Yaoi Fan - Forum Literackie

Forum Yaoi Fan Strona Główna
 

 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja  Profil   

Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

 
Tekst H [Mikołaj] *Abelarda*


 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość

piorunia
MoonMasochist
<font color=#4B0082>MoonMasochist




Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:16, 01 Sty 2008    Temat postu: Tekst H [Mikołaj] *Abelarda*

<center>Tekst H</center>


PAS ORIONA

Są trzy gwiazdy w pasie Oriona, trzy światła na zimowym niebie. Z prawej strony Mintaka, prowadząca dwie pozostałe, według dawnych astrologów wysłanniczka szczęścia. Z lewej Alnitak, przepaska, wychylona w stronę Syriusza. A pomiędzy nimi Alnilam, lśniąca jak nanizane na sznur perły, przechylająca się w stronę to jednej, to drugiej sąsiadki: nigdy nie dokona wyboru. Pas Oriona na zawsze pozostanie taki sam.
Kiedy jeszcze uczył się w Hogwarcie, usłyszał o tym na lekcji astronomii, przypomina sobie Lupin, brnąc powoli w śniegu. Świat był wtedy inny, spokojniejszy i mniej nieprzyjazny; nawet zimy wydawały się cieplejsze. Może to młodość, myśli, ale wie, że jest zupełnie inaczej. Wtedy nie był sam: teraz zabrakło już szczura i jelenia. A pies na zawsze zmienił się w ponuraka.
Lupin wzdycha cicho i po raz kolejny przenosi wzrok na nocne niebo, którego obaj z Syriuszem nienawidzili - i które obu fascynowało. Do niego należał księżyc, wyznaczający rytm jego życia; do Syriusza konstelacje, pełne zbyt dobrze znanych gwiazd. Regulus i Lew. On sam, Syriusz, i Wielki Pies. Bellatrix i Orion, który teraz też rozświetla zimowe niebo. Remus uśmiecha się do wspomnień.
A potem przypomina sobie, co o gwiazdach mówił przyjaciel parę miesięcy temu, kiedy Lupin po raz pierwszy przekroczył próg Grimmauld Place 12. I sam nie wie, czy dreszcz, który go przeszywa, to na pewno tylko skutek mroźnego wiatru.
Drzwi otwiera mu Tonks; już od progu macha do niego drobną ręką, a jej oczy błyszczą ciepłem. Remus wsuwa się do przedpokoju, ściskając w dłoni ośnieżony pęk jemioły, i odwzajemnia uśmiech; entuzjazm dziewczyny jest zaraźliwy.
- Remmy.
Głos Syriusza przebija się przez świst wiatru i Tonks odbiega korytarzem w głąb domu, ustępując kuzynowi miejsca przy drzwiach. Jemioła wysuwa się z rąk Lupina; świat momentalnie ciemnieje, zasłonięty kotarą czarnych włosów i zniszczonej, szarej szaty.
Remus pochyla się i starannie strzepuje rękawicą śnieg z butów.

*

Kiedy rano wykrada się z pokoju Syriusza, jest wyczerpany jak po nocy spędzonej w Azkabanie: nie wie, na jak długo jeszcze starczy mu sił. Za każdym razem ma wrażenie, że się podda, że nie potrafi dłużej - i zawsze wraca, przywołany poczuciem winy i głodem w szarych oczach. Głodem, którego od pół roku nie potrafi zaspokoić.
Siada na łóżku i liczy do dziesięciu: to pomaga opanować emocje. Po jakimś czasie jest już w stanie się podnieść. Zapina koszulę i wciąga przez głowę stary sweter. I stara się zatrzeć w umyśle pamięć kolejnej nocy, która miała być powrotem, a okazała się koszmarem dla nich obu.
Wreszcie wychodzi z pokoju. Mijają się w korytarzu, obaj całkowicie ubrani, i udają, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Nagle Syriusz zatrzymuje się i kładzie rękę na ramieniu Lupina, który uświadamia sobie nagle, że przyjaciel powinien pamiętać ten sweter. Dostał go od niego wiele lat temu, w pierwsze święta po zakończeniu Hogwartu - i przez kilkanaście długich lat nie potrafił się z nim rozstać. Wtedy był niebieski; teraz włóczka nabrała nieokreślonego, burego koloru, jest rozciągnięta po zbyt wielu praniach.
Syriusz przygląda się Remusowi uważnie i unosi brwi.
- Czy ty masz w ogóle jakiś inny sweter, Remmy?
Ma, oczywiście, że ma: nawet on nie jest aż tak ubogi. Ale wie, że nie musi mu tego mówić. Sentymentalny mężczyzna, to brzmi wystarczająco śmiesznie i Remus zdaje sobie sprawę, że Syriusz by tego nie zrozumiał. Ale sentymentalny wilkołak, to brzmi po prostu żałośnie. Dlatego robi jedyną rzecz, którą może zrobić: ucieka w ironię.
- Jestem bezrobotny, Łapo - odpowiada trochę zgryźliwie. - A za walkę z Voldemortem jakoś nikt mi nie płaci.
Syriusz przygląda mu się przez chwilę.
- Zmieniłeś się, Remmy.
Remus nie odpowiada, chociaż wie, że to prawda. Dawniej, za czasów Hogwartu i zaraz potem, nie potrzebowali wielu słów, żeby się porozumieć; nawet ich milczenie było wymowne. Teraz rozmowa z Syriuszem to sztuka uników: obaj opanowali ją do perfekcji.
I żaden z nich nie potrafi tego zmienić.

*

Świąteczny nastrój budzi się wreszcie, przywołany zapachem igliwia i kolorami bombek.
Choinka nie jest ubrana do końca: Lupin nie dosięga najwyższych gałązek. Część bombek wciąż leży na stole i czeka na swoją kolej. Najprościej byłoby je przelewitować, ale różdżka została w kuchni i Remus nie ma ochoty po nią wracać. Zamiast tego powoli sięga do pudełka. Bierze jedną z bombek i ogrzewa ją w dłoniach, a potem przeciera ostrożnie rękawem swetra, kiedy dostrzega na niej pyłek kurzu; szklana gwiazdka migocze czystym, złotawym blaskiem. Remus przygląda się jej z uśmiechem: wie, że istnieją rzeczy, którymi lepiej się zajmować bez pomocy magii.
Kiedy słyszy skrzypnięcie otwieranych drzwi, nie musi się odwracać; bez problemu rozpoznaje głośne, niecierpliwe kroki. Syriusz. Przyjaciel podchodzi do niego i zagląda przez ramię. Nachyla się do jego ucha.
- Herbata od Molly. Powiedziała, że jak nie wypijesz, to przyjdzie i sama cię zmusi - oznajmia poufnym szeptem i stawia tacę na starym stoliku o jednej nodze. Przez chwilę przygląda się wysiłkom Remusa. Pokój powoli wypełnia zapach kardamonu i imbiru. - Pokaż bombki, Remmy.
Syriusz jest wysoki, wyższy od Lupina i kiedy staje przy choince, jego cień zajmuje pół pokoju. Bombki na chwilę znikają w jego szczupłych, żylastych dłoniach, a potem wynurzają się spomiędzy zieleni i pochłaniają płomyki niezliczonej ilości magicznych świeczek. Syriusz przechyla głowę w stronę Remusa i milczy.
Lupin przygląda się choince: zauważa trzy szklane gwiazdki zawieszone w jednej linii i uśmiecha się lekko, kiedy uświadamia sobie, co mu przypominają. Trzy światła na zimowym niebie, pas Oriona wskazujący drogą do Syriusza. Zbieg okoliczności jest na tyle zabawny, że ostatecznie postanawia podzielić się tym z przyjacielem. Syriusz wzrusza ramionami.
- Wierzysz we wróżby, Remmy?
- Nie - odpowiada Remus cicho.
Ich dłonie stykają się na jedną krótką chwilę i przez moment Lupin czuje się jak w Hogwarcie; ale wrażenie mija zbyt szybko, bo ręka Syriusza jest zimna i nieprzyjemna w dotyku, jakby pozbawiona krwi. Jeszcze chwila i Remus znów ma szansę sprawdzić, jak smakuje Azkaban z jego ścianami wilgotnymi od gnijącej wody i ziemistym, stęchłym powietrzem: wie, że nie zapomni tego do końca życia; już to wystarczy, żeby zrozumieć zmianę, jaka zaszła w przyjacielu. Ale kiedy głód w oczach Syriusza przybiera na sile, a w ślad za Azkabanem do jego ust wsącza się metaliczny posmak pojedynczej kropli krwi, Remus czuje, że to dla niego zbyt wiele: cofa się o krok i uderza biodrem o blat stolika. To wystarcza.
Dźwięk tłukącej się porcelany przywraca ich do przytomności. Remus pochyla się i zaczyna ostrożnie zbierać skorupy starej, rodowej zastawy Blacków. Łeb węża na kawałku porcelany unosi się i kołysze z boku na bok, jakby szykował się do ataku. To część tego domu, myśli Lupin, ta część, która odbija się w oczach matki Syriusza na portrecie przy wejściu, którą Azkaban wypisał na zawsze na twarzy Syriusza. Gdyby istniało miejsce stworzone specjalnie do spełniania klątw, byłoby nim Grimmauld Place 12.
Dopiero po chwili Remus uświadamia sobie, że rozcięta warga wciąż smakuje krwią.

*

Remus nie rozmawia z Syriuszem o przeszłości ani o przyszłości: to niepisana umowa między nimi, jedna z wielu, które umożliwiają udawanie, że nic się nie stało, że tak naprawdę nic ich nie dzieli. Po co? Remus nie ma pojęcia. Ale szanuje to, bo doskonale wie, że nie mają wyboru: bo o przeszłości lepiej zapomnieć, a przyszłość Syriusza to ciąg labiryntów i ślepych korytarzy, na zawsze wypisanych w jego szarych oczach.
Łamie ją dopiero w wigilijne przedpołudnie, kiedy siedzą obok siebie: sam właściwie nie wie, jak to się dzieje. Może to nastrój, a może jeszcze coś innego.
- Zupełnie jak kiedyś - zauważa półgłosem, mimowolnie. I w tej samej chwili czuje na sobie wzrok Syriusza. Zagryza wargi i chce przeprosić; przyjaciel zbywa go niecierpliwym machnięciem ręki.
- To nie tak, że o tym nie myślę, Remmy - mówi cicho.
Lupin nie odpowiada; nie ma ochoty. Wystarczy, że raz złamał umowę. To Syriusz podchwytuje temat.
- Czasem żałuję, że nie wyrwałem go małej z ręki - opowiada z nienaturalnym spokojem, a gorączka w jego oczach rośnie. - Zmieniacza czasu. Byłbym w stanie to zrobić, doskonale o tym wiesz. Nie wiem, co byłoby dalej. Ale mógłbym.
- I...? - pyta Lupin ostrożnie. Syriusz wzrusza ramionami.
- Mógłbym - powtarza z coraz większym zacięciem. - Mógłbym go zabrać. Albo przynajmniej spróbować. Ale ze zmieniaczami czasu, Remmy, jest ten problem, że nie zawsze wszystko się udaje.
Lupin zdaje sobie sprawę, że powinien jakoś zareagować, chociaż nie za bardzo wie, jak. Syriusz nie lubi sentymentów i na pewno nie potrzebuje zapewnień, że wszystko będzie dobrze: żaden z nich i tak w to nie uwierzy. Wreszcie próbuje się roześmiać: śmiech jest nienaturalny i obaj zdają sobie z tego sprawę.
- Żyjesz dzięki zmieniaczowi czasu, Łapo.
- Właśnie o tym mówiłem - stwierdza Syriusz i nagle się uśmiecha, ale jego oczu nie dotyka ciepło: uśmiech jest tylko grymasem warg, zupełnie takim samym, jak na portrecie jego matki. Czai się w nim pamięć o latach przeżytych w ciągłym zimnie, szaleństwo Azkabanu, wspomnienie bezsennych nocy i zbyt długich godzin.
Remus nie jest w stanie powstrzymać lęku.

*

Na Grimmauld Place 12 wszystko więdnie zbyt szybko, zauważa Remus, kiedy chcą przypinać do żyrandoli bukieciki jemioły. Może to wpływ tego domu, przesiąkniętego duchem niezliczonej ilości pokoleń zamkniętych we własnej nienawiści. A może, wzrusza ramionami, sprzedawca po prostu nie grzeszył nadmiarem uczciwości, kiedy zapewniał go, że jest świeża. Nie chce o tym myśleć.
Syriusz prycha cicho, mierząc krytycznym wzrokiem trzymaną w ręku zwiędłą gałązkę.
- Teraz to się nadaje tylko do eliksirów. I niekoniecznie tych życiodajnych. Raczej do trucia bahanek. Daj ją Smarkowi, może mu się przyda.
- I co, myślisz, że mnie pocałuje? - odcina się Remus. - Dziękuję, nie zależy mi.
Syriusz przez chwilę milczy: zastanawia się nad odpowiedzią. Wreszcie uśmiecha się triumfalnie, mrużąc oczy.
- Daj ją Nim.
Remus jest świadomy nagłej zmiany, jaka zachodzi w przyjacielu: widzi jego uniesioną gniewnie głowę, skrzywienie warg - i przypomina sobie węża z porcelanowej filiżanki. Syriusz wygląda dokładnie tak samo i Lupin rozumie nagle, skąd ta zmiana; ale zazdrość o Tonks, radosną, dziewczęcą Tonks, która właśnie poszła szukać Mikołaja, wydaje się śmieszna. Ona nigdy nie potrafiłaby zrozumieć, jak trudno zerwać to, co naprawdę ich łączy: wyrzuty sumienia przywiązują do siebie ludzi znacznie silniej niż prawdziwe uczucie, myśli Lupin i czuje, jak po plecach przechodzi mu dreszcz.
To, co płynie w żyłach po Azkabanie, to już nie krew, powiedział mu Syriusz którejś nieudanej nocy. Remus zna skłonności przyjaciela do przesady i wie, że to nieprawda. Doświadczenia więzienne nie niszczą organizmu: nie sprawią, że człowiek straci płodność. Ale blokady pozostają blokadami, a zmian w psychice nie odwróci odrobina ludzkiego ciepła i coraz bardziej gorzki pocałunek w środku nocy, chociaż może istnieją eliksiry potrafiące cofnąć ten proces. Snape mógłby wiedzieć, myśli Lupin, ale wie, że nigdy go o to nie zapyta: to ostatecznie sprawa Syriusza, nie jego.
Rumieni się lekko; wciąż nie jest pewien, jak powinien zareagować.
- Nie wiedziałem, że Nim była dobra z eliksirów - mówi ostrożnie. - Albo z zielarstwa.
- Nie była - ucina Syriusz. Odrzuca gałązkę na bok. - To bez sensu, Remmy, lepiej pójdę po resztę dekoracji, z tą jemiołą i tak już nic nie zrobimy. Łańcuchy i ostrokrzew, może być? A ty wyrzuć to paskudztwo.
Lupin posłusznie kiwa głową i zaczyna powoli zbierać rozrzuconą po całym stole jemiołę.
- Roślina życia, dobre sobie - mruczy Syriusz, ciskając o podłogę pudłem z łańcuchami. - A do czego może się przydać owoc bez soku? Jest niepotrzebny i tyle. Cholera, Remmy. Niech to wszystko szlag trafi.
Remus czuje gorycz w słowach przyjaciela i domyśla się, co naprawdę miał na myśli Syriusz. Powoli odrywa od gałązki jeden owoc i obraca go w palcach, wpatrując się w niego z uwagą. Przypomina sobie dawne legendy. Tam nawet na wpół zwiędła jemioła jest w stanie wyleczyć każdy rodzaj niemocy, czy to fizycznej, czy psychicznej; tam nie istnieją rzeczy, których nie dałoby się zmienić. Tak, w dawnych legendach wszystko zawsze wygląda inaczej.
Ale kiedy odwraca się od Syriusza i wychodzi z pokoju, chowa owoc do kieszeni koszuli.
Na wszelki wypadek.

*

Wieczorem kuchnia staje się siedzibą Molly Weasley i Remus woli zaszyć się w pokoju. Usiłuje czytać, ale bolą go oczy: migotanie świec nie pomaga. Zamiast tego staje przy oknie i powoli wdycha aromat świeżego cynamonowego ciasta. Zapomina o upływie czasu; słucha kolęd, które w drugim pokoju wyśpiewuje Syriusz.
Wreszcie wszystko cichnie. Z zamyślenia wyrywa go odgłos dobrze znanych kroków: Syriusz podchodzi do niego i zmęczonym ruchem opiera się o ścianę. Maska wesołości, którą przyjaciel przybiera przy Harrym, opada na chwilę i Remusa przeraża znużenie w jego oczach.
- Już niedługo - mówi spokojnie, starając się, żeby to nie zabrzmiało jak pocieszenie, ale jak stwierdzenie faktu.
- Wiem.
Przez chwilę milczą, nie patrząc na siebie.
- Harry się nie domyśla. W zasadzie żadne z nich. Ale Nim wie - odzywa się nagle Syriusz, zniżając głos do szeptu. - I tylko udaje, cholera, a udaje tak dobrze, że nie mogę jej nic zarzucić. Pewnie myśli, że to coś zmieni.
- A zmieni?
- Nieszczególnie. - Syriusz zagryza wargi, a w jego szarych oczach na chwilę pojawia się widmo Azkabanu. - Chyba że na gorsze.
Lupin przymyka oczy i wyciąga rękę w stronę zimnej, żylastej dłoni Syriusza. Niemal czuje obecność przepływających między nimi dementorów, niemal widzi kamienne ściany odgradzające go od przyjaciela. Nagłą ciszę przerywa dopiero Tonks, która wpada między nich, zmarznięta, zarumieniona od mrozu, z oczami pełnymi ciepła i kosmykami włosów zawadiacko sterczącymi we wszystkie strony spod czerwonej czapki. I kiedy jej drobna, ale silna dłoń chwyta ramię Remusa, dementorzy przywołani przez Syriusza rozpływają się w powietrzu.
- No dobra, panowie, koniec tej dyskusji i jazda do stołu, chyba że chcecie oberwać od Molly. Popatrzeć na gwiazdy będziecie sobie mogli potem. I nie, wcale nie obchodzi mnie, jaką ważną męską rozmowę przerwałam - mówi, przewracając teatralnie oczami. Lupin śmieje się cicho i pozwala odwrócić od okna.
- I jak, znalazłaś Mikołaja? - pyta z rozbawieniem, trącając palcem pompon jej czerwonej czapki.
- Setki, Remus. Setki.
Dopiero po chwili Lupin uświadamia sobie ciszę za plecami. Odwraca się lekko: Syriusz wciąż patrzy w niebo.
Trzy gwiazdy w pasie Oriona, trzy światła na zimowym niebie. Trzy osoby stojące przy oknie. O jedną za dużo.
- Siri! - krzyczy Tonks, machając energicznie ręką przed oczami kuzyna, a Syriusz z wysiłkiem zmusza się do uśmiechu. - Molly kazała powiedzieć, że ma patelnię i nie zawaha się jej użyć. Na Merlina, ruszaj się wreszcie!
Syriusz odrywa się od okna, wymija ich i rusza przodem. Powoli przechodzi przez ciemne, masywne drzwi z dębowego drewna i wkracza w mrok korytarza.
Remus przez chwilę nie jest w stanie iść za nim i po raz kolejny powtarza sobie, że nie wierzy w żadne wróżby.

*

Nie lubi tego domu nawet w dzień; ale wieczorem jest jeszcze gorzej. Kiedy pojawił się tu po raz pierwszy, miał wrażenie, że Grimmauld Place 12 zatruwa wszystkich, którzy w nim przebywają. Teraz rozumie, że prawda wygląda inaczej. To dom pochłania uczucia mieszkających tu właścicieli. A emocje Blacków nie bywają jasne.
Prawie, poprawia się Remus w myśli. Każda reguła ma swoje wyjątki. Zatrzymuje się przy drzwiach i ostrożnie naciska klamkę.
Pokój wita go zapachem cynamonowego ciasta i sosnowych igieł; po chwili bystre oczy wilka przyzwyczajają się do półmroku i Lupin rozgląda się uważnie. Nie był tu nigdy wcześniej; nie wiedział nawet, czego się spodziewać. Ale kraciasta makatka na ścianie, pleciony dywanik i świąteczny stroik ze śpiącym teraz chochlikiem nie są dla niego zaskoczeniem. Pokój pasuje do Tonks. Nie, poprawia się Remus. Nie do Tonks, nawet nie do Nimfadory, ale do Nim.
Ostrożnie podchodzi do łóżka. Tonks, kiedy śpi, nie panuje nad własnym wyglądem i Remus po raz pierwszy ma okazję zobaczyć jej prawdziwą postać. Tak przynajmniej przypuszcza; długie, ciemne włosy i ostre rysy twarzy za bardzo przypominają Syriusza, żeby to mógł być przypadek. Ale jest w niej coś jeszcze, coś, czego Lupin nie widział u przyjaciela od bardzo dawna: beztroska, którą instynktownie poznaje po skrawku bawełnianej piżamy w groszki i po nagiej stopie, wystającej spod kołdry. Skarpetki, czarno-żółte puchońskie skarpetki w paski, wiszą na poręczy łóżka. Nim rzeczywiście czeka na prezent, myśli Remus i z wysiłkiem tłumi śmiech. Powoli wsuwa małe zawiniątko do skarpety dziewczyny; wyobraża sobie jej minę, kiedy się obudzi.
Nim nigdy nie przestanie wierzyć w Mikołaja, zauważa z nagłą czułością.
Powoli przenosi spojrzenie za okno. Remus nie lubi księżyca, okrągłej, zimnej tarczy kierującej z oddali jego losem; nawet teraz, chociaż na niebie widnieje tylko cienki rogalik, przez moment nie potrafi powstrzymać strachu. Ale nic nie szkodzi, myśli po chwili: przy Nim, która wygląda jak Syriusz, nie trzeba się bać księżyca. Aż wreszcie dziewczyna porusza się lekko, osłaniając twarz ramieniem jak małe dziecko, a Remus uśmiecha się, bo rozpoznaje i ten gest. Chochlik na stroiku otwiera jedno oko: "wesołych świąt", mówi szeptem i z powrotem zapada w sen. Remus zapomina, że to Grimmauld Place 12.
Uświadamia to sobie dopiero po chwili, gdy ciemna sylwetka przesłania drzwi. Dementor, myśli Remus i zaraz potem uświadamia sobie bezsens tego skojarzenia: dementorzy nie byliby w stanie dostać się do kwatery Zakonu. Ale majacząca w ciemności widmowa sylwetka i tak sprawia, że przeszywa go dreszcz.
- Lumos - odzywa się wreszcie Syriusz i czubek jego różdżki rozjarza się nikłym blaskiem, chociaż nie jest w stanie rozjaśnić mroku; ożywia tylko cienie. Bardziej wyrazisty niż światło jest ogień, który płonie w jego oczach.
- Lubisz Nim - mówi o wiele za szorstko.
Idiotyczna uwaga, myśli Lupin i wzrusza ramionami. Nie okazuje strachu.
- Jest twoją kuzynką, prawda? - zauważa spokojnie.
Uśmiech, który pojawia się w oczach Syriusza, w półmroku korytarza wydaje się gorzki jak wspomnienie Azkabanu, ale na tym się kończy: mężczyzna nie odpowiada. Remus rozkłada ręce. Nic się nie zdarzyło, zostawiłem jej prezent i tyle, chciałby powiedzieć, ale głód w oczach Syriusza wyzwala w nim gniew za to wszystko, co mogłoby być, a nigdy nie będzie. Jego odpowiedź jest starannie przemyślana.
- Nim jest dorosła, Łapo. Ja też.

*

Remus stara się zasnąć, ale przypomina sobie zbyt wiele rzeczy. Widzi ślady psich łap na śniegu i Zakazany Las o zmierzchu; słyszy pohukiwanie sów i wreszcie dostrzega dwie psie sylwetki na skraju Wrzeszczącej Chaty. Przypomina sobie towarzyszące mu wtedy uczucie lęku: gdy widział na niebie zimny blask księżyca, podnosił do góry łeb i wył, chcąc zagłuszyć swoje obawy. Ale ostatecznie to nie było ważne, jeśli tuż obok niego wył czarny pies, pomagający przemóc strach.
Dwa głosy stapiały się w jedno. Pas Oriona Myśliwego, trzy światła na zimowym niebie, rozświetlał im drogę, a oni czuli jego zew i razem odnajdywali miejsca zbyt groźne dla szczurów i zbyt niedostępne dla jeleni.
Po latach role się odwróciły: to już nie on jest tym, który się boi. Ale psiego wycia nie zastąpi krzyk spełnienia, bo bariery Azkabanu są zbyt trudne do przebicia nawet dla pary ludzi. Stamtąd rzeczywiście nie da się uciec, myśli Remus i wie, że to prawda. Bo chociaż ciało Syriusza jest na wolności, to świadomość wciąż nie potrafi opuścić więzienia.
Zamyka oczy i wciąż widzi głodny wzrok przyjaciela.
Ma świadomość, że cuda nie istnieją, a kolejna noc nic między nimi nie naprawi. Ale poczucie obowiązku nie pozwala mu zostawić Syriusza, chociaż wie, że rano znów będzie tego żałował.
Dlatego ostatecznie podnosi się z łóżka. Jego wysiłki i tak nic nie dają: przyjaciela nie ma w jego pokoju. Remus domyśla się, gdzie poszedł; chodzi tam zawsze po nieudanej nocy, zawsze, kiedy potrzebuje alkoholu. Uchyla bezszelestnie drzwi: widzi go wtulonego w pierzaste, szare skrzydło; słyszy szept, chociaż nie rozróżnia słów.
Lupin nie chce już rozmawiać z Syriuszem; nie wie nawet, co miałby powiedzieć. Robi jedyne, co przychodzi mu do głowy: ucieka. I zastanawia się, gdzie się podziała odwaga dawnych Huncwotów.
Ty jeszcze możesz mieć syna, Remmy, powiedział mu Syriusz parę miesięcy temu, gdy Lupin opierał się nagimi plecami o rodowy gobelin Blacków, oddychając z wysiłkiem, a głód w oczach przyjaciela ustępował miejsca goryczy. Jeśli tak, nie nazywaj go imieniem gwiazdy: one żyją zbyt długo i widzą zbyt wiele. I chociaż się palą, pozostaną zimne. Takie imię to przekleństwo.
Nie, Remus nie wierzy we wróżby. Ale w tym domu nawet wróżby mogą się spełnić.
Zwłaszcza te najgorsze.

*

Kiedy następnego ranka wchodzi do pokoju, Tonks już tam jest: pojedynczymi pociągnięciami różdżki ożywia stary, magiczny patefon, a kiedy pokój wypełnia dobrze znana, świąteczna melodia, odwraca się w jego stronę. Przez chwilę obserwuje go uważnie. Jej śmiech jest cichy i delikatny jak dzwonki w kolędzie.
- Masz dziurę na łokciu, Remus, widziałeś?
Kiedy Lupin niezgrabnie wykręca głowę, bez powodzenia próbując obejrzeć rozdarcie, Tonks śmieje się znowu, tym razem głośniej, i mierzy różdżką w jego łokieć, krzycząc Reparo. Nie, chce zaprotestować Lupin o ułamek sekundy za późno i zaklęcie trafia go z pełną siłą, zanim zdąży otworzyć usta.
Potrzebuje sekundy, żeby uświadomić sobie, co się stało. Nie jest nawet draśnięty; jego koszula też okazuje się cała. Tylko pasemka burej wełny, opadające miękko z sufitu jak płatki śniegu, przypominają o tym, co właśnie się zdarzyło.
- Merlinie, Remus. Ja nie chciałam, nie wiedziałam...
Tonks opada na podłogę, odrzucając różdżkę daleko od siebie, i powoli przesuwa rękami po kłębowisku strzępów, szukając chociaż jednego większego skrawka dzianiny. Lupin odwraca wzrok; instynktownie zerka w stronę drzwi i nagle dostrzega Syriusza. Przyjaciel nie wchodzi do środka: zatrzymuje się w progu i obrzuca pokój uważnym spojrzeniem szarych oczu. Przez chwilę wpatruje się w Remusa, aż wreszcie odwraca się i odchodzi w ciemność. Tonks nie dostrzega kuzyna; klęczy wpatrzona w podłogę i pociąga nosem.
- Gniewasz się?
- Nie - mówi Lupin tępo i odwraca głowę. - Nie gniewam.
Kroki Syriusza powoli cichną w korytarzu. Bystry słuch wilkołaka wychwytuje jeszcze trzaśnięcie drzwiami i Remus przez chwilę chciałby iść za przyjacielem, ale rozumie, że jedyne, co może zrobić, to zostawić wszystko takie, jakim jest.
- Kiedyś zrobię ci sweter, Remus, prawdziwy sweter - zaczyna opowiadać Tonks z nienaturalnym ożywieniem, próbując zagłuszyć nagłą ciszę. - Na drutach, bez żadnej magii, obiecuję, wtedy się uda. Nie taki jak ten. Będzie ciemnobrązowy, powinieneś nosić ciemnobrązowe rzeczy, wiesz? Zresztą sam zobaczysz. Niech się tylko nauczę.
Remus nie odpowiada. Sięga do kieszeni koszuli, żeby wyciągnąć różdżkę: ktoś powinien uprzątnąć ten bałagan. A kiedy na wpół wysuszony owoc jemioły pęka w jego palcach i zlepia je jak nasienie, które nikogo już nie zapłodni, Remus wie, że coś się skończyło. I że nie znajdzie się zmieniacz czasu, który byłby zdolny wrócić życie umarłemu - ani magia, która potrafi ocalić człowieka przed nim samym.
Tonks patrzy na niego pytająco: w jej oczach jest ten sam ogień, co kiedyś w oczach Syriusza. Chociaż nie, jest różnica. Jej ogień nie pali - jeszcze, myśli Remus. I boi się, że kiedyś zacznie.
- Nie gniewam się - powtarza bez związku; nie wie, które z nich chce uspokoić. Tonks milczy. Lupin kładzie jej na ramieniu rękę lepką od soku jemioły i czuje, jak policzek dziewczyny ociera się o jego palce.
Tak naprawdę nic się nie kończy, myśli, nagle spokojny. W pasie Oriona zawsze będą trzy gwiazdy, trzy światła na zimowym niebie. Dwie skrajne, po brzegach: Mintaka i Alnitak. A pomiędzy nimi Alnilam, sznur pereł białych jak owoce jemioły, które nie muszą dokonywać wyboru: wystarczy, że coś łączą.
Dawne legendy nie zawsze się mylą, zauważa Remus i uśmiecha się leciutko.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez piorunia dnia Wto 18:20, 01 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Yaoi Fan Strona Główna -> Konkursy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
 
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

 
Regulamin