Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst G [Mikołaj] *Tikula Amarie*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:21, 01 Sty 2008    Temat postu: Tekst G [Mikołaj] *Tikula Amarie*

<center>Tekst G</center>


Docisnąć spust

Powoli wypuszczał powietrze z płuc, obniżając jednocześnie pistolet. Przyrządy były już ustawione – muszka idealnie w szczerbince – wystarczyło wziąć się w garść i dociągnąć spust.
Tak, i właśnie tu był problem.
Seamus zacisnął zęby i zmrużył oczy, wciąż wpatrując się w przyrządy. Lufa w międzyczasie opadła mu o parę milimetrów, a muszka zaczęła kleić się do prawej strony. Zdesperowany zacisnął mocniej mały palec na rękojeści, ale niewiele to pomogło. Dopiero po chwili zauważył, że przestał naciskać spust. Zły na siebie wziął ostrożny oddech i jeszcze bardziej zmrużył oczy.
Szybka decyzja, pewność… To przecież nie powinno być takie trudne.
Rozległ się huk wystrzału.
– Finnigan, idioto!
Seamus westchnął, opuścił pistolet na pulpit i otworzył klapkę, zanim pozwolił sobie rozluźnić uchwyt na rękojeści. Po chwili poczuł nie–tak–znowu–delikatne uderzenie w tył głowy.
– Ała! – odwrócił się w stronę rozwścieczonej osoby, której piwne oczy ciskały teraz błyskawice.
– Co to do cholery miało być?! Miałeś oddać strzał, a nie stać i modlić się do tarczy!
– Przepraszam – burknął, pocierając obolałe miejsce. – Po prostu nie mogłem…
– Widoczny brak zdecydowania na strzał – wypluła Ewa. – Jeśli coś ci nie wychodzi, masz natychmiast odłożyć broń i odczekać pięć minut przed następnym przyłożeniem się do strzału. I po jakie ciężkie nieszczęście mrużysz oczy? Jeżeli dobrze nie widzisz, kup sobie okulary, do cholery!
Seamus starał się nie przewracać wyraźnie oczami i odniósł sukces. Odwrócił się z powrotem w stronę pulpitu i otworzył swój notes, po czym pod aktualną datą wpisał bardzo starannie „brak zdecydowania na strzał”.
Nawet nie przywoływał tarczy – wiedział, że zawalił, poza tym postanowił darować sobie kolejny wybuch trenerki. Ta kobieta była niezwykle drażliwa i naprawdę niewiele trzeba było, by wyprowadzić ją z równowagi, a Seamus i tak przekroczył dzisiaj wszystkie granice.
Przesypał resztę śrutu z powrotem do pudełka, postanawiając, że na dzisiaj wystarczy mu porażek. Obok jego stanowiska, na stołku, leżała reszta jego raczej żałosnych tarcz. Jego najlepsza seria wynosiła osiemdziesiąt i było to co najmniej przerażające, jako że od kilku miesięcy nie zszedł poniżej osiemdziesięciu siedmiu.
Jednak szczerze – co mógł poradzić na to, że był dzisiaj trochę rozkojarzony? Zbliżał się jeden z tych okresów w roku, których biedny Seamus skrycie nienawidził. Nie, nie chodziło o samo Boże Narodzenie – Finnigan nie był Severusem Snape’em, żeby czuć się osobiście urażonym faktem, że wszyscy ludzie wokół są szczęśliwi. Nie, to samo w sobie było raczej miłe. Natomiast przyczyną skrajnego niezadowolenia Seamusa były same przygotowania do Świąt.
Na samą myśl, że wróci do domu, gdzie jego rozhisteryzowana mama będzie załamywać ręce nad każdą rzeczą, którą chłopak chociaż spróbuje zrobić, przechodziły go ciarki. Całe to zamieszanie, bieganina, chaos i nerwowa atmosfera, którą, Seamus był pewien, jego matka wprowadzała i witała z radością oraz pełnią satysfakcji, absolutnie biednego chłopaka przerażały. Najchętniej zaszyłby się gdzieś na cały okres przygotowań i pojawił dopiero na Wigilii.
Między innymi dlatego przyszedł dzisiaj na strzelnicę, doskonale wiedząc, że trenerka przez cały okres Świąt praktycznie nie opuści swojej ukochanej świątyni. Wszyscy jej bliscy umarli podczas wojny. Seamus nie znał szczegółów, ale słyszał, że część jej rodziny przyłączyła się do Voldemorta – podczas gdy pozostali byli więcej niż chętni poświęcić życie, byle tylko zamordować gada. Dość powiedzieć, że Mastersowie praktycznie wymordowali się nawzajem. Przy życiu pozostała tylko drobna Ewa, zafascynowana strzelectwem charłaczka, oraz jej starsza kuzynka, która nie brała udziału w drugiej wojnie tylko dlatego, że podczas pierwszej wylądowała w Świętym Mungu i do tej pory nie odzyskała przytomności.
Niewielu jednak patrząc na Ewę przypisałoby jej jakieś przykre przeżycia. Kobieta była energiczną brunetką o głębokim, ostrym głosie i spojrzeniu, które, Seamus był pewien, usadziłoby w kącie nawet bliźniaków Weasley. Przy tym wszystkim była drobna i niska, a kiedy chciała, potrafiła oczarować słodkim uśmiechem i niepewnym drgnięciem powiek. Jej oczy były jej zdecydowanym atutem. Finnigan musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie spotkał nikogo, kto mógłby się poszczycić tak długimi, ciemnymi rzęsami. Kiedy Seamus pierwszy raz spotkał Ewę, właśnie to ostre spojrzenie zrobiło na nim piorunujące wrażenie. Chłopak był pewien, że wrażenie łatwo zamieniłoby się w zauroczenie, gdyby tylko trenerka nie okazała się taką jędzą.
Seamus zamknął w końcu przybornik i powlókł się do półek. Nie chciał wracać teraz do domu, ale równie bardzo nie chciał uczynić dzisiejszej porażki jeszcze żałośniejszą przez zwalenie kilku kolejnych strzałów. Z westchnięciem zdjął adidasy i zaczął bardzo powoli zawiązywać sznurówki swoich zimowych butów.
I wtedy właśnie drzwi otworzyły się z hukiem.
– Oooo! Hej, stary! Jak rany, ale długo cię nie widziałem! Wiesz, zaczęło padać! Jednak będą białe święta! Wygrałem zakład z trenerką, teraz będzie musiała mi zrobić wolny trening! Ale super, nie?
Dan Shine. Seamus lubił Dana, naprawdę. Co prawda chłopak na początku go nieco przerażał, ale wystarczyło nieco pobyć w jego obecności, żeby przyzwyczaić się do zwariowanego zachowania wiecznie roześmianego, niebieskookiego blondyna.
Jedyne, co Seamusowi w Danie przeszkadzało to fakt, że chłopak był taki… taki…
– Zapomniałem rękawiczek, masz pojęcie jak zmarzłem? Radziłbym ci się ciepło ubrać, zanim wyjdziesz, bo już wychodzisz, nie…? Zobacz!
Po czym Dan pochylił się nad walczącym ze sznurówkami Seamusem i przyłożył swoje zimne dłonie do policzków chłopaka.
Tak, właśnie o to chodziło.
Blondyn zawsze był po prostu… blisko. Momentami nieco zbyt blisko. Jednak Seamus po prostu nie miał serca, żeby odepchnąć chłopaka; może dlatego, że Dan nie wydawał się uważać, żeby w jego zachowaniu było coś dziwnego. Czasami Seamus zastanawiał się, czy po prostu nie przesadza.
Dlatego też teraz tylko pokiwał głową i odwrócił się, żeby ukryć swój dyskomfort. W drzwiach zauważył stojącą ze skrzyżowanymi ramionami trenerkę.
– Skończyłeś tę tarczę, Finnigan?
– Uch, nie – przyznał się Seamus, wykorzystując okazję i odsuwając się nieco od Dana, który stał raczej blisko niego i rozpinał swoją brązową kurtkę. – Po prostu dzisiaj jakoś tak nie mogę się skupić, więc pomyślałem, że nie ma sensu.
– Świąteczne podekscytowanie, co? – uśmiechnął się Dan, siadając na ławce i znowu przysuwając się do Seamusa. – Już nie mogę doczekać się prezentów, kupiłem bratu łyżwy! Miałem problem z Sarą, wiesz, ona wciąż wierzy w Świętego Mikołaja i zaczęła zadawać niebezpieczne pytania, kiedy weszła do mojego pokoju, a ja akurat pakowałem prezent… Wymyśliłem, że Mikołaj potrzebuje czasem trochę pomocy i poprosił mnie o zapakowanie tego jednego prezentu, bo jeden z jego chochlików zachorował! Nieźle, nie?
– Mikołajowi pomagają elfy, idioto – stwierdziła trenerka, przeglądając tarcze Seamusa i krzywiąc się, jakby zadawano jej fizyczny ból. – Nie wiem jak bardzo podekscytowany byłeś, Finnigan, ale następnym razem postaraj się znaleźć ujście dla swojego napięcia przed treningiem, okej?
Seamus poczuł nagle, że się wściekle rumieni, kiedy Dan parsknął śmiechem i przysunął się do niego jeszcze bardziej, tak, że jego gorący oddech połaskotał Irlandczyka w ucho. Pochylił się gwałtownie i w ekspresowym tempie zawiązał sznurowadła.
– Jasne, trenerko – powiedział, wstając i podchodząc do wieszaka. Miał nadzieję, że jego twarz nie była aż tak czerwona jak obawiał się, że była. – Ja, uch… powinienem się pospieszyć, muszę pomóc rodzicom w przygotowaniach. Jeszcze nie mamy ubranej choinki i w ogóle. A jutro przyjeżdża mój kuzyn i…
– Och, ten Fergus? – wykrzyknął Dan i Seamus kiwnął głową. – Świetnie! Weź go tu przyprowadź jutro i strzelimy we trzech pojedynek! Nie robiłem tego od wieków, a we dwóch jest nudno.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – powiedział powoli Seamus. Jakoś nie miał ochoty, żeby Dan spotkał jego irytującego kuzyna. – Fergus nigdy w życiu nie miał w dłoni pistoletu i…
– To tym lepiej!!! – wrzasnął Dan i w ułamku sekundy znalazł się przy Finniganie, by walnąć kolegę w plecy. Seamusowi na chwilę zabrało oddech. – Tym łatwiej go pokonamy, a ty odegrasz się za tę cholerną teleportację!
– Z takimi wynikami? – prychnęła Ewa, wrzucając tarcze do stojącego obok jej biurka kosza. – Jeśli jutro będzie ci szło tak samo jak dziś, nie zdziwię się, jeśli ten cały Fergus pokona cię bez najmniejszego problemu. Poza tym skąd wam przyszło do głowy, że zgodzę się pilnować tu jakiegoś amatora, który pewnie nie będzie wiedział, którą stroną wkłada się śrut?
– Ale treneeeerkooo! – zawył rozpaczliwie Dan. – Ja mu pomogę! Ja go popilnuję! Nic trenerka nie będzie musiała robić, tylko wydawać komendy, a będzie ciekawiej!
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł – powtórzył Seamus, kiedy już udało mu się odzyskać oddech.
– Och, ale ja jestem! – uśmiechnął się Dan. – Trenerko? Prosimy?
– Niech ci będzie, smarkaczu – mruknęła Ewa i usiadła ciężko za biurkiem. – A teraz bierz się w końcu do roboty. Jeden ekran, dwie tarcze po dziesięć, a potem pomyślimy.
– A-a-a-a! – wyszczerzył się blondyn, kręcąc głową. – Wygrałem nasz zakład, pada śnieg! Wolny trening, wolny treniiiing!
Ewa zmarszyła brwi, ale pokiwała głową.
– To rób co chcesz, ale masz strzelić nie mniej niż sześćdziesiąt strzałów.
Dan pokiwał głową i ruszył w kierunku stanowiska, kiedy jego uwagę przykuł zielony notes.
– Seamus, zapomniałeś… – Odwrócił się, ale chłopak zdążył się już ulotnić. Blondyn wzruszył ramionami i bez skrępowania przeczytał ostatni wpis.
„Brak zdecydowania na strzał”.
Dan spojrzał w kierunku drzwi, następnie z powrotem na notes i przeczytał kilka poprzednich wpisów. Potem westchnął cicho, wziął własny długopis i dopisał pod spodem swoim okrągłym pismem jedno słowo: „znowu”.
Ewa oparła łokcie o biurko, skrywając uśmiech za splecionymi dłońmi.
__

Saemus miał złe przeczucia, kiedy następnego dnia przekroczył z kuzynem próg cichej i wyludnionej strzelnicy. Nie było dosłownie nikogo; tylko Ewa była wystarczająco zdesperowana, by prowadzić trening w Wigilię. Dan w jakiś niepojęty sposób potrafił być zawsze i wszędzie – gdyby Seamus nie wiedział lepiej, przysiągłby, że chłopak ma jakiś nielegalny Zmieniacz Czasu. Jeśli zaś chodzi o dwóch Finniganów, to obaj byli bardziej niż szczęśliwi, że udało im się wymknąć z domu, kiedy szał, w jaki wpadała z okazji świąt matka Seamusa, osiągnął punkt krytyczny.
Pierwszą rzeczą, którą zauważył Seamus, kiedy wszedł do pokoju, w którym zawsze trenował, były oślepiająco kolorowe świąteczne dekoracje. Drugą rzeczą, była totalnie wyprowadzona z równowagi trenerka, siedząca na biurku i próbująca zamordować wzrokiem jakieś małe stworzenie, które skakało po jej krześle i piszczało „Pokaż bombki! Pokaż bombki!” wskazując palcem na jej dekolt. A następnych rzeczy w ogóle nie zauważył, gdyż naglę coś bardzo ciepłego i rozentuzjazmowanego rzuciło mu się na szyję i jego pole widzenia zostało gwałtownie ograniczone do niebieskich oczu, oszałamiającego uśmiechu i blond włosów okalających nieco tylko pyzatą twarz.
– Wesołych Świąt! Ale fajnie, co? Podoba ci się chochlik?
Seamus był tak zszokowany, że jedyne, co mógł zrobić, to gapić się w szczęśliwe, niebieskie oczy Dana. Dopiero kiedy chłopak się od niego odsunął i skierował swoją uwagę na stojącego obok, nie mniej zszokowanego Fergusa zorientował się, że odruchowo objął chłopaka w pasie.
Czym prędzej odsunął się od drzwi i podszedł do wieszaka. Rumieniąc się wściekle zdjął kurtkę i zaczął zmieniać buty, rozglądając się po pomieszczeniu i starając się nie zwracać uwagi na fakt, że Fergus patrzy pomiędzy nim a Danem z najbardziej komiczną miną na świecie.
Na ścianach były porozwieszane łańcuchy z kolorowego papieru, na szafkach i półkach leżał magiczny, sztuczny szron, a na biurku trenerki stał sok dyniowy, szklanki i ciasto cynamonowe. Seamus uśmiechnął się na wspomnienie uczt w Hogwarcie, kiedy jego uwagę zwrócił skaczący tym razem przed nim mały chochlik.
Jeśli oczywiście to coś można w ogóle było nazwać chochlikiem. Stworzonko było małe, miało raczej nieprzyjemne, chytre spojrzenie i przypominałoby gumochłona, gdyby nie to, że miało ostre, białe ząbki, które wyszczerzyło groźnie, gdy tylko na nie spojrzał.
Seamus mrugnął niepewnie i gdy spojrzał po raz drugi, stworek zniknął. Zupełnie jakby się teleportował.
Fergus tymczasem został po raz kolejny oszołomiony, tym razem spływającymi na niego potokami wymowy, którymi raczył go Dan, a trenerka próbowała wtrącić coś od siebie w czasie, gdy blondyn przerywał na zaczerpnięcie oddechu.
– Prezenty! – wykrzyknął nagle Dan i po chwili siedział już obok Seamusa, dla odmiany w przyzwoitej odległości. Finnigan spojrzał na niego nieprzytomnie, po czym zdołał wykrztusić:
– Co to ma być?
– Święta! – odparł radośnie, zupełnie niezrażony brakiem entuzjazmu kolegi. – A właściwie taki mały prezent dla trenerki. – Ściszył głos i przysunął się do Irlandczyka, rzucając przelotne spojrzenie w kierunku Ewy, która była pogrążona w dyskusji z Fergusem. – To trochę smutne, że spędziłaby święta sama, tak jak w zeszłym roku, nie uważasz? Wygląda na trochę zdenerwowaną, ale wiem, że jej się podoba – uśmiechnął się ciepło i opuścił powieki, przenosząc wzrok na podłużny pakunek, który trzymał w rękach. Seamus nagle poczuł się jak ostatni drań; w końcu on sam znał trenerkę znacznie dłużej, trenował pod jej opieką już dwa lata, podczas gdy Dan tylko rok, a o ostatnich Świętach usłyszał w przelocie od Finnigana. A jednak to właśnie blondyn postanowił zorganizować coś takiego, podczas gdy Seamusa obchodziła tylko własna mała tragedia w postaci histerycznej matki.
Właściwie Seamus myślał kiedyś o zorganizowaniu czegoś takiego – ale brak mu było odwagi. Nie wiedział, czy Ewa nie poczuje się, jakby jej żałował albo litował się nad nią. Nie chciał ryzykować nieprzyjemnej sytuacji i urażonych uczuć.
Pogrążony we własnych myślach i walcząc z takimi emocjami jak żal, że sam tego nie zaproponował, zazdrość, że Dan okazał się bardziej przedsiębiorczy pod tym względem, i ulga, bo trenerka naprawdę wyglądała na szczęśliwą, prawie podskoczył, gdy poczuł, że ktoś wpycha mu coś do rąk. Spojrzał na radośnie uśmiechniętego Dana, po czym przeniósł wzrok na proste, drewniane pudełko, trochę podobne do tego, w których Ollivander sprzedawał kiedyś różdżki.
Pozwolił sobie na uśmiech, kiedy sam wyciągnął z kurtki nieco niezdarnie zapakowany w papier prezent.
– Nie myśl, że niczego bym ci nie kupił – burknął, kiedy zauważył wymalowane na twarzy Dana zdziwienie. – Ostatecznie musiałem godzinami wysłuchiwać tydzień temu na treningu, że nie masz świątecznej skarpety.
– Ooooo! – wykrzyknął podekscytowany chłopak, rozrywając papier i wyciągając idealnie puchońską, żółto–czarną skarpetę do powieszenia na kominku. Dan chodził do Hogwartu tak samo jak Seamus, chociaż chłopcy nigdy się nie spotkali; prawdopodobnie dlatego, że blondyn był w klasie niżej i w innym domu, a Finnigan jakoś nigdy specjalnie nie miał ochoty poznawać każdego ucznia w szkole. Chociaż chłopak naprawdę się zastanawiał, jak mógł nie zauważyć tego hałaśliwego i momentami absolutnie nieznośnego blondyna.
W skarpecie była czekolada – chociaż Seamus skrycie uważał, że nadaktywność jego kolegi jest spowodowana zbyt dużą ilością cukru w organizmie, nie mógł sobie darować zrobienia mu tej małej przyjemności.
Kiedy Dan zachwycał się swoją skarpetą, Seamus skupił uwagę na trenerce. Patrzyła na Fergusa, a z jej uśmiechu biło jakieś ukryte światło. Jeśli zaś chodzi o samego kuzyna, to wydawał się być znacznie bardziej niż oczarowany piwnymi oczami przysłoniętymi kurtyną rzęs. Seamus nie mógł powstrzymać złośliwego uśmiechu. Naprawdę, czy jakikolwiek Finnigan mógłby się okazać aż tak naiwny?
Seamus potrząsnął głową i już chciał otworzyć swoje pudełko, kiedy jego uwagę przykuł kawałek czerwieni za małą – widocznie zaimprowizowaną na szybko – choinką. Co ciekawsze, czerwień zdawała się poruszać i po chwili zza gałązki wychynął długi nos.
W pierwszym odruchu chłopak chciał krzyknąć „Snape!” i wyjąć różdżkę, kiedy zauważył pod nosem wąsy, a pod wąsami długą, białą brodę.
– Dan…? – spytał niepewnie chłopaka i wskazał na miniaturowego Świętego Mikołaja. – Co to jest i dlaczego się tak czai?
– Aaa… – Dan uraczył Seamusa niepokojąco niewinnym uśmiechem. – Wiesz, jak kupowałem prezent dla Sary, znalazłem zestaw Mikołaj i chochlik! – Dan wyrzucił w górę ręce, po czym nagle spochmurniał. – Ale chyba jest jakiś wadliwy, bo jak tylko go uruchomiłem odpowiednim zaklęciem, chochlik zaczął… hm…
W tym momencie chochlik pojawił się nie wiadomo skąd i wyrwał Minimikołajowi worek, który ten zaborczo trzymał w ramionach. Po krótkiej szarpaninie Mikołaj został wepchnięty pod choinkę, a chichoczący maniacko chochlik uciekł z workiem na plecach.
– No więc właśnie – dokończył Dan, po czym rzucił Seamusowi niecierpliwe spojrzenie. – Masz zamiar się z tym zestarzeć i otworzyć to w godzinę swojej śmierci, czy co?
– Dobra chłopaki, skoro już atmosfera jest całkowicie antyrywalizacyjna, możemy równie dobrze spróbować ciasta i dać sobie spokój z pojedynkiem, do cholery! – wykrzyknęła Ewa i Seamus niemal padł z wrażenia, słysząc w jej głosie entuzjazm. – Idźcie przynieść talerze i sztućce z biura Henry’ego.
Obaj wstali jak na komendę, wiedząc, że polecenia Ewy należy wykonywać natychmiast i dokładnie, wzięli klucze i wyszli akurat wtedy, kiedy Mikołaj próbował zrobić odwet i zabrać chochlikowi szalik.
Korytarz był długi i wyłożony ciemnym, brudnobrązowym dywanem, który nie wiedzieć czemu był nadpalony w kilku miejscach. Dan był podejrzanie cicho, kiedy otworzył biuro pana Henry’ego i wymamrotał odpowiednią inkantację, którą znali wszyscy stali bywalcy strzelnicy.
Seamus dopiero wtedy zauważył, że wciąż trzymał w rękach pudełko i już bez zbędnego zwlekania otworzył pakunek.
To, co znalazł w środku, dosłownie odebrało mu mowę.
– Dan… – jęknął i zorientował się, że młodszy chłopak znowu narusza jego przestrzeń osobistą, uważnie obserwując jego reakcję.
– Podoba ci się? – spytał podekscytowany. – Ma nawet miernik gazu no i jest czerwona. – Uśmiechnął się szerzej. – Wiesz, gryfońska.
– Dan… – powtórzył Seamus, patrząc z rozpaczą na nowiuteńką, błyszczącą butlę gazową.
– I jestem pewien, że będzie pasowała do twojego pistoletu, bo…
– Dan – tym razem Seamus zabrzmiał ostrzej. – To musiało trochę kosztować, wiesz…
– Ale podoba ci się? – spytał Dan i wyszczerzył się cokolwiek złośliwie. Seamus cofnął się odrobinę i w następnej sekundzie myślał, że umrze z szoku.
Usta Dana był ciepłe i miękkie, jego oczy zmrużone i zasłonięte rzęsami nie tak długimi i ciemnymi jak Ewy, ale zdecydowanie pasującymi do niebieskich oczu i gładkich, jasnych policzków.
Seamus cofnął się gwałtownie i spojrzał na Dana z mieszanką zagubienia i niepewności. Blondyn właściwie odrobinę się zarumienił i wskazał w górę. Nad nimi wisiała lekko zwiędła i miejscami już żółtawa jemioła.
A potem Seamus odwrócił się i wybiegł ze strzelnicy prosto na śnieg i mróz tak jak stał, w adidasach i bez kurtki.

__

– Wiesz, jesteś po prostu niemożliwy!
Seamus spojrzał w górę i przełknął ciężko. Nad nim stał zarumieniony, potargany i wyraźnie wściekły Dan, trzymając jego kurtkę i buty. Kiedy stało się jasne, że nie otrzyma odpowiedzi, rzucił w Seamusa jego rzeczami.
– Czy ty w ogóle masz pojęcie, co robisz? – syknął wściekle. – Nigdy, nigdy nie zatrzymałeś mnie, kiedy ci pokazywałem… dawałem do zrozumienia… Ale nie, ty po prostu NIC nie robiłeś! Cholera, obejmowałem cię, a ty nic nie powiedziałeś! – Dan klęknął przed Seamusem i chwycił w garść jego bluzę, przybliżając się do niego. Seamus nagle stwierdził, że nie czuje się w ten sposób komfortowo i rzucił Danowi groźne spojrzenie.
– Nigdy również nie dałem ci do zrozumienia, że mi się to podoba! – warknął ostro. Chyba nawet odrobinę zbyt ostro, zauważył, kiedy na twarzy Dana pojawił się bolesny grymas. Po chwili poczuł, jak uścisk na jego bluzie słabnie i chłopak odsunął się od niego i spojrzał gdzieś w bok.
– Masz rację. Wiesz, myślałem… miałem nadzieję, że to twój brak zdecydowania na strzał. – Dan zamrugał gwałtownie i wstał, odwracając się do Seamusa plecami. – Nie pomyślałem, że ty po prostu nie chcesz strzelić.
– Może… może jestem trochę jak ten chochlik. Chcę od ciebie czegoś, czego ty nie chcesz mi dać – powiedział jeszcze cicho.
Seamus mrugnął na to obrazowe porównanie i wzdrygnął się, kiedy przypomniał sobie wepchniętego pod choinkę Mikołaja.
Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia co, więc tylko gapił się na plecy Dana.
– W każdym razie. – Chłopak odchrząknął, choć jego głos był odrobinę niższy niż zwykle. – Przyniosłem twoje rzeczy, pomyślałem, że przyjdziesz do tego sklepu, bo wybiegłeś rozebrany i w ogóle. I byłoby miło, gdybyś wrócił, żebyśmy mogli zjeść to ciasto z trenerką i pozbylibyśmy się tych dwóch zabawek, bo trenerka powiedziała, że zaczynają ją już wkurzać, i powinieneś wrócić ze swoim kuzynem do domu, i może powiedzieć mu, że flirtowanie z naszą trenerką to prosta droga do piekła, bo facet chyba nie zdaje sobie z tego sprawy – powiedział na wydechu, po czym zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić, ale zrezygnował i odszedł.
Seamus zagapił się niewidzącym wzrokiem na swoją kurtkę i starał się nie myśleć dosłownie o niczym. Jednak w jego myśli gwałtownie wdarł się – ze wszystkich ludzi na świecie! – Harry. Harry na piątym roku, kiedy wszyscy uważali go za szaleńca, a on razem z nimi. I nie, nie dlatego, że tak sądził – ale dlatego, że łatwiej było przyjąć czyjeś zdanie, niż podjąć własną decyzję.
Może po prostu z tego powodu, że w razie pomyłki łatwiej byłoby obronić swój wizerunek? Bo to w końcu, mimo wszystko nie JEGO zdanie – on tylko zgodził się z czyimiś słowami, to ten ktoś się mylił, nie on sam.
Seamus w głębi duszy wiedział, że to głupie i dziecinne, ale to było przede wszystkim… łatwe.
Kiedy postanowił przyłączyć się do Zakonu Feniksa sądził, że z tego wyrósł. Kiedy pierwszy raz zabił człowieka – śmierciożercę, Notta, praktycznie kolegę ze szkolnej ławki, bo nigdy tak naprawdę nie nienawidził się z tym konkretnym Ślizgonem – sądził, że potrafi już sam decydować.
A jednak wciąż łatwiej było polegać na decyzjach matki albo kogokolwiek innego, zamiast samemu wziąć się w garść i zadecydować. I akurat w tej jednej, konkretnej sprawie, nikt nie zdecyduje za niego.
Cholera.

__

Dan czekał na niego przed wejściem do sklepu. Nie uśmiechał się, nie skakał, nie gadał; stał tam tylko z dłońmi w kieszeniach i twarzą zwróconą w kierunku ulicy. Grudniowe słońce roziskrzało leżący na chodnikach śnieg i rozjaśniało jego blond włosy, ale nie było w stanie rozjaśnić jego spojrzenia.
Seamus nie sądził, czy byłby w stanie powiedzieć coś przez ściśnięte gardło, więc tylko kiwnął głową, niepewny, czy Dan dostrzegł gest, i zaczął iść powoli w kierunku strzelnicy.
Blondyn szedł obok niego i Seamus przyznał w duchu, że o ile chłopak potrafił być uosobieniem szczęścia i energii, o tyle samo był w stanie symbolizować przygnębienie i apatyczność. Finniganowi nie podobał się ten smutny, dziwny Dan; był jak zupełnie inna osoba.
Seamus usłyszał kiedyś, że dorosłość polega na podejmowaniu decyzji. To była jedna z rzeczy, które starał się ignorować. Czuł, że jeśli czegoś nie zrobi, straci Dana na zawsze, a był przekonany, że nie chce do tego dopuścić; z drugiej strony nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Nigdy, nawet w najdziwniejszych snach, nie myślał, że mógłby być zainteresowany drugim chłopakiem. Ale Dan miał najjaśniejsze i najradośniejsze oczy, najbardziej zaraźliwy śmiech i najłagodniejszy głos, którego mógłby słuchać nawet wtedy, gdy chłopak opowiadał o jakichś całkowitych głupotach. Miał w sobie energię i wrażliwość dziecka, a jednocześnie był odpowiedzialny i można było na niego liczyć.
Seamus przymknął oczy i zanim zdołał pomyśleć o czymkolwiek więcej, chwycił Dana za ramię i odwrócił go w swoją stronę. „To nie może być takie trudne, prawda?” – myślał, kiedy pochylał się, wypuszczając powoli powietrze z płuc i zbliżając się do zaczerwienionych od mrozu ust. A na końcu wystarczy tylko… docisnąć spust.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin