Musze już iśc. Wybaczcie.
I zostawił ich samych.
Wszedł do gabinetu, w którym czekała na niego TA SAMA sowa Z LISTEM od TEJ SAMEJ osoby, która rano przypomniała mu, że jest zaproszony na uroczystą kolację. Lucjusz zgrzytnął zębami. Znowu się zaczyna. Spojrzał mimowolnie na zegarek i zobaczył, że za kilka minut wybije dwudziesta pierwsza. Nawet jeżeli chodziło o kolację z Severusem, z której najwidoczniej nie zdoła się wykręcic, to przecież ma się ona odbyć dopiero o północy, zostało,więc jeszcze kilka godzin. Wyszarpnął list z dzióbka sowy i zaczął czytać, tym razem rozpoznając charakter pisma Severusa. Kiedy spojrzał na podpis, także widniało tam nakreślone starannie imię i nazwisko: „Severus Snape”.

<center>Zaplanowałem perfekcyjna zemstę. Nie powiniem zdradzac Ci szczegółów, jakoże jesteś podowem i celem, przez który w ogóle o niej pomyślałem, ale zapewne większym ciosem będzie dla Ciebie, że nie domyśliłeś się, ze to ja. Przypomnij sobie wydarzenia dzisiejszego dnia – najgorszego dnia w Twoim życiu.
Nie wątpię w złośc jaką teraz czujesz do mojej osoby i zimnego opanowania z jakim starasz się przyjąc te słowa. Nie zamierzam jednak poprzestac na tym co przeżyłeś ostatniego popołudnia. I nie, nie jest to koszmarny sen, o ile w ogóle wiesz co to znaczy mieć koszmarne sny. Nie zdradzę Ci szczegółów, powiem jedynie, że jeżeli nie zmieniłeś się od naszego rozstania i nadal patrzysz na mnie i na nasz, nazwijmy to związek, tak jak patrzyłeś przed dwudziestu laty. Czekają Cię jeszcze trudne chwile.
Zapewniam Cię.
Severus Snape. </center>


Nigdy nie sądził, że jest do czegoś takiego zdolny. Do zemsty owszem. Do skutecznej zemsty jak najbardziej. Do niezwykle skrypulatnej skutecznej zemsty trwającej lata jak widac również. Ciekawe co przygotował na zakończenie wieczoru.
W Lucjusz obudził się słaby promyczek satysfakcji, tłumionej skutecznie przez gniew. Nie zarejestorował obecności ten kłującego uczucia zawodu i jednocześnie radości z osiągnięcia celu. Celu obranego przed laty. Sprawic by Severus Snape nie zapomniał go na długie lata.

- Tak sądzisz?
- Przekonaliśmy go! Jestem tego pewien. Jak myślisz?
- Sądząc po waszych uradowanych minach, jestem pewien, że nawet nie wiecie czy list dotarł, a skoro nie wiecie czy dotarł, to w każdej chwili możecie zniknąć. Co niezmiernie mnie ucieszy, zważając na kłopotliwe sytuacje w jakie udało wam się mnie wpędzić. Bynajmniej...
- Snape jeżeli się nie uciszysz porozmawiamy inaczej – ton głosu jednoznacznie określił, że rozmówca nie jest zadowolony z odpowiedzi i nie zawaha się użyć skutecznych środków, aby uciszyć dalsze komentarze. Z doświadczenia wiedział, co powiedziec i zrobic, żeby Severus poczuł się zdezorientowany i dosłownie zabrakło mu słów.
- Cieszę się, że mogłem wam służyć cenną radą...
- Pożałujesz... – odparł z chytrym uśmieszkiem drugi z rozmówców, spoglądając niepewnie na towarzysza. Nauczyciel tym czasem wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu, wiedząc, że jego uroczy goście lada moment znikną. Wszak zaraz wybije północ. A to oznacza, że zamówienie nie zostało zrealizowane i otrzyma zwrot kosztów, co ważniejsze, nie wygłupi się przed Lucjuszem. I pomyśleć tylko, że kiedy był dzieckiem, zrobił tak głupią rzecz. Nie udało się odwołać raz złożonego zamówienia. Za co pluł sobie w brodę w każde święta wyczekując tych jednych jedynych. Tych, które jego zdaniem zrujnują mu życie.

Bez pukania wszedł do gabinaetu Severusa. Stanął przy biurku. Rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył. Na drzwiach nie było żadnego zaklęcia, który zatrzymałoby nieproszonego gościa. Nie poczuł także sprytnie uwolnionych ooparów trującego eliksiru, wchodząc do gabinetu. Coś podpowiedziało mu, że Severus ma kłopoty. I to nie on jest ich źródłem.
- Nareszcie się pojawił! Już myślałem, że będziemy musieli po niego iśc! – usłyszał dobiegający z sąsiedniego pokoju podniecony szept. Nie, nie podniecony, zdenerowowany.
- No przecież ci mówiłem, że szef się postara o załatwienie wszytskiego! – odpowiedział mu piskliwy głos. – A panu dziękujemy za skorzystanie z naszych usług, polecamy się na przyszłośc. – wygłościł wyuczoną mowę.
- A z nimi co mamy zrobic? – zapytał ponownie zdenerwowany głos. Lucjusz zbliżył się do drzwi i nadstawił ucho. Stojąc tutaj chwilę, może dowiedziec się wielu ciekawych rzeczy. Poczeka chwilę. Wszak cierpliwośc jest cnotą, jak udowodnił mu Severus.
- Zabieramy ich ze sobą, odczarowujemy, tłumaczymy się szefowi dlaczego użyliśmy Imperiusa i obrywamy za dobrze wykonaną robotę. Rozumiesz? – Lucjusz usłyszał ruch i jęk, jakby ktoś trafił przytomnośc, i usłyszł stłumione dźwięk, podobne wydawały bezwładne ciała uderzajace o kamienną podłogę pokrytą dywanem. Tak pomyślał pan Malfoy.
Zdążył zorientowac się, że gości Severusa zbliżają się do drzwi. W jednej chwili otworzyły się drzwi, a w drugiej kobieta, do której należał piskliwy głos i mężczyzna, drobny człowieczek z brązowymi włosami, przeplatanymi siwymi nitkami, stali obok siebie i patrzyli tępo na Lucjusza. Po ich obu stronach unosiły się ciała dwóch chłopców o płomienno rudych włosach. Zapewne dzieci Weasley’ów. Głowy zwisały im bezwładnie ku ziemi, podobnie jak tęce.
- Witamy pana. Miło, że pofatygował się pan aż tutaj. Nie byłoby jednak problemu, gdyby zechciał pan odesłac odpowiedź w trybie natychmiastowym. Zaoszczędziłoby to problemów tak jak i nam. A tak, mysieliśmy skorzytac z planu awaryjnego opracowanego przez tego pana tutaj – kobieta widoczeni tylko czekała na okazję, aby wygarnąc mu co sądzi o jego postawie. I przekonał się na własnej skórze, że nie jest w najlepszym humorze.
- Ja dodam od siebie tylko jedno. Nieźle mu pan zalazł za skórę – szepnął Lucjuszowi na stornie mężczyzna. Kobieta stała już w progu gabinetu, połączonego z sypialnią przez podwójne drzwi, ustawione tak, aby zmieścił się między nimi dorosły człowiek ze sporą nadwagą. Severus zawsze należał do tego rodzaju ludzi, którzy nie zasną spokojnie, dopóki nie upewnia się, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Albo przynajmniej ryzyko ataku jest minimalne.
Dopiero teraz Lucjusz zauważył leżącego na własnym łóżku Severusa, przykrytego pościelą i śpiącego w najlepsze. Starzejący się mężczyna uśmiechnął się do niego i mrugnął.
- Do moja żona, proszę pana – wskazał na kobietę, stojacą w progu z założonymi na piersiach rękami. – Urocza nieprawdaż? Złota kobieta. Oj, mówię panu. Tylko trochę nerwowa.
Lucjusz patrzył na niego z niedowierzaniem. To ona zaczepił go na ulicy, przebrany za jakiegos dziwaka w czerwonym stroju. – Przyniósł pan prezent? Namęczyliśmy się z nim. Równo o północy, dwadzieścia cztery godziny temu zaklęcie uaktywniło się i od tej pory nie przestawał gadac. Cudem namówiłem go, żeby siedział cicho, gdy spotkałem pana w Hogsmeade. Słowo daję, ten pan zna się na czarnej magii.
- Idziemy! Wybija północ. – krzynęła kobieta z sąsiedniego pokoju. Mężczyzna uśmiechnął się i odszedł. Lucjusz usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami. Severus poruszył się, a pościel zsunęła się z niego. Leżał i spał. Tylko dlaczego na sobie nie miał? Czyżby... Nie, to raczej nie możliwe. A może?
Lucjusz obejrzał się za siebie.
To nie możliwe. Spojrzał znowu na Severusa. Podszedł bliżej. Zamierzał chwilę, tylko małą chwilkę na niego popatrzec. W końcu tak długo go nie widział. Musiał przyznac, że już nie wygląda jak dziecko. Nic dziwnego, minęło przecież wiele lat. Lucjusz patrzył na niego, mierząc go całego. Nagle dręczące go poczucie winy, ulotniło się i decyzja została podjęta.
Położył prezent na stoliku obok łóżka, zdjął płaszcz i dyskretnie zamianieł drugą, miał nadzieję, pustą szafkę w krzesło. Przewiesił przez oparcie krzesła płaszcz i usiadł na nim. Oparł się wygodnie i czekał. Zegar za chwilę wybije północ. Wtedy Severus się obudzi. Zawsze miał płytki sen.
Lucjusz tymczasem patrzył na jego uśpioną twarz. Uśmiechał się. Naprawdę się uśmiechał. Kolejna osoba, która doszła do wniosku, że Severus jest człowiekiem tylko kiedy śpi. W dzień jest cynicznym draniem, któremu daleko do człowieka.
Zegar wybił godzinę dwanastą. Severus otworzył oczy i zamglnym od snu wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Zatrzymał wzrok na Lucjuszy, wykrzywiajacym wargi w kpiącym grymasie.
- Co tu... rob...isz? – uniósł głowę, by po chwili mogła upaśc a on spokojnie zamknał oczy przytulając do siebie poduszkę.
Albo się Lucjuszowi wydawało, albo Severus był pijany.
- Ja? Sam mnie zaprosiłeś. Znaczy nie osobiście, byłbyś raczej niemile widziany w moim domu, ale przez parę, która najwyraźniej pozwoliła ci się upic. Ile wypiłeś?
Severus nie odpowiedział. Patrzył półprzymkniętymi oczami na Lucjusza.
- Gdzie bliźniaki? – zapytał niemrawo. Pan Malfoy ledwie zrozumiał bełkot, jakim mówił Severus.
- Bliźniaki? Masz na myśli dzieciaki Weasley’ów? – chwila ciszy. – Zabrali ich.
- To... dobrze. Wsponiale... – zamierzał znowu zasnąc, ale Lucjusz w swojej nieopisanej dobroci nie zamierzał mu na to pozwolic. Wstał i poszedł do łazienki. Włożył ręcznik pod strumień wody wylatujący z kranu i wrócił do łóżka, znacząc drogę kropelkami wody zapadajacymi na ziemię z ręcznika.
Zamierzał w bardzo brutalny sposób, postawic Severusa na nogi.
Zatrzymał się nagle przy łóżku.
- On to robi specjalnie. – warknął do siebie Lucjusz, widząc leżacego przed nim, w dodatku niemal na wznak, przyjaciela. – Zemsta będzie słodka. Ciekawe czy zapamiętasz coś z tak dobrze przygotowanego rewanżu. Mam nadzieję, że tylko ten najmilsze chwile. Ja bynajmniej ich nie zapomnę. W końcu czekałem tyle czasu...
- Puchońska skarpetka... – mruczał Severus. – ... szmata... z ustami... wyłącz ją...
Nie wiedział dlaczego nazwał ją puchońską skarpetą, i wtedy Lucjusz przypomniał sobie o gadajacym worku, znaczy prezencie, leżącym na stole. Zupełnie o nim zapomniał. Aż dziw bierze, jak działało na niego nagie ciało Severusa. Był w stanie zignorować worek, którego głosu nie potrafił znieść przez ostatnie sześć godzin. I on miał mu teraz pozwolić spać?
- Ucisz się wreszcie.
- Najpierw podaj hasło. – prezent najzwyczajniej w świecie próbował się na nim odegrać i robił to w dość osobliwy sposób. Gadał. Nie można było tego nazwać mówieniem. Tak to zjawisko Lucjusz nazywał przez pierwsze pięć minut, gdy szedł ulicami Hogsmeade. Nie bywała skarpeta. Severus dobrze się spisał. Stwierdził cierpko pan Malfoy. Za dobrze...
I jeszcze żąda od niego hasła? Severusie, kiedy będziesz już trzeźwy, naprawdę utniemy sobie poważną rozmowę. Spisałeś się... Tylko czemu mnie musiałeś obdarować tym... tym... czymś...
- Hasło? Jakie hasło?
- Hasło inaczej zacznę śpierwac balladę do księżyca, choc kiebskie tu macie widoki. – podsumowały usta.
Lucjusz nie wiedział jakie może być hasło. Zaryzykował i powiedział:
- Puchońska skarpeta. – w komnacie zapadła cisz. Pan Malfoy zamierzał sobie pogratulować, i powrócić do przerwanej czynności, którą było rozpinanie szaty, kiedy usłyszał:
- Tak... Puchońska skarpeta jest w środku. Mogę ja pokazać, jeżeli nie wierzysz...
Lucjusz zmrużył oczy, posyłając mruczącemu coś Severusowi wściekłe spojrzenie.
Czy on choć raz nie mógłby ułatwić innym życia?
- Puchońska skarpeta nie jest hasłem?
- Nie. Zapewniam cię, że dobrze pamiętam, jak ono brzmiało. Możesz spróbować jeszcze raz, ja tym czasem pośpiewam sobie do... – chwila ciszy - ... może lepiej tylko zanucę, ostatnio od tego ciągłego powtarzania, że należy mnie dostarczyć, to tej i do tamtej osoby, zaczynam trącić czucie w ustach. Drętwieją mi! Ja nic nie czuję! Nie to nie może być prawda! Jestem jeszcze za młoda, znaczy młody! Jestem tylko starą skarpetką! Ja chcę się nacieszyć życiem! – zdenerwowany, słabnący głos wydobywający się z ust prezentu, ucichł. Pan Malfoy z zaciekawieniem przyglądał się, jak magiczne nici, bez pomocy igły, zaszywają otwór, wcześniej służący skarpetce za usta. Zorientował się także, nie bez zdziwienia, że za nic posłużyła poplamiona wstążka, wcześniej szeroka, teraz cieńsza od włosa.
Zbliżył się do szafki, ostrożnie, chcąc się upewnić, że worek już się nie odezwie.
Wyciągnął z niego skarpetę. Puchońską skarpetę. Spojrzał podejrzliwie na Severusa.
- To naprawdę była skarpeta? – zaśmiał się pod nosem. Śmiech ten jednak nie był tak zimny i zupełnie pozbawiony wesołości, jaki prezentował ludziom. W tym wyraźnie brzmiało rozbawienie.
Lucjusz kończył właśnie rozpinanie szaty, kiedy Severus mruknął:
- Pokaż bombki! Jak nie to zrywam z tobą.
Mówienie przez sen? Czego to on się o tobie dzisiaj nie dowiem, Severusie?
- A jednak pamiętasz moją małą obietnicę. Cóż, może kiedyś przyniosę ci mugolską bombkę wykonaną na zamówienie i z twoim imieniem. Może kiedyś... Zasłużyłeś sobie.
I pocałowął go delikatnie w usta.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez piorunia dnia Wto 18:20, 01 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin